Logo Przewdonik Katolicki

Ofiarujemy siebie, czyli oświetlamy świat

Dariusz Piórkowski SJ
fot. Unsplash

„To czyńcie na moją pamiątkę”– słyszymy podczas każdej Eucharystii. Ale co dokładnie mamy czynić? Czym jest „TO”?

Spontaniczna odpowiedź wydaje się prosta: należy ciągle celebrować raz rozpoczętą i jedyną Ofiarę Chrystusa. Tak właśnie Kościół od początku rozumiał ów nakaz Jezusa. I słusznie. Niemniej przez długie wieki te słowa wiązano głównie z ustanowieniem sakramentu święceń. Czy jednak Jezusowi nie chodzi o coś jeszcze większego? Przecież słowa te skierowane są do całej wspólnoty, do całego Ciała, którym są wszyscy ochrzczeni. Nie można bowiem skupić się na samym znaku sakramentalnym, lecz raczej zobaczyć w nim to, co ten znak odsłania. A więc Jezus zaprasza nas, abyśmy brali i jedli Jego Ciało. Brali i pili Jego Krew. TO mamy najpierw czynić. Nie tyle mamy na Niego patrzeć, ile dotykać Go i spożywać. Jedzenie i picie rodzi jedność, daje doświadczenie radykalnej bliskości. Ciało i Krew Jezusa najpierw zostały za nas wydane. Chleb i wino stały się Ciałem i Krwią, ponieważ On się dał nam dobrowolnie i za nas. Nie czary-mary powodują tę przemianę, lecz wolna i konkretna ofiara życia Jezusa. A więc TO oznacza brać, jeść/pić Chrystusa i Jego mocą wydawać się za innych. Oddawać powoli życie dla innych, umierając na tym świecie. Nie sposób tego uczynić siłą woli, bo kto z nas, wiedziony instynktem samozachowawczym, chce tracić swoje życie?

Nasze życiowe zadanie
Święta Edyta Stein pisała, że głównym zadaniem każdego człowieka jest to, aby „wolnym wysiłkiem osobiście przyswoił sobie owoc Odkupienia”, czyli Ofiary Chrystusa. Znamienne. Nie należy się wysilać, aby wypracować owoc, bo on już jest, jakby podany na tacy, ale potrzeba wysiłku, aby go przyjąć. Ten trud, zdaniem św. Teresy Benedykty, wyraża się w tym, że człowiek „w szczerym usposobieniu wraz z darami ofiaruje samego siebie” i wtedy „wraz z darami przeobraża się w Chrystusa”. Innymi słowy, chrześcijanie najpierw ofiarują siebie Bogu na ołtarzu, potem przyjmują Ciało i Krew Pańską, by wydawać swoje życie za innych, i w ten sposób wewnętrznie są przemieniani w samego Chrystusa.
Gdzie dokonuje się ta przemiana? W czasie Mszy św., a potem na ołtarzu świata, pracy, szkoły, studiów, rodziny, polityki, zaangażowania społecznego itd. TO czyni się, wychodząc z kościoła i idąc w świat. Zataczamy wtedy koło. Na Eucharystię przynosimy dobroć świata, ale też jego kruchość, słabość i grzech. Tutaj rozpoczyna się jego (stworzenia) i nasze oczyszczenie, wzmocnienie i napełnienie życiem wiecznym, abyśmy powrócili do świata, który nie jest doskonały, ale w drodze do doskonałości. Od nas będzie zależeć jego oblicze i przyszłość.
W Drugiej modlitwie eucharystycznej mówimy z radością do Boga: „Dziękujemy, że nas wybrałeś, abyśmy stali przed Tobą i Tobie służyli”. W ten sposób potwierdzamy nasze powołanie, naszą misję. Na ołtarzu w kościele w ofiarę Chrystusa włożone jest też nasze życiowe zadanie. Jezus mówi o nim na różne sposoby. Chyba najdobitniej w Ewangelii według św. Mateusza, gdy nazywa wszystkich uczniów „światłością świata” i „solą ziemi” (por. Mt 5, 13–14). Tak określeni są wszyscy ochrzczeni, wszyscy uczestnicy Eucharystii, którzy po Mszy św. „wracają” do świata, jak by nie patrzeć wciąż pogrążonego w ciemności, by świecić, konserwować dobro, demaskować różnego rodzaju ciemności i błędy. Tym „światem” są oczywiście ludzie, którzy jeszcze nie znają Boga albo znają Go źle bądź zaczątkowo. To dzięki dobrym czynom chrześcijan Bóg daje się poznać i odczuć swoją bliskość. Tak sobie wymyślił sposób docierania do człowieka.

Życie zyskuje ten,
kto je powoli traci

Jeszcze św. Teresa z Lisieux w swoich Rękopisach autobiograficznych stwierdza, że to świętych kapłanów Jezus nazywa w Ewangelii „solą ziemi”. Pewnie słyszała o tym na niejednej konferencji i rekolekcjach w klasztorze. Dzisiaj już chyba nie mamy wątpliwości, przynajmniej w oficjalnym nauczaniu, że wszyscy wierzący mają do spełnienia misję wobec świata. Kiedy Jan Paweł II komentuje przypowieść o robotnikach w winnicy, przypomina, że wezwanie: „Idźcie i wy do mojej winnicy” (Mt 20, 4), „dotyczy nie tylko biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic, ale wszystkich, także świeckich, których Bóg wzywa osobiście, powierzając im do spełnienia misję w Kościele i w świecie” (Christifideles laici, 2).
A Benedykt XVI w przepięknej encyklice o nadziei odrzuca wygodną nieraz pokusę „prywatnego zbawienia” i Eucharystii jako osobistej praktyki pobożnościowej. Zarówno Kościół, jak i każdy ochrzczony, na wzór swego Mistrza, nie istnieją dla samych siebie. Papież napomina nas więc, że „jako chrześcijanie nie powinniśmy pytać się jedynie: jak mogę zbawić siebie samego? Powinniśmy również pytać siebie: co mogę zrobić, aby inni zostali zbawieni i aby również dla innych wzeszła gwiazda nadziei? Wówczas zrobię najwięcej także dla mojego własnego zbawienia” (Spe salvi, 48). Życie zyskuje ten, kto je powoli traci. Taka jest logika Ewangelii.
W jaki sposób żyjemy chrześcijańską nadzieją, a więc czynimy TO, czego oczekuje od nas Chrystus, będąc zakorzenionymi w Eucharystii, ale żyjąc ciągle w świecie, który staje się dla nas ołtarzem?
Nowy Testament jasno wskazuje kierunek. Jesteśmy świętym kapłaństwem, „dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1 P 2, 5b). Czas ofiar ze zwierząt i różnych innych darów minął bezpowrotnie. Autor Listu do Hebrajczyków wzywa: „Nie zapominajcie o dobroczynności i wzajemnej więzi, gdyż cieszy się Bóg takimi ofiarami” (Hbr 13, 16). Oczywiście „duchowość” owej ofiary oznacza zgodę naszej woli, oddanie siebie, ale jej „cielesność” wyraża się zawsze w konkretnych aktach i czynach. I to wobec braci i sióstr. Tak rozumie całopalną ofiarę św. Paweł: „Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12, 2). Łatwiej jest złożyć Bogu coś w ofierze niż samego siebie. Mnie jako prezbiterowi łatwiej odprawić Mszę niż pójść do chorego i nim się opiekować. A jednak Mszę świętą po to celebrujemy, aby chory mógł przez nas doświadczyć dobroci Boga.

Nastawienie na innych
Myśl o społecznym wymiarze zbawienia podejmuje też śmiało Katechizm Kościoła. Gdy omawia sakramenty budujące jedność Kościoła, w pewnym sensie je wyróżnia i ukazuje ich służebną rolę: „Dwa inne sakramenty: święcenia (kapłaństwo) i małżeństwo są nastawione na zbawienie innych ludzi. Przez służbę innym przyczyniają się także do zbawienia osobistego” (KKK, 1534). Ani diakoni, prezbiterzy czy biskupi, ani małżonkowie nie otrzymali tych szczególnych darów, specjalnego sakramentu, dla samych siebie. Jadąc na tym samym tandemie, wyświęceni i małżonkowie mają pomagać innym w Kościele zrealizować ich powszechne kapłaństwo, ich bycie światłem i solą ziemi. A przez to sami uświęcani są przez Chrystusa.
Nie powinniśmy jednak od razu bić w najwyższe tony. Utarło się, że bycie prezbiterem to głównie sprawowanie sakramentów. Ale czy tylko? Także w małżeństwie i rodzinie przyczynianie się do zbawienia innych ma wiele różnych wymiarów, począwszy od tych prozaicznych, jak uśmiech, codzienne wypełnianie różnych obowiązków i znoszenie niedogodności. Nieważne bowiem, co się robi, ale jak się to robi. Rzecz jasna dotyczy to wszystkich uczniów. Każdy na swój sposób pełni swoją misję. Każdy inaczej ofiaruje się Bogu, służąc innym. Niemniej, dobrze sobie uprzytomnić, że nie od wielkości dzieł i czynów zależy „świecenie” boskim światłem.
Niezwykle urzekająca i bliska życiu jest dla mnie obserwacja ks. Józefa Tischnera, który trafnie zauważa, że Jezus „większość swego życia spędził na stukaniu siekierą z góry na dół, z dołu do góry (…) Bo nieważne jest, jakiego drzewa kto dotyka, ważny jest palec, który to drzewo dotyka. Nie z drzewa płynie uświęcenie, ale z ręki na drzewo”.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki