Logo Przewdonik Katolicki

Delikatny Duch Święty

Dariusz Piórkowski SJ
Fot. Unsplash

Chyba nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że podczas Eucharystii otrzymujemy w darze nie tylko Ciało i Krew Chrystusa, ale także Ducha Świętego.

Modlitwy liturgiczne przypominają o tym na różne sposoby. Ojciec jako „źródło świętości” daje nam siebie przez Syna i Ducha Świętego. To Duch „ożywia wszystko”, a także „prowadzi dzieło Chrystusa na świecie i dopełnia wszelkiego uświęcenia”. Ten sam „Duch umacnia miłość” i „działa w głębiach serca”. Już z tych wybranych fragmentów modlitw wynika, że bez Ducha Świętego nie tylko nie istniałby świat, ale też Kościół, liturgia, wiara i sakramenty. Duch sprawia rzeczy po ludzku niemożliwe, bo jak to zrobić, aby owoce ofiary Chrystusa sprzed dwóch tysięcy lat były dla nas dostępne teraz? Albo jak połączyć to, co ludzkie, z tym, co boskie, zachowując wolność i człowieka, i Boga? Wyznajemy w Credo, że za Jego sprawą Maryja poczęła człowieka i Boga zarazem. To Duch „uświęca dary”, czyli chleb i wino, czyniąc z nich Ciało i Krew Pana.

Dar i moc
Najczęściej w liturgii Duch Święty nazwany jest darem lub mocą. Nie chodzi o jakiś przedmiot lub kosmiczną energię. Duch Święty jest Osobą, miłością Ojca do Syna i Syna do Ojca. To potęga, która właśnie z tego powodu, że jest samą miłością, może być przyjęta tylko jako dar, w wolności. Ta delikatna potęga przede wszystkim włącza nas we wspólnotę z Bogiem i całym stworzeniem, nie usuwając potrzebnych między nami różnic, które ukazują bogactwo Stwórcy. Duch działa najpierw wewnątrz nas. Idziemy w pielgrzymce wiary. Ciągle narażeni jesteśmy na zwątpienie i niedowierzanie. Wywołuje je konfrontacja z naszą słabością, powtarzającymi się grzechami, złem i cierpieniem. Diabeł co rusz oskarża nas przed Bogiem, prowokuje do agresji wobec siebie, do przekreślenia naszej najgłębszej tożsamości. Naszym największym wrogiem jest umierający powoli fałszywy obraz Ojca – „źródło wszelkiego zła” (Silvano Fausti SJ), który rodzi w nas poczucie oddzielenia od Niego. Na Eucharystii Duch napełniając nas sobą, zbliża się maksymalnie jak tylko się da, podobnie jak Chrystus buduje most i „wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8, 16). Duch musi ciągle przekonywać nas, że jesteśmy synami i córkami chcianymi i bezwarunkowo kochanymi.
Bóg jest też darem w tym sensie, że się nie narzuca i nie zawłaszcza. Pięknie pisze o tym św. Franciszek Salezy, przyznając, że „wprawdzie Duch Święty, niby źródło wody żywej, naciera ze wszech stron na serca nasze, pragnąc wlać w nie swą łaskę, wszelako nie chcąc, aby wdzierała się ona w nas bez dobrowolnego przyzwolenia naszej woli, wlewa ją jedynie w miarę swego upodobania oraz naszej gotowości współdziałania”. Kiedy więc słyszymy o mocy Ducha, nie możemy zapominać o tym, że Jego obecność nie polega na wkraczaniu w nasze życie z butami. Dar Ducha może być przyjęty przez każdego z nas jak długo wyczekiwany przyjaciel, któremu otwieramy drzwi naszego domu i chcemy, aby czuł się jak u siebie. Zresztą sam Jezus ukazuje siebie jako pukającego do drzwi naszego serca, abyśmy z Nim zasiedli do stołu i ugościli Go.

Jedno ciało
Działanie Ducha nie wyczerpuje się jednak w Jego stwórczym przeobrażaniu serca każdego wierzącego, ale także pomiędzy nami. Ojciec daje nam siebie przez Ducha w jeszcze innym wyraźnie sprecyzowanym celu. W Trzeciej modlitwie eucharystycznej prosimy Go, „abyśmy posileni Ciałem Chrystusa i napełnieni Duchem Świętym, stali się jednym ciałem i jedną duszą w Chrystusie”. Co to znaczy? Tam gdzie Chrystus, tam zawsze Duch. Przyjmując Chrystusa, mamy stać się takimi jak On. Na zewnątrz ta jedność ciała i ducha wyraża się w tym, że wszyscy przyjmują Boży dar z jednego chleba i tego samego kielicha. Niestety, z praktycznych i liczbowych względów ten znak dzisiaj został nieco zatracony, poza pewnymi wyjątkami w różnych wspólnotach, bo zamiast chleba dzielonego na kawałki, mamy gotowe hostie. Nie widać już wtedy podziału jednego chleba na wszystkich. Niemniej nadal przyjmujemy ten chleb już „podzielony”, ale z jednego naczynia. Nie zawsze też czytelny jest znak spożywania z tej samej ofiary (tylko celebrans spożywa aktualnie konsekrowane postaci), a dla reszty „wyciągamy” Ciało Pańskie z tabernakulum. Wtedy zaprzecza się jednak temu, co znaczy Kościół jako Ciało Chrystusa. I poniekąd zamazuje się wspólnotowy charakter uczty.
Jesteśmy Ciałem Chrystusa, połączeni ze sobą duchową więzią miłości, tym, co nazywamy „komunią świętych”. Duszą tego Ciała jest właśnie Duch Święty. Dusza ożywia ciało, wyraża się w nim, daje się poznać, jaka jest i motywuje do działania. Dlatego św. Paweł porównuje nas do organizmu i stwierdza, że „gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki” (1 Kor 12, 26). Często patrzymy na Kościół jak na instytucję, ale to jest jego zewnętrzny, widzialny wymiar. O wiele ważniejszy jest ten niewidzialny. Dobro czynione przez jednego z nas udziela się innym. Gdy jeden z nas ufa, to w pewnym sensie inni we wspólnocie też ufają. Gdy jednemu z nas brakuje wiary, niesie nas wiara innych, jak w przypadku owych mężczyzn, którzy przynieśli do Jezusa paralityka. Cierpienie zadane jednemu z nas dotyka wszystkich. Gdy współczujemy chorym i skrzywdzonym, działa między nami Boży Duch. Gdy przyjmujemy współczucie ze strony braci i sióstr, otwieramy się na miłość, którą daje w tej oto chwili Duch. Dobrze jest wiedzieć, że nie wierzymy w pojedynkę i czasem ktoś nas w czymś zastępuje.
Ale to jeszcze nie koniec. Kościół nie żyje złudzeniami. Podobnie jak przychodzimy na Eucharystię jako grzesznicy, którzy potrzebują oczyszczenia i uzdrowienia, tak samo jako wspólnota powoli stajemy się „jednym ciałem i jedną duszą” wewnętrznie. Prosimy o dar Ducha, „aby usunięta została wszelka przeszkoda na drodze do zgody”. Dzięki mocy Ducha Kościół ma jaśnieć „jako znak jedności i narzędzie pokoju” (II Modlitwa o tajemnicy pojednania).

Usuwa przeszkody
Dramat współczesnego chrześcijaństwa polega na rozbiciu i braku pełnej jedności. Nawet w obrębie Kościoła katolickiego jesteśmy podzieleni na różne obozy, stronnictwa i frakcje. Nie rozrywa nas inne podejście do dogmatów, ale trudność w przyjęciu, że np. mamy różną wrażliwość liturgiczną, że istnieją bogate tradycje modlitwy. Nie potrafimy uszanować, że każdy z nas może być na innym etapie wiary. Przyzwyczajamy się do tego, co dla nas wydaje się dobre i pomocne, ale niekoniecznie jest takie dla naszych braci i sióstr. Tam, gdzie mamy słabą świadomość obecności Ducha, różnorodność staje się dla nas zagrożeniem. Podziały rodzą się z lęku przed innością. Formy stają się wtedy ważniejsze niż to, co mają wyrazić. Czasem trudno odnaleźć to, co nas łączy.  
Dlatego prosimy Ojca o Ducha, który stopniowo i bez stosowania przymusu usuwa te przeszkody. Jedno ciało nie polega na tym, że wszyscy są tacy sami. Wtedy nie byłoby organizmu. Chodzi o jedność w różnorodności. Jak Duch to czyni? „Bóg jest komunikacją i komunią” (Silvano Fausti SJ). Nie ma więzi bez komunikacji. Pierwszą i podstawową jej formą jest dialog, czyli słuchanie połączone z dzieleniem się sobą. Otwieramy się na działanie Ducha, gdy stajemy nie tyle naprzeciw siebie, ile na wstępie zakładamy, że jesteśmy braćmi i siostrami. Słuchanie siebie z szacunkiem, pomimo istniejących różnic, buduje jedno ciało. Wtedy możemy odkryć, że ten, kto inaczej się modli, inaczej postrzega zaangażowanie chrześcijan w świecie, inaczej przyjmuje komunię świętą, nie jest moim wrogiem. Na ile piętrzące się w obrębie katolicyzmu podziały i kłótnie biorą się właśnie z tego, że nie potrafimy zdobyć się na to, aby przyjaźnie ze sobą porozmawiać (Por. Rdz 36, 4)? I dlaczego tak trudno zasiąść do jednego stołu i posłuchać siebie nawzajem, skoro przyjmujemy tego samego Chrystusa i tego samego Ducha?
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki