Niedawno ukazała się książka Uleczyć Boga w sobie, w której jako psychiatra prowadzi Pan dialog z publicystą katolickim Tomaszem Terlikowskim. Chyba jeszcze nigdy w historii nie było aż takiej potrzeby konfrontacji psychiatrii i psychoterapii z duchowością. Z kolei owa konfrontacja generuje niemało napięć…
– Jedno z podstawowych napięć wynika z tego, że ulegamy pokusie, aby zjawiskom, wydarzeniom, kwestiom, które mają wymiar naturalny, przypisywać wyłącznie wymiar duchowy. Nie mówię tego, aby unieważnić wymiar duchowy naszego funkcjonowania, wręcz przeciwnie. Z powodu wielu niejasności związanych z tym zagadnieniem, w naszej publikacji poświęciliśmy spory fragment świętym. Rozdział ten zatytułowaliśmy Apostołowie na kozetce, aby pokazać ich od strony ludzkiej, uzmysławiając, że nie byli oni wolni od problemów psychicznych. Każdy człowiek z tych, których Kościół wyniósł na ołtarze, miał swoją osobowość, a kwestie związane z ich konstrukcją psychiczną nie muszą być w cudowny sposób wyjaśniane. Chociażby nagłą ślepotę św. Pawła w drodze do Damaszku można tłumaczyć w duchowy sposób, a można w tym widzieć działanie naturalne, jako zaburzenia dysocjacyjne. Jedno podejście nie przeczy drugiemu, gdyż łaska działa przez naturę. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Wypowiadam się w dwóch rolach: psychiatry, ale również kogoś, kto na swój sposób przeżywa duchowość. Ktoś może zarzucić, że upraszczam, jednak jestem psychiatrą i muszę trzymać się pewnej, skądinąd naukowej, perspektywy. Zależy mi, abyśmy się nie bali tej naturalnej strony człowieka. Osobom cierpiącym na różne zaburzenia, które będą sprawiać wrażenie doznań duchowych, możemy pomóc w sposób naturalny, a nie ponadnaturalny. W obecnych czasach definiuję również inne napięcia, które przekładają się na rozwiązania etyczne. Dotykamy tu pewnych problemów, niekoniecznie dając odpowiedź, która miałaby stanowić jakieś rozstrzygnięcie. Do takich pytań należą wszystkie te dotykające seksualności człowieka. Przestrzeń ta jest w ostatnich czasach intensywnie badana, a dowody naukowe dostarczają nam nowych danych. Pewne kwestie, które przez wieki stanowiły niewiadomą, dziś stają się poznane. Mam na myśli chociażby niebinarność, transpłciowość czy homoseksualizm. Transpłciowość jest faktem, który nie jest wyborem danej osoby, w związku z czym nie podlega prostej ocenie moralnej, co bywa trudne do zaakceptowania w niektórych środowiskach kościelnych. Już św. Augustyn twierdził, że jeśli posiadamy wiedzę, którą czerpiemy z obserwacji, a zmienia obraz tego, co jest zapisane w Biblii, to być może trzeba te zapisy z Pisma Świętego zreinterpretować. Zakładał on, że teologia zawsze podlega jakiemuś rozwojowi. Kiedyś pewnych terminów się nie używało, chociażby ,,homoseksualizm” ma 100 lat. Większość napięć, o których mówimy w książce, rodzi się, gdy nauka Kościoła spotyka się z ustaleniami naukowymi, którym trudno zaprzeczyć.
Dlaczego dotykają Panowie obrazu Boga, który jeszcze należy w sobie uleczyć?
– Nasz sposób patrzenia na Boga również może generować napięcie. Samo stwierdzenie „obraz Boga” nie przemawia do mnie. Wolę myśleć o naszym postrzeganiu Boga jako o czynności, procesie, czymś, co człowiek przeżywa, a nie jest stałe. Psychiatrę czy psychoterapeutę nie interesuje duchowość w swojej istocie, on nie rozstrzyga, jaką ona ma być. W kręgu zainteresowań psychiatry czy psychoterapeuty leży sposób przeżywania tej duchowości przez pacjenta. On może być rozwojowy lub dysfunkcyjny, jak chociażby w przypadku nerwicy eklezjogennej. Ten rodzaj zaburzenie nie występuje w oficjalnych klasyfikacjach diagnostycznych, jest roboczym określeniem, które mówi o sytuacji, gdy religijność staje się polem cierpienia. Przykładem dysfunkcyjnej duchowości może być również skrupulanctwo, objawiające się np. tym, że ktoś chodzi co kilka dni do spowiedzi, ponieważ nieustannie czuje obciążone sumienie. Takie objawy mogą wpisywać się w ogólny obraz zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Wystarczy farmakoterapia, a cierpienie, które pacjent przeżywał, zostanie zminimalizowane.
