Przedszkola i pracę nauczycieli, a w lwiej części nauczycielek edukacji przedszkolnej, bierzemy za pewnik. Założyliśmy, że na trwałe zostały wpisane w nasz społeczny krajobraz. Tymczasem zbytnie przywiązanie do status quo uśpiło naszą czujność i sprawiło, że przegapiliśmy moment, w którym nauczycielki przedszkola zaczęły znikać.
Wakaty w górę
Miasto Poznań prowadzi 118 przedszkoli. Dziewięćdziesiąt z nich to samodzielne placówki, pozostałe znajdują się w zespołach szkolno-przedszkolnych lub w zespołach przedszkoli. – Najnowsze dane, z 20 września, pokazują, że przedszkola zarządzane przez Miasto Poznań wykazują 164 wakaty, a 85 z nich to wolne miejsca na stanowisku nauczyciela edukacji przedszkolnej. Pozostałe nieobsadzone przedszkolne stanowiska to etaty dla nauczycieli realizujących pomoc psychologiczno-pedagogiczną, anglistów, pedagogów specjalnych, logopedów i nauczycieli współorganizujących kształcenie dla uczniów ze specjalnymi potrzebami – relacjonuje Hanna Janowicz, kierownik Oddziału Organizacji Szkół i Placówek Oświatowych w Wydziale Oświaty Urzędