Człowiek uczy się całe życie, a duże dzieci to duży kłopot. No nie, gdyby ktoś mi to powiedział – a mówił, wszak od tego są przysłowia – dawno temu, kiedy dzieci były małe, nie uwierzyłabym. Nie uwierzyłam. Nie wierzyłam, bo kiedy moje nowo narodzone dzieci chorowały, wydawało mi się, że nic gorszego nie może się zdarzyć. Kiedy nie umiałam się z nimi porozumieć, kiedy bywały smutne, nieposłuszne, kiedy zamykały się w pokojach… No, ale minął ten trudny czas, nastąpiła dorosłość, nowa relacja, rozmowy, wspólne spacery. Teraz to już tylko lepiej – myślałam sobie. Zdążyłam nawet uwierzyć w swoje moce rodzicielskie, w idealną przyjaźń macierzyńską, niemal we wspólną przyszłość. Pękam oczywiście ze śmiechu, bo równocześnie jestem całkowicie świadoma, że budowanie przez dziecko przyszłości z matką to patologia. Ono ma budować swoją przyszłość z kimś innym.
Więc będę teściową. Wejdę w nową rolę i do tego właśnie odnosi się pierwsze zdanie, choć nie jest do końca prawdziwe. Bo to nie duże dziecko sprawia mi obecnie duży kłopot, to ja sprawiam sobie kłopot z dużym dzieckiem, bo nie potrafię, a raczej nie umiem, wejść w nową rolę. I nagle zrozumiałam, że to nie wtedy rozpoczął się proces odcinania pępowiny, kiedy moje dziecko wyprowadziło się z domu, ale teraz, kiedy nie mam już nic do gadania.
Na szczęście nie przeżywam tego sama, mam męża i jeszcze przyjaciółkę w tej samej sytuacji. Na razie wymieniałyśmy się pomysłami na weselne stroje. Wysyłamy więc sobie zdjęcia sukienek, wymieniamy się uwagami, dyskutujemy o butach i jak na razie sprawia nam to przyjemność. Generalnie nic nam się nie podoba, ale mamy jeszcze trochę czasu, coś się znajdzie, w gruncie rzeczy chodzi o ten rodzaj relaksu, jaki daje kobiecie przeglądanie ciuchowych sklepów internetowych.
W cieniu tej niewinnej zabawy toczy się mało przyjemny proces: wkrótce znajdę się na czwartym miejscu. Spadnę w hierarchii ważności. To się już zaczęło. Oczywiście, że zdawałam sobie z tego sprawę, w końcu również ja brałam w tym udział jako ta druga strona. Nie obchodziło mnie zdanie moich rodziców, obchodziło mnie zdanie mojego narzeczonego, a potem męża. Jako rodzic oświadczam: nie jest łatwo. Czwarte miejsce jeszcze przede mną, bo – jak usłyszałam na katechezie przedmałżeńskiej, na jaką zostali zaproszeni rodzice narzeczonych – najpierw Bóg, potem żona, potem dzieci, a potem dopiero rodzice. Dzieci jeszcze nie ma, żony teoretycznie też nie, a ja już jestem daleko w kolejce. To drugie miejsce, czyli przyszła żona, jest bardzo silnie obsadzone. I wspaniale, myślę sobie, trochę cierpiąc, a trochę się z siebie śmiejąc, bo czy nie o to właśnie chodzi? No po prostu jestem zaskoczona sobą, że niby to takie oczywiste, a ja muszę się tego uczyć.