Czasem niektórzy, także pośród osób wierzących, podnoszą zarzut, a może raczej okazują zdumienie, że już na początku Mszy św. w uczestnikach wzbudza się poczucie winy, bo wszyscy są wezwani, aby uznali swoją niegodność i marność. Zamiast podniesienia na duchu mamy bić się w piersi i trzykrotnie powtarzać: „moja wina”, przynajmniej do tego zachęca nas jeden z aktów pokutnych. Czuć w tym zastrzeżeniu wpływ psychologii, która – skądinąd słusznie – zauważa, że wmawianie komuś poczucia winy i udawadnianie, że jest beznadziejny, rzeczywiście niczemu dobremu nie służy. To prawda. Taki zabieg jest demotywacyjny, nie tylko dla młodego człowieka. Czy jednak o to chodzi podczas Eucharystii? Zdecydowanie nie. Celem Eucharystii jest raczej wyzwalanie od poczucia winy i wszelkiego grzechu. Nie sposób tego wszakże uczynić, jeśli otwarcie nie przyznamy się do działającej w naszym życiu niedoskonałości i grzechu.
Pan jest z nami
Być może rzadko zwracamy na to uwagę, że aż cztery razy w trakcie Eucharystii słyszymy proklamację: „Pan z wami”. Ta krótka formuła zwięźle wyraża obecność Pana nie tylko w kościele, lecz również poza nim. Tę radosną wieść słyszymy na samym początku, przed Ewangelią, przed liturgią eucharystyczną i na samym końcu podczas błogosławieństwa. Niesamowite jest to ciągłe uświadamianie bliskości Pana. Zapewne nie tylko z tego powodu, że to wspaniała nowina, ale też dlatego, że z trudem ją przyjmujemy do wiadomości. Kiedy więc jako wspólnota rozpoczynamy Mszę św., najpierw celebrans przypomina nam, że Pan jest z nami, a dopiero w następnym kroku uznajemy nasze grzechy. Nigdy na odwrót. Celebrans nie ostrzega nas, że Pan będzie z nami dopiero wtedy, gdy ukorzymy się i uznamy za nic. Pan już jest z nami i dlatego uznajemy pełną prawdę o nas, także i tę, że Bóg chce przebywać z grzesznikami i w ten sposób ich zmieniać.
Z tej perspektywy Eucharystia spogląda na grzech i naszą grzeszność. Stawia nas w świetle wybrania i niezmiennej więzi Pana z nami. Jest to zbieżne z tym, co św. Paweł powtarza w swoich listach jak refren. Wszystkie rozpoczynają się od uprzytomnienia adresatom tego, co jest fundamentem ich tożsamości. Zawiera się ona w słowie „święty”. Gdy zajrzymy do Listu do Filipian, dowiemy się, że apostoł pisze „do wszystkich świętych w Chrystusie Jezusie” (Flp 1, 1). Ten sam apostoł Koryntian nazywa tymi, „którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości” (1 Kor 1, 2). Czy to znaczy, że już osiągnęli doskonałość i szczyty miłości? Nic z tych rzeczy. W dalszym ciągu listu św. Paweł nie szczędzi im gorzkich słów, a nawet ostro ich upomina z powodu ich niemoralnego życia, które nie licuje z ich godnością.
Abyśmy byli gotowi
Celem uznania siebie za wybranych i równocześnie grzesznych jest stworzenie w sobie przestrzeni i odpowiedniej dyspozycji ducha do przyjęcia daru przebaczenia, uzdrowienia i komunii. Eucharystia jest bowiem lekarstwem dla niedoskonałych i duchową terapią. W polskim tłumaczeniu wezwania „Uznajmy przed Bogiem, że jesteśmy grzeszni” pojawia się znacząca nieprecyzyjność. Przyznanie się do własnej grzeszności miałoby spowodować szybki skutek, „abyśmy mogli z czystym sercem złożyć Najświętszą Ofiarę”. A więc akt pokutny miałby oczyścić nasze serce z wszelkiego brudu. Nie w tym kierunku zmierza tekst łaciński mszału rzymskiego. Nie znajdziemy tam bowiem wyrażenia „czyste serce” ani „Najświętsza Ofiara”. Przeciwnie, pojawia się tam formuła: ut sumus apti ad sacra mystéria celebránda. Słowo aptus pochodzi od słowa „apo” – „zapiąć”, „połączyć”, „być dopasowanym”, a więc aptus oznacza raczej „przygotowany”, „odpowiedni”, „gotowy” bardziej niż „czysty”. Należałoby więc wyrazić cel uznania grzechów w ten sposób: „abyśmy byli gotowi lub właściwie usposobieni do celebracji świętych misteriów”. Gotowymi czyni nas uznanie grzeszności, a nie jej brak. I nie chodzi tylko o Najświętszą Ofiarę, lecz o wszystkie „święte misteria”, także słuchanie słowa Bożego i przyjęcie Ciała i Krwi Chrystusa.
Nie wchodzimy w Eucharystię w pełni oczyszczeni, gdy tylko uznamy, że jesteśmy grzeszni. Nie trzeba być bez zarzutu, przeczystym i bezgrzesznym, aby przyjąć Boga w tajemnicy Eucharystii. Sęk w tym, że to właśnie dzięki uczestnictwu w całej Eucharystii nasze serce jest stopniowo oczyszczane. I to nie za jednym razem. Uznanie grzeszności, jakby nie patrzeć na dość ogólnym poziomie, bo przecież nie robimy długiego rachunku sumienia ani nie wyznajemy szczegółowo grzechów, zmierza właśnie do tego, aby nie zamykać oczu na to, że jesteśmy kochani i wybrani właśnie jako grzesznicy. Ale jako ukochani podlegamy leczeniu. Jesteśmy skłonni do grzechów i stale je popełniamy, o czym przypomina nam codziennie odmawiana modlitwa „Ojcze nasz”. Ale to właśnie dzięki łasce Boga, dzięki Bogu działającemu dla naszego dobra jesteśmy stopniowo uwalniani od tego, co krępuje naszą wolność, zaburza nasze relacje i hamuje w drodze do Boga. A wszystko po to, by łatwiej i lepiej wydawać owoce wybrania, czyli żyć miłością. Tak wielki nacisk kładziony czasem na „czystość serca” to prawdopodobnie odprysk jansenistycznego wyobrażenia o „godności” i świętości, które utożsamia je z bezgrzesznością, nieomylnością i bezbłędnością.
Jesteśmy wybrani
Trzeba więc wyraźnie zaznaczyć, że to nie grzech, a tym bardziej nie poczucie winy, pozostaje w centrum tekstów liturgicznych, lecz wybranie. Natomiast grzech staje się przeszkodą do tego, aby to wybranie rozpoznać i zrealizować misję z nim związaną. Tą misją jest bycie „światłem dla świata” i „solą dla ziemi”. Tuż przed Komunią św. celebrans ponownie nawiązuje do naszej grzeszności, ale tym razem modlitwa sytuuje ją na tle wiary: „Panie, nie zważaj na nasze grzechy, lecz [zważaj] na wiarę Twojego Kościoła”. A więc wiara w pewnym sensie obejmuje także nasze grzechy. Wierzymy, chociaż wciąż grzeszymy. Nieuchronnie myśl biegnie do Wieczernika, do momentu, kiedy Jezus zapowiada Piotrowi upadek. Szczególnie u św. Łukasza słowa Jezusa zaskakują. Stwierdza on, że Piotr zostanie przesiany jak omłot, pszenica oddzielona zostanie od plew. Czym są plewy w tym kontekście? Szczere przekonanie Piotra, że będzie w stanie oddać życie za Jezusa, i to przed samym Mistrzem. Jezus dodaje jednak, że pomodlił się za Piotra, aby pomyślnie przetrwał czas kryzysu: „Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci» (Łk 22, 32). Nie wiedzieć czemu w Biblii Tysiąclecia tłumaczenie podaje „Ty ze swej strony”, podczas gdy w rzeczywistości pojawia się tam zdanie: „Ty gdy się nawrócisz”. Tak bardzo wyidealizowaliśmy nie tylko apostołów, ale i samą świętość, że nawet w tłumaczeniach trudno przełknąć, że Skała Kościoła dojrzewała przez upadek i bycie podniesionym przez Zbawiciela. Co bowiem próbuje nam przekazać Jezus w słowach skierowanych do Piotra? Przede wszystkim, że wiara przechodzi próby. Ale też wiara jest głębsza niż grzechy i upadki. Dlatego nie umiera, gdy upadamy. Poprzedza je, ale też dzięki mocy Boga nie zostaje w nas zniszczona. Przecież Piotr wyparł się Chrystusa, ale nie stracił wiary. Czym bowiem jest tutaj wiara? Relacją z Jezusem. A dokładniej wiernością Jezusa wobec nas. Piotr zapłakał nad sobą dopiero wówczas, gdy Pan przechodząc spojrzał na apostoła (por. Łk 22, 61). W tym spojrzeniu nie mogło kryć się potępienie, lecz wyrozumiałość. Piotr nawrócił się dzięki modlitwie i spojrzeniu samego Jezusa. Jeśli jednak odwrócimy tę kolejność, wtedy grzech nie tylko niszczy wiarę, ale sprawia, że nie możemy podnieść oczu ku niebu, a dokładniej w stronę Chrystusa. I to prawda, że grzech rodzi wstyd i chęć ukrycia się przed Bogiem. Jednak to nie Bóg wstydzi się nas i nie ucieka przed nami.
I jeszcze jedno. Zanim przystąpimy do Komunii św. jako święci i grzesznicy, czyli ciągle zdolni do tego, by źle wybierać, śpiewamy: „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata”. Tymi słowami uznajemy, że istnieje tylko jedna Osoba, która jest w stanie zgładzić, a dokładniej, znieść nasze grzechy. Ciało i Krew Pana przyjmujemy ze świadomością, że to On wyzwala nas ze zła i umacnia na drodze wiary, nawet jeśli potykamy się jeszcze na tej drodze.