W dzisiejszym świecie w wielu kręgach dominuje myślenie czarno-białe: albo jesteś osobą mającą kontakt z Bogiem, albo korzystasz z psychoterapii. Dlaczego tak łatwo i chętnie ulegamy zerojedynkowości?
– Kluczem do znalezienia odpowiedzi na to pytanie jest binarność naszego myślenia, którą można przekroczyć. Dualistyczne, czarno-białe myślenie samo w sobie jest mechanizmem obronnym, który wiąże się z rozszczepieniem rzeczywistości na dwie opozycyjne strony. W konsekwencji otrzymujemy jej zniekształcenie. Gdy psychoterapia powstawała, rodząc się z nurtu psychoanalitycznego, rzeczywiście wychodziła z ateistycznego podejścia do rzeczywistości. Naturalnie Kościół reagował na nią w sposób odrzucający, postrzegając ją jako konkurencję, opozycję czy wręcz wezwanie do walki. Zmiany w psychoterapii, rozwój innych nurtów niż psychoanaliza i sam rozwój psychoanalizy w ostatnich stu latach skutkowały otwarciem podejścia Kościoła i ewolucją w stronę wzajemnego zaciekawienia. Psychoterapia nie jest alternatywą dla religii, a religia nie musi być zagrożeniem dla psychoterapii. Psychoterapeuta nie jest nauczycielem życia, nie może zaatakować wolności i dojrzałości pacjenta. Nie może również przenieść swojego światopoglądu i narzucić religijnej czy areligijnej wizji świata. Jeśli te wymogi są spełnione, psychoterapia nie może być zagrożeniem dla duchowości pacjenta. Takie podejście uwolni nas od czarno-białego postrzegania przestrzeni duchowości i psychoterapii.
Ktoś miał w dzieciństwie trudną relację z ojcem i w dorosłości niełatwo mu przyjąć Boga jako kochającego Stwórcę. Ktoś inny wzrastał w domu pełnym warunkowej miłości i nie jest w stanie zrozumieć mocy Bożego miłosierdzia. Jak odróżnić prawdziwy obraz Boga od tego, co jest wytworem naszej projekcji i sumy doświadczeń?
– Teologia powie, że jeśli wydaje nam się, że „złapaliśmy Pana Boga za nogi” i wiemy, jaki On jest, to na pewno to nie jest On. Dobrze byłoby, gdyby osobie wierzącej nieustannie towarzyszyły pytania, kim jest Bóg, a kim nie jest. Czasami, aby zweryfikować nasze postrzeganie Boga, potrzebujemy drugiego człowieka, by pomógł nam się temu przyjrzeć. Nierzadko sami nie jesteśmy w stanie tego uczynić, zobiektywizować naszej perspektywy. Często nie uświadamiamy sobie naszych mechanizmów, a nawet jeśli je sobie uświadomimy, to nie jesteśmy w stanie od razu ich zmienić. Psychoterapeuta może nam pomóc zweryfikować nasze postrzeganie Boga, ale tylko w kategoriach Jego roli w naszym życiu: czy jest On bliski, czy daleki. Aby stwierdzić, kim Bóg jest dla mnie osobiście, warto porozmawiać z kimś poruszającym się w przestrzeni duchowej.
Dziś wiele osób czyni się domorosłymi psychologami i psychoterapeutami, nie posiadając przy tym żadnej wiedzy naukowej, czerpiąc jedynie z doświadczenia i intuicji. Bardzo łatwo wpaść w kanał pomieszania psychoterapii z duchowością.
– Dobrze byłoby, gdyby teolodzy mieli wiedzę dotyczącą psychoterapii, a psychiatrzy i psychoterapeuci poruszali się, choć minimalnie, w przestrzeni duchowości. Jakiś czas temu uczestniczyłem w USA w konferencji na temat medycyny i duchowości. Brali w niej udział specjaliści, przedstawiciele różnych religii. Takie wydarzenia pokazują, że zainteresowanie stykiem tych dwóch obszarów życia człowieka jest coraz większe. W ciągu ostatnich 50 lat przeprowadzono 2,5 tys. badań nad związkiem pomiędzy depresją a duchowością, z czego aż 800 w ostatnich pięciu latach. Badania przeprowadzane są na różnych poziomach, z zastosowaniem różnej metodologii. To pokazuje, że istnieje przyszłość w badaniu tematu związków duchowości z psychoterapią, a co ważne, nie skupiamy się tylko na neuroprzekaźnikach i czysto biologicznym podejściu.
Jak odpowiedzieć na zarzut, który pojawia się nie od dziś w różnych kontekstach, że wiara jest tylko odpowiedzią na niezaspokojone potrzeby i pewnym mechanizmem obronnym?
– Religijność człowieka zawsze ma różne wymiary. Doszedłem do tego, pracując z pacjentem chorującym na ciężką postać schizofrenii. Prowadziłem z nim psychoterapię przez kilka lat i uświadomiłem sobie, że aby być z nim bliżej, muszę sam określić różne części swojej religijności i zaakceptować, że każdy człowiek ma w sobie część religijną psychopatyczną, neurotyczną, niedojrzałą i dojrzałą. Nie powiedziałbym, że cała przestrzeń wiary spełnia nasze potrzeby. Oczywiście może być tak, że wiara jest pewną formą opracowania lęków egzystencjalnych, ale nawet jeśli jakaś część wiary spełnia taką funkcję, to pozostaje jeszcze ta zdrowa, która jest wartością samą w sobie. Mój pacjent miał silne urojenia o treściach religijnych, a dla mnie dużym wyzwaniem było zobaczyć w nim tę dojrzałą część duchowości. Ważne jest, aby spowiednicy mieli tego świadomość. Pacjent, biorąc leki, poczuł się lepiej, ale gdy korzystał z rozmów z duchownym, ksiądz powiedział mu, że wszystko, co się z nim dzieje, jest jego chorobą. Warto głośno i wyraźnie mówić o tym, że właśnie nie wszystko w człowieku jest chore. Ważne jest, aby w cierpiącym człowieku zauważyć, że ma też zdrową część, i wejść w dialog z tą częścią duchowości. Nie wszystko w nim jest zaburzone i stanowi wyniki nieradzenia sobie jego psychiki z rzeczywistością, która tę konstrukcję psychiczną przerasta. Na kwestie wiary nigdy nie możemy patrzeć zero-jedynkowo. U każdego człowieka jakaś część duchowości zawsze stanowi spełnienie potrzeb religijnych. W kręgu potrzeb człowieka potrzeba duchowości ma ważne miejsce. Ludzie różnią się między sobą sposobami jej realizacji. Można dostrzec, że każdy człowiek ma w sobie potrzebę metarefleksji i jest ona wpisana w konstrukcję ludzką.
Czy to, że jest Pan osobą wierzącą, pomaga Panu w pracy, czy wręcz przeciwnie?
– Pytanie, które nieustannie sobie stawiam, to: co dla mnie oznacza być człowiekiem wierzącym? Sama wiara, ujmując rzecz bardzo ogólnie, ma trzy poziomy: można wierzyć w Boga, czyli zakładać Jego istnienie, można wierzyć Bogu, czyli ufać Mu, a trzeci poziom, który jest chyba najtrudniejszym w doświadczeniu, to że Bóg wierzy we mnie. Ktoś może być wierzący, ale nigdy nie dojść do drugiego lub trzeciego poziomu. Różne sposoby patrzenia na Boga sprawiają, że nasza wiara nie jest jednorodnym konstruktem. Samookreślenie, że ktoś wierzy, w żaden sposób nie definiuje osoby jako człowieka wierzącego. Paradoksalnie potrzebna nam jest również niewiara, aby nasza wiara ciągle się konfrontowała i aby spotkanie wiary z niewiarą stawało się miłością. Była kiedyś taka metaanaliza, która wykazywała, że różne treści religijne potrafią być głęboko wplecione w nasze przeżycia psychiczne, dlatego czasami trudno odróżnić, co jest naszym zasobem, a co obciążeniem. Konfrontując się sam ze sobą jako psychiatra, widzę, że pewne obszary z mojej duchowości pomagają mi w byciu z pacjentem, a inne stanowią dla mnie wyzwanie. Ważne jest, by mieć tego świadomość, tak, by nie przenieść własnej problematyki na pacjenta, nie narzucać mu swoich poglądów i nie zaatakować jego wolności, dorosłości i dojrzałości. Tak jak spowiedź to nie jest sesja psychoterapeutyczna, tak też psychoterapia to nie katecheza.
---
PROF. KRZYSZTOF KRAJEWSKI-SIUDA
Psychiatra i psychoterapeuta. W latach 2015–2019 profesor na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Prowadził m.in. grupę wsparcia dla mężczyzn zranionych w Kościele (w ramach grantu Fundacji św. Józefa)