Już sama cykliczność i słuchanie ciągle „tego samego” sugeruje, że nie chodzi tutaj o to, by podczas liturgii dostarczano nam kolejnych informacji, które zaspokajałyby naszą ciekawość. Słuchamy tego samego, by wchodzić dalej i głębiej.
Wiara się rodzi
Pisałem w jednym z poprzednich tekstów, że słuchanie to jedna z podstawowych form miłości, kto wie, czy nie kluczowa. Sam Jezus dyskretnie sugeruje zabieganej Marcie, by najpierw słuchała, a potem dopiero działała (Por. Łk 10, 41–42), ponieważ dopiero słuchając, można odsiać to, co potrzebne, od tego, co zbędne. Zachariasz stracił mowę i zapewne słuch, na dziewięć miesięcy (Łk 1, 20), by w ciszy przetrawić usłyszane słowo i przyjąć dar nieba, czyli syna Jana. Dzięki słuchaniu, bardziej chyba niż za sprawą patrzenia, nastawiamy się na przyjmowanie i zrozumienie tego, co jest nam dawane i odsłaniane. Słuchanie związane jest ze słowem, które z pewnością nie wyczerpuje komunikacji międzyludzkiej, ale pozwala na wyraźniejsze nazwanie tego, co chce się przekazać.
Tak poczesne miejsce Słowa podczas liturgii wiąże się z biblijnym rozumieniem wiary. A jak pisze św. Paweł, „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (Rz 10, 17). Zastosowany tutaj grecki przyimek „eks” – „z” pojawia się wtedy, gdy chce się podkreślić pochodzenie jednej rzeczy od drugiej. Słusznie więc tłumacz przełożył, że „wiara się rodzi”. Jest ona w nieustannym procesie stwarzania. A rodzi się o tyle, o ile Słowo jest słuchane. Można wręcz zaryzykować tezę, że wiara zamiera, jeśli wierzący nie słucha Słowa albo zatrzymuje się w martwym punkcie, w takim „miejscu” na drodze, które być może spełniało swoją rolę dawniej, a teraz jest tylko dziecinną formą czy wręcz przeszkodą. Skoro więc na każdej Eucharystii słuchamy słowa Bożego, możemy zasadnie przyjąć, iż wiara nie jest jakąś raz na zawsze ustaloną, statyczną rzeczywistością, która nie podlega żadnym zmianom. Zaczynamy raczej od ziarenka gorczycy, a potem następuje powolny wzrost w czasie.
Jak pokarm
Prawda została odsłonięta w Biblii, ale nigdy nie możemy powiedzieć, że już doskonale ją rozumiemy. Duch Święty powoli „doprowadzi nas do całej prawdy” (J 16, 13). Rozumiemy Ewangelię na tyle, na ile to na danym etapie historii Kościoła oraz świata konieczne i możliwe. Kościół uczy bowiem, że „Objawienie zostało już zakończone”, ale „nie jest jeszcze całkowicie wyjaśnione; zadaniem wiary chrześcijańskiej w ciągu wieków będzie stopniowe wnikanie w jego znaczenie” (KKK, 66). To zgłębianie Objawienie będzie trwało do końca świata.
Zapowiadając Rok Wiary, Benedykt XVI przypomniał, że wiara chrześcijańska jest drogą, która trwa całe życie. Ale na tę drogę wchodzi się przez bramę, czyli głoszone i słuchane słowo Boże (por. Porta fidei, 1). Przekroczenie bramy nie oznacza jeszcze końca drogi. To pierwszy krok. Nieco dalej w tym samym liście papież zwraca uwagę, że „wiara rośnie, gdy przeżywana jest jako doświadczenie otrzymanej miłości i kiedy jest przekazywana jako doświadczenie łaski i radości”. Nie tylko miłość Ludu Bożego wzrasta dzięki Bogu i Jego działaniu – jak przypomina o tym Druga Modlitwa Eucharystyczna. Także wiara może się powiększać lub zmniejszać. I to zarówno w odniesieniu do całej wspólnoty, jak i poszczególnego członka Kościoła. To właśnie słuchanie słowa Bożego otwiera nam stopniowo oczy serca na miłość Boga i ludzi, a gdy ta prawda do nas dociera, chcemy z radości dzielić się nią z innymi. Nasza wiara, podobnie jak miłość, potrzebuje więc stałego pokarmu, ale też możemy przyjąć taką „dawkę” wiary i miłości, jaką jesteśmy w stanie w sobie pomieścić w danym momencie.
Chodzi o moje życie
Podczas Eucharystii wszyscy słuchamy tego samego Słowa, ale każdego co innego może poruszyć, bo znajduje się na innym etapie swojej drogi wiary. Bóg szanuje tę różnorodność, odmienność tempa i gotowości, z jaką możemy przyjąć zrozumienie, ale też i miłość. Doświadczenie wierzących potwierdza, że słuchane Słowo wnika w nasze serca na zasadzie spirali. Przecież ciągle słyszymy to samo, nawet jeśli czytania i Ewangelie powtarzają się cyklicznie co pewien czas. A jednak, gdy któryś raz słuchamy tej samej przypowieści, jeśli rzeczywiście nastawiamy uszu, może przyjść do nas głębsze zrozumienie, odsłania się nowy aspekt, często związany z tym, co aktualnie przeżywamy lub czego doświadczyliśmy od czasu, gdy ostatnim razem słyszeliśmy to słowo. Ząb czasu nie tylko coś niszczy, ale i urabia, przysposabia przez nowe doświadczenia. Życie w Duchu oczyszcza serca, podobnie różne spotkania i konieczne cierpienia, by zrozumieć Słowo nie tylko głową, ale całym sobą. To, co słyszymy w Biblii, współgra z mową Boga w naszej osobistej historii. Nie można więc boskiej wiedzy przyjąć i przyswoić ją w mgnieniu oka. To, co Bóg objawia nam o sobie, często nas szokuje, nie pasuje do naszych, jak by nie patrzeć, odwiecznych wyobrażeń o Bogu. Słowo Boga jest czytane i wyjaśniane, ponieważ Bóg powoli przyzwyczaja nas do siebie, oswaja z Jego innością.
Słuchanie pozwala zobaczyć
Wiarę w Nowym Testamencie utożsamia się też z widzeniem, rzecz jasna w sensie duchowym. To, jak spoglądam na Boga, człowieka i świat, zależy w dużej mierze od tego, czego słucham. Zwłaszcza w Ewangelii według św. Łukasza wiara pokazana jest jako wypadkowa słuchania i patrzenia. Zanim Zacheusz chciał zobaczyć Jezusa, najpierw o Nim usłyszał. Niewidomy żebrak przy drodze zaczął błagać o uzdrowienie, kiedy dowiedział się, że Jezus przechodzi, ale wcześniej ktoś mu o Nim powiedział. Dobry łotr na krzyżu nie złorzeczy, a nawet jako jedyny broni Jezusa, bo rozpoznał w Nim innego rodzaju króla. Dlaczego? Ponieważ zamiast poddać się jak szydercy i jego kompan na krzyżu słowom pokusy: „Zejdź z krzyża”, bardziej wsłuchał się w słowa samego Jezusa: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią” (Łk 23, 34) i zobaczył realizację tych słów w postawie przybitego do krzyża Mesjasza. Wysłuchał słowa Jezusa, a potem patrzył na Niego i w ten sposób pogłębiła się jego wiara, wystarczająca do tego, by razem z Chrystusem wejść do raju.
Słowo Boże zapowiada i wyjaśnia to, co dzieje się podczas każdej Eucharystii, za pomocą znaków i gestów. Sam Jezus najpierw myje nogi uczniom, a potem pyta ich: „Czy rozumiecie, co Wam uczyniłem” (J 13, 12). I tłumaczy sens tego znaku. Wiara odmienia się przez wiele przypadków. Jest w niej miejsce na wiedzę i rozumienie. Ale liturgia Słowa podczas Mszy św. w pewnym sensie ukonkretnia też i pokazuje, na czym polega wydawanie swego ciała i krwi na podobieństwo Jezusa. Św. Paweł doda, że „Wiara (…) działa przez miłość” (Ga 4), a więc dotyczy też naszych wyborów, postaw, nabywania cnót, czyli moralności. Słowo Boże nie tylko wskazuje nam, co należy czynić, aby upodabniać się do Boga, ale też usuwa przeszkody i niesie w sobie moc, która sprawia wzrost. Jezus ujął to prawo, odwołując się do ziarna zasianego na polu, które zawiera jakąś ukrytą energię, aczkolwiek niemożliwą do „uruchomienia” bez gleby, wody i słońca.
Terapia słowem
W związku z tym Katechizm Kościoła uwypukla nieodzowność ciągłego słuchania Słowa (osobistego i wspólnotowego) w kształtowaniu sumienia: „Słowo Boże jest światłem na naszej drodze; powinniśmy przyjmować je przez wiarę i modlitwę oraz stosować w praktyce (KKK, 1785). Światło świeci w ciemności i sprawia, że widzimy drogę. Wtedy nie idziemy po omacku. Samo sumienie człowieka też nie jest raz na zawsze danym i gotowym „narzędziem”. Sumienie powinno rosnąć wraz z człowiekiem. Na podobnej zasadzie jak każdy ludzki talent i zdolność podlega prawu rozwoju. W sumieniu oprócz stałego i ogólnego nakierowania na dobro jest też ta „część”, która musi podlegać pielęgnacji, poszerzaniu, napełnianiu poznaniem i wiedzą z doświadczenia. Słuchane słowo Boże w taki sposób doskonali nasze serce, a więc także sumienie, że je oczyszcza: „Chroni lub uwalnia od strachu, egoizmu i pychy, fałszywego poczucia winy i dążeń do upodobania w sobie, zrodzonego z ludzkich słabości i błędów” (KKK, 1784). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że lwia część naszych problemów na drodze wiary bierze się z fałszywego lub tylko częściowo prawdziwego obrazu Boga. Tak bowiem zostaliśmy stworzeni, że pierwsze intuicje na temat Boga wiążemy z doświadczeniem własnych rodziców czy innych autorytetów, nie wspominając już o tym, że rodzimy się z zamazanym i podszytym lękiem wyobrażeniem o Bogu. To owoc grzechu pierworodnego. Potrzeba nieraz długiej terapii słowem Bożym i odpowiedniej wykładni tegoż, aby oderwać nas od tego, co przesłania nam obraz prawdziwego Boga. I o tym, czyli homilii, następnym razem.