Często popadamy w dwie skrajności. Ulegamy religijnemu sentymentalizmowi albo uważamy, że postęp duchowy w zasadzie zależy od rozumu. Wskutek tego wydaje nam się, że zmieni nas samo intensywne przeżycie emocjonalne albo zdobycie odpowiedniej wiedzy. Kolejny event na stadionie, jeszcze jedna książka, wykład czy rekolekcje. Natomiast Biblia stwierdza, że aby człowiek się zmienił na trwałe i poszedł za wolą Boga, musi być dotknięte, a nawet „przeszczepione”, jego serce.
Ten biblijny obraz przedstawia centrum człowieka, to, co sprawia, że jest on sobą. W sercu mieści się umysł, wola, a także uczucia, pamięć, wyobraźnia, „przestrzeń” tylko dla Boga, a także dobry i zły skarbiec, z którego płyną nasze słowa, postawy i czyny. Katechizm Kościoła przypomina, że „serce jest naszym ukrytym centrum, nieuchwytnym dla naszego rozumu ani dla innych. Jedynie Duch Święty może je zgłębić i poznać” (KKK, 2663). Serce każdego człowieka jest tajemnicą. Poznajemy je powoli w czasie przez doświadczenia, spotkania, wydarzenia, upadki i słabości, kryzysy i chwile radości. To one kształtują, oczyszczają i rodzą nas na nowo.
Modlitwa jest więzią
„Słowo to środek, który pozwala nam istnieć poza sobą” – pisał o. Yves Congar OP. Dzięki słowu odsłaniamy nasze wnętrze, czyli serce. Komunikujemy się. Za pośrednictwem słowa wyrażamy nasze myśli, uczucia i pragnienia. Dajemy siebie innym. Wpuszczamy ich do naszego wewnętrznego świata. W ten sposób budujemy i pogłębiamy wzajemne relacje. Nie przenikamy przecież naszych umysłów i serc. O tyle ktoś nas pozna, o ile mu na to pozwolimy. Dlatego potrzebujemy słów i obrazów.
Jeśli „modlitwa jest więzią” (KKK, 2558), to nie powinniśmy się dziwić, że Bóg przemówił do nas za pomocą słowa. Bóg zaprasza nas do przemieniającego dialogu. Wyszedł niejako z siebie, aby ukazać nam siebie. Posługując się autorami ludzkimi, dostosował się do naszych możliwości. Choć sam jest tajemnicą, postanowił uchylić jej rąbka, by wejść z nami w głęboką relację i pociągnąć do siebie. W rozmowie zawsze ważna jest odpowiedź. Dlatego modlitwa jest obustronnym dialogiem.
Ukryty lęk
Za sprawą słowa Bóg chce poruszyć serce, a więc całego człowieka. Kiedy więc słuchamy i rozważamy Słowo Boże na modlitwie, nie chodzi o czystą informację. Biblia mówi o poznaniu egzystencjalnym, które ogarnia wszystkie „sfery” serca. Zbawia nas nie sama wiedza, lecz osoba i spotkanie, w którym uczestniczy cały człowiek. Relacja małżeńska zazwyczaj zaczyna się od zakochania, czyli uczuciowego przeżycia, a potem przechodzi kolejne etapy, jeśli chce stać się dojrzała. Podobnie dzieje się z poznawaniem Boga. On przychodzi do nas przez słowo. Dotyka uczuć, wyobraźni i rozumu. Chce być szukany i poznawany sercem.
Najgłębszą przyczyną ludzkiego zagubienia jest ukryty głęboko w sercu lęk przed Bogiem. Często negujemy ten lęk, bo jest to owoc grzechu pierworodnego. Niektórzy traktują Boga jak najeźdźcę, który złupi życie i zabierze to, co najcenniejsze. Inni, zwłaszcza ci gorliwi, próbują zaskarbić sobie Jego przychylność (skoro jest urażony) przez moralne osiągnięcia i drobiazgową doskonałość. Tacy się rodzimy. Wiele osób wierzy w Boga, który istnieje tylko w ich głowach, nawet jeśli uważają się za chrześcijan.
Słowo Boże, a szerzej Objawienie, jest nam ofiarowane w tym celu, abyśmy najpierw poznali prawdziwego Boga. Nie tylko rozumem, lecz sercem. Już sam fakt, że do nas przemówił, jest znakiem Jego bliskości i przychylności. Słowo ludzkie konfrontuje nas z tym, co inne. Pozwala nam wyjść z własnego, ciasnego świata. Słowo Boga ubrane w słowo ludzkie konfrontuje nas z Jego innością i daje nam prawdziwe poznanie niewidzialnej i widzialnej rzeczywistości.
Już ojcowie pustyni, a potem inni mistrzowie życia duchowego, uważali, że każdy chrześcijanin do rozwoju w wierze potrzebuje rozmowy, wyjawienia tego, co się kryje w jego sercu, przed zaufaną osobą wierzącą. Częścią tej praktyki jest także przyjęcie tego, co ktoś przekazuje jako słowo. Po co? Dzięki spotkaniu z innym lepiej rozumiemy siebie, ale też wyzwalani jesteśmy od fałszu, rozmaitych zniewoleń, wzmacnia się nasze zaufanie i poczucie, że nie jesteśmy sami. Dzięki Słowu Bożemu, regularnie słuchanemu i rozważanemu, oswajamy się powoli z nieograniczonym bogactwem Boga.
Księga życia
Święty Tomasz z Akwinu słusznie zauważa, że „nadaremnie pracuje człowiek, ucząc się wszystkiego od zewnątrz, jeśli Duch Święty nie daje od wewnątrz zrozumienia”. To wewnętrzne rozumienie polega także na odniesieniu tego, co się czyta, do „księgi życia”, czyli do naszych dążeń, błądzeń, wyborów i upadków. Ale bez Ducha Świętego niewiele byśmy wyczytali i połączyli w całość. Duch Święty zgłębia nasze serce, a pozwalamy Mu na to, gdy decydujemy się na rozważanie Słowa Bożego. Ta wewnętrzna „praca” Ducha i nas sprawia, że stopniowo uczymy się umiejętności rozpoznawania Bożego działania w świecie, w życiu każdego z nas. Przecież autorzy biblijni patrząc na to, co się działo, byli przekonani, że stał za tym Bóg. Działanie Boga w świecie wcale się nie skończyło. Szukając Boga w Jego Słowie i w świecie, powoli jesteśmy oczyszczani od skutków grzechu pierworodnego. Nabywamy nowe spojrzenie na Boga, świat i samych siebie. Orientujemy się sprawniej w tym, co jest prawdziwie dobre, a co złe. Kiedy św. Ignacy Loyola wskazuje chrześcijaninowi drogę do podejmowania dobrych decyzji, to najpierw każe mu przyglądać się życiu samego Jezusa na modlitwie, a dokładniej temu, jak On wybierał, co było dla Niego priorytetem, jak reagował i co mówił. W ten sposób królestwo Boże rośnie w naszym sercu.
Niekończące się leczenie
Od pewnego czasu szczególnie poruszają mnie słowa, które wypowiadamy tuż przed przyjęciem Komunii św.: „Panie, powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. To błaganie rzymskiego setnika, którego sługa został uzdrowiony natychmiast. Dlaczego jednak my przyjmując Chrystusa, wypowiadamy tę prośbę podczas każdej Eucharystii? Wyrażamy wiarę, że dusza, a dokładniej nasze serce, „będzie uzdrowione”, choć nie wiemy kiedy. Nie mamy pojęcia, co musi być zaleczone. Ten proces trwa całe życie. Uzdrowienie rzadko polega na uwolnieniu od tej czy innej przypadłości. Wiemy, że chodzi raczej o tajemniczą wymianę serca. Mamy stać się drugim Chrystusem, myśleć, czuć i wybierać tak jak On. A tego nie osiąga się błyskawicznie. Skoro więc przyjmujemy Komunię św. do śmierci, bo nikt nie może powiedzieć, że został już uzdrowiony, dlaczego inaczej miałoby być z rozważaniem, przyjmowaniem i wypełnianiem Słowa?