Logo Przewdonik Katolicki

Postanowienie poprawy, czyli lekcja pokory

Dariusz Piórkowski SJ
Obraz Odpoczynek pielgrzyma Carla Gustava Carusa, fot. Wikipedia

„Postanowienie niegrzeszenia w przyszłości” (KKK, 1450), obok bólu duszy i znienawidzenia grzechu, jest trzecim składnikiem skruchy, czyli istotnej części sakramentu pojednania i zarazem pokuty wewnętrznej. Ten akt powinien więc zachodzić w głębiach serca, a nie być jedynie powierzchowną obietnicą.

Łacińskie słowo propositum (postanowienie), które pojawia się w oficjalnych dokumentach Kościoła, oznacza „decyzję woli”, a także „zadanie”, „plan” i „cel”. Elementem skruchy jest zatem odcięcie się od tego, co doprowadziło nas do grzechu. W stronę przeszłości, a dokładniej starego życia, mamy odczuć nienawiść, a wobec przyszłości nadzieję na osiągnięcie dobrego celu. Wszystko jednak rozpoczyna się teraz. Cały akt zakorzenienia się w słowie i zdecydowania woli. Postanowienie w obrębie skruchy to decyzja, ale nie taka, która powoduje natychmiastowy zanik wszelkich grzechów czy naszej grzeszności. Chodzi o wybór, aby na nowo zmierzać do wyznaczonego celu, podejmując określone i możliwe kroki.

Ucieczka od teraźniejszości
Z miejsca mogą w nas zrodzić się różne wątpliwości. Skoro codziennie błagamy Boga w modlitwie „Ojcze nasz” o odpuszczenie naszych win, to czy już sama ta prośba nie potwierdza, że prędko zgrzeszymy? Czy ktokolwiek z nas może powiedzieć z niezbitą pewnością, że już nigdy noga mu się nie powinie? Przecież życie pokazuje co innego. Czy więc składanie takich solennych zapewnień nie jest tylko pustym gestem, jakimś łudzeniem siebie samego i hipokryzją przed Bogiem? Liczy się aktualna dyspozycja duszy. Dobry łotr nie zdążył niczego naprawić, a niebo otworzyło się dla niego „dzisiaj” i „teraz”. Do wieczności wchodzi się nieraz w ostatnim momencie, mimo dramatycznego przeszłego życia. Jedną z największych przeszkód na drodze wiary jest to, że nie potrafimy skupić się na bieżącej chwili. A tylko ona tak naprawdę istnieje. Przeszłości już nie ma, a przyszłości jeszcze nie ma. To my przenosimy się tam myślą, wspomnieniami i oczekiwaniami. Rozpamiętujemy często to, co nam nie wyszło. I martwimy się o to, co nam może nie wyjść. Ucieczka od teraźniejszości to niemal nasza wrodzona specjalność. Wystarczy przyjrzeć się temu, co czasem rozgrywa się w naszych głowach podczas modlitwy czy Eucharystii – gdzie tak naprawdę jesteśmy? Żyjąc przeszłością lub przyszłością, zdradzamy, że liczymy tylko na siebie, a przecież przyszliśmy się nasycić Bogiem i Jego mocą. Chodzi o to, by postanawiając poprawę, patrzeć na Boga, być w tej chwili, uwierzyć w jej moc.
Analogicznie rzecz wygląda, gdy składamy przysięgę małżeńską lub śluby zakonne. Po okresie przygotowania wybieramy nowy kierunek życia, nie znając dokładnie przyszłości. Budujemy wszystko na słowie i relacji. Zostawiamy za sobą innych potencjalnych współmałżonków czy inne formy powołania chrześcijańskiego oraz błagamy: „tak mi dopomóż Bóg”. Podobnie „pokuta wewnętrzna zawiera równocześnie pragnienie i postanowienie zmiany życia oraz nadzieję na miłosierdzie Boże i ufność w pomoc Jego łaski” (KKK, 1431). Podczas spowiedzi, ślubu, święceń czy profesji zakonnej nie stajemy przed Bogiem jako supermani, którzy naprężają muskuły, aby udowodnić, że sami osiągniemy cel swego powołania i po drodze poradzimy sobie z grzechem, słabością i zmianą swoich nawyków. Wszystkie te decyzje są aktami pokory, czyli uznaniem przed Bogiem zarówno tego, że On będzie nas wspierał, ale też przyjęciem własnej kruchości z dziecięcą ufnością.
Jan Paweł II w przesłaniu do Penitencjarii Apostolskiej z 1996 r. pisze, że „intencja niegrzeszenia musi być oparta na Bożej łasce”. Tak, nie należy mechanicznie wypowiadać słów na wiatr. Jednak – pisze dalej papież – „gdybyśmy chcieli polegać tylko na naszej sile, lub przede wszystkim na naszej sile, decyzja, aby więcej nie grzeszyć, z domniemaną samowystarczalnością, byłaby chrześcijańskim stoicyzmem lub odradzającym się pelagianizmem”, czyli samozbawieniem. „Jest rzeczywiście możliwe, że pomimo szczerej intencji niegrzeszenia, przeszłe doświadczenie i świadomość ludzkiej słabości sprawiają, że w człowieku rodzi się obawa, iż ponownie zgrzeszy. Jednak to przeżycie nie przekreśla autentyczności jego intencji, kiedy ten lęk dołącza się do woli, wspieranej jednak przez modlitwę, aby zrobić wszystko, co po ludzku możliwe, aby uniknąć grzechu”. Bogu wystarczy ten kruchy akt naszej szczerej woli, aby nas wzmocnić.

Asceza
Wiemy jednak, że małżeństwo nie zaczyna się i nie kończy z chwilą przysięgi. Podobnie święcenia i życie zakonne, życie w samotności. To początek drogi. Ponieważ jesteśmy duchem i ciałem, obietnicę składaną w sercu i przed drugim wypełniamy przez widzialne i konkretne czyny, obowiązki i określony styl życia. Kto stał się mężem nie może już prowadzić dawnego życia kawalera lub studenta. Nie inaczej sprawa wygląda z postanowieniem poprawy. Grzech, jeśli tak można powiedzieć, także potrzebuje „żyznej gleby”, czyli sprzyjających warunków. Nie wyrośnie na pustyni. Decyzja niegrzeszenia musi więc obejmować świadomość podjęcia konkretnych działań po spowiedzi. Zaczyna się od wyjałowienia gleby grzechu, czyli od unikania wchodzenia w to samo środowisko, ten sam zły przykład, to samo miejsce kuszenia, które popchnęły nas do złego. Jest nią praktykowanie ascezy, która niestety kojarzy się wciąż ze zniewalającym ograniczaniem się. Jednak chrześcijańska asceza nie zmierza do tego, by wszystkiego sobie odmówić dla zasady. Jej charakter i zakres wyznacza to, z czym się zmagam, moje przestrzenie upadków. Święty Jan Klimak mądrze obserwuje: „Zdarza się niekiedy, że to, co jest lekarstwem dla jednego, staje się trucizną dla drugiego, ale zdarza się też od czasu do czasu, że to samo podawane temu samemu w stosownym czasie jest lekarstwem, a podawane nie w porę, ponownie staje się trucizną”. Jedna osoba będzie musiała zrezygnować z nadmiaru, a druga uzupełnić brak. Ascezą może być np. jedzenie lepszych posiłków czy wybranie się na parę dni urlopu w góry, jeśli ktoś przez zapracowanie i zmartwienie przestał dbać o ciało i psychikę.

Wejść na drogę
Dramat nieskutecznych spowiedzi polega na  tym, że są one często oderwane od modlitwy, pracy nad charakterem i cnotami. Sakrament to nie magiczna różdżka, lecz otwarcie drogi do zmiany. Nie musimy przenosić gór. Wystarczy wejść na szlak, który do nich wiedzie. Umocnieni łaską sakramentu możemy z większą gorliwością powrócić do modlitwy, jeśli dotąd ją kompletnie zaniedbaliśmy. Jeśli ktoś kolejny raz wyznaje, że nie układa mu się komunikacja w małżeństwie, ciągle pojawiają się kłótnie przy byle okazji, to sama spowiedź nie załatwi problemu. Postanowienie poprawy wzywa do refleksji nad tym, co w takiej sytuacji można zrobić, o jaką pomoc poprosić, aby nauczyć się dialogu i wyrażania uczuć tak, by się nie ranić. Jeśli inna osoba oskarża się, że do późnej nocy przesiaduje przed komputerem, bo ciągle coś ciekawego ją wciąga, a rano czuje się jak wyciągnięta z wyżymaczki, potem jest drażliwa w pracy i niezdolna do skupienia, to sama spowiedź nie rozwiąże ciągłego zmęczenia.

Pokusa heroizmu
Ale istnieje też inna pułapka. Postanowienie poprawy może być heroiczne, kiedy pomija ludzkie ograniczenia i odrzuca stopniowe dojrzewanie. Często w tę pokusę popadają świeżo nawróceni – chcieliby nadrobić stracony czas i udoskonalić się w przyspieszonym tempie. Przykładowo, raczej niemożliwe jest, aby po okresie długoletniej modlitewnej pustyni, nagle odprawiać godzinną medytację każdego dnia. Należy poświęcić krótsze chwile, a z czasem je zwiększać. Święty Jan Klimak również przestrzega: „Widziałem chorych na ciele i duszy, którzy dla zmazania mnogości swoich przewin podjęli walkę przekraczającą ich siły. Mówiłem im wtedy, że Bóg ocenia naszą skruchę nie przez pryzmat naszych trudów, lecz przez stopień naszej pokory”. Metoda małych kroków jest znacznie skuteczniejsza. Bliższa Bożej mądrości.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki