Dlaczego powołujemy się na Chrystusa, kiedy zwracamy się do Ojca? Ponieważ Jezus jest naszym Pośrednikiem. I to jedynym. Ale co to znaczy?
Jedyny pośrednik
Pośrednictwo najpierw kojarzy się z komunikacją. Przecież słowo, którym mniej lub bardziej zręcznie wyrażamy to, kim jesteśmy, co się w nas dzieje, to rodzaj pomostu, dzięki któremu nawiązujemy więzi. Poznajemy siebie, odkrywamy przed innymi. Kiedy dwie strony bywają zwaśnione i nie potrafią się porozumieć, wtedy inna osoba zaufana, pośrednik, staje się mediatorem. Pomaga rozmawiającym ze sobą lub już skłóconym odnaleźć najpierw to, co między nimi wspólne. W pewnym sensie staje się dla nich ustami. Pomiędzy tym, co wypowiedziane stara się wydobyć także to, co niewypowiedziane. Uświadamia obu stronom to, czym mogą się wzajemnie wymienić, aby odbudować most lub – jeśli już istnieje – usunąć przeszkody, które sprawiają, że trudno im po nim przejść. Pośrednik, najprościej rzecz ujmując, stara się, aby skłóceni ze sobą zauważyli, że między nimi nie rozpościera się przepaść. W ekonomii i handlu pośrednik zajmuje miejsce między producentem a kupującym. Przekazuje pewne dobra, których sam nie stworzył.
Jezus Chrystus nie tylko jest Tym, który tłumaczy nam Boga. Święty Paweł zwraca uwagę, że „dla nas istnieje tylko jeden Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi i dla którego my istniejemy, oraz jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy” (1 Kor 8, 6). Ojciec podtrzymuje wszystko w istnieniu przez swego Syna. To jest pierwsze i podstawowe pośrednictwo. Cały kosmos, także my, jeszcze się nie rozpadł, ponieważ Syn przekazuje mu boską energię i życie, którego Źródłem jest Ojciec. W trzeciej modlitwie eucharystycznej ogłaszamy, że Bóg przez swego Syna obdarza „świat wszelkimi dobrami”. Także dojście do Ojca jest możliwe jedynie za pośrednictwem Syna. Nie stwarzamy siebie samych, ale też nie umieścimy się sami w niebie.
Most do nieba
Jezus jako prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek jest mostem łączącym pozornie dwa różne światy: to, co boskie i to, co ludzkie. W Nim „sprawy boskie łączą się ze sprawami ludzkimi” – jak śpiewamy w Orędziu Wielkanocnym. Chrystus „wyjaśnia” nam Boga, objawia Go językiem dostosowanym do naszego doświadczenia i sam jest doskonałą odpowiedzią człowieka daną Bogu. Na most do nieba nie wchodzimy jednak dopiero po śmierci. Wcale nie udajemy się na „tamten świat”, bo „tamten świat” to w rzeczywistości życie wieczne, które już jest w nas. Przepaść i oddalenie od Boga istnieje bowiem w sercu człowieka. Grzech wprowadził ten rozłam i poczucie oddzielenia od Boga. To grzech odsuwa Boga poza nasz świat. Chrystus nie tylko łączy nas w sobie z Bogiem, ale też umożliwia nam już teraz komunikację i wymianę z Bogiem.
Trzeba podkreślić, że początek tego mostu usytuowany jest po stronie tego, co ludzkie i stworzone. Nie przechodzimy ze świata, z naszego człowieczeństwa do Boga jakbyśmy przeskakiwali nad przepaścią. Kościół nigdy nie zgodził się na radykalne oddzielenie świata od Boga. Nie podpisał się pod gnostyckim czy manichejskim podziałem na to, co prawdziwe, czyli duchowe i na to, co fałszywe, czyli cielesne, chociaż takim pokusom co rusz ulegaliśmy. Angielski poeta John Donne pisze o ludzkiej miłości w jednym z wierszy, że „w duszach się cud kochania budzi, lecz w ciele miłość ma swą księgę”. To, czym jest miłość, poznajemy w tym, czego dotykamy i co widzimy. To, co duchowe nie istnieje w człowieku poza jego ciałem, poza materialnością świata. Gdybyśmy próbowali odciąć się całkiem od tego świata, most między Bogiem a nami natychmiast by runął. Św. Ireneusz z Lyonu napisał, że „Pan przywrócił nas do przyjaźni z sobą (…) zjednując nam Ojca przeciwko któremu zgrzeszyliśmy i pocieszył Go po naszym nieposłuszeństwie, swoim posłuszeństwem”. Ojciec smucił się naszym nieszczęściem i cierpieniem, a nie rozpaczał nad własną krzywdą. I co z tego wynika dla nas jako wspólnoty Kościoła?
Chrystus jest naszym bratem
Przede wszystkim, kiedy Ojciec patrzy na nas, widzi swojego Syna. Jesteśmy Ciałem Chrystusa, a Chrystus Jego Głową. Sobór Watykański II przypomina, że „każdy obchód liturgiczny jest dziełem Chrystusa-Kapłana i Jego Ciała, czyli Kościoła” (por. Sacrosanctum concilium, 7). A późniejszy Katechizm jeszcze uściśla, że „liturgia jest także uczestnictwem w modlitwie Chrystusa skierowanej do Ojca w Duchu Świętym” (KKK, 1073). Tak naprawdę głównym działającym, modlącym się i ofiarującym jest Chrystus. My jesteśmy włączani w Niego. Uczestniczymy w darze, który nas przerasta. A więc wszelka modlitwa, osobista i wspólnotowa, zwłaszcza podczas Eucharystii, nie jest zbiorem prywatnych modłów osób, które akurat zeszły się w jedno miejsce. W pewnym sensie „podczepiamy się” pod Chrystusa, który jest naszym bratem. Dobrze wiedzieć, że nasza modlitwa zawsze uczestniczy w modlitwie Chrystusa. Nie musi wobec tego być doskonała i bezbłędna. Nawet kiedy modlimy się w domu, czasem nieudolnie, rozproszeni i pełni niepokoju, Jezus modli się w nas do Ojca.
Podczas rekolekcji ignacjańskich pewna osoba, rozważając kuszenie Jezusa na pustyni, wyznała, że nie byłaby w stanie wytrzymać bez jedzenia i picia czterdzieści dni. Odpowiedziałem, że ja też nie. Dodała jednak, pocieszając się, że przecież Jezus był Bogiem. I dlatego – sądziła – dał radę. Nie to, co my. Zapytałem ją, gdzie przeczytała o tym, że Jezus nic nie pił. Sprawdziliśmy wspólnie. Ewangelie wspominają jedynie o braku jedzenia. Owszem, to szczegół, który łatwo przeoczyć. Jezus był kuszony jako człowiek, a więc mógł przeżyć bez chleba spory kawał czasu. Bez wody szybko by osłabł. Mam wrażenie, że obraz Chrystusa, w którym Jego człowieczeństwo niemalże zanika, jest wciąż dość powszechny. Jednak jeśli Jezus był tylko Bogiem, to nie może być pośrednikiem. My wtedy też nie mamy żadnych szans, aby osiągnąć Boga. Jeśli do Boga idziemy „wychodząc z siebie”, czyli opuszczając czy pomniejszając swoje ciało i ten świat, to trzeba się zastanowić, w jakiego Boga wierzymy.
Kardynał Henri de Lubac SJ pisze, że „nie tyle człowiek przyzywa to, co nadprzyrodzone, czyli Boga, ale nadprzyrodzone tworzy człowieka i czyni go zdolnym do przyjęcia siebie”. Wszechświat, a więc i my, od początku jesteśmy przeniknięci miłością. To ona otwiera nam oczy na istniejący most między Bogiem i człowiekiem. Niewątpliwie, trudno to pogodzić zwłaszcza z doświadczeniem grzechu i zła. Nie istnieje jednak absolutny rozdział między wolą Bożą a wolą człowieka. Takie ostre postawienie sprawy może zwieść na manowce. Bóg może przemawiać także przez ludzkie pragnienia, dążenia i myśli, ponieważ działa od początku stworzenia i w stworzeniu. Dlatego Kościół uczy w dekrecie soborowym, że „palące problemy we współczesnym świecie należy rozwiązywać z pomocą Ewangelii i ludzkiego doświadczenia” (Gaudium et spes, 46). Każdy most rozpina się pomiędzy dwoma przeciwległymi brzegami. Nie sposób być chrześcijaninem zahaczając się tylko o niebo, a odwracając się z niechęcią od świata. Przeciwnie, Sobór wzywa nas wszystkich, abyśmy poznawali i rozumieli świat. Jest w nim więcej z Boga i dobra niż nam się często wydaje, skoro Chrystus ciągle go „karmi” i stwarza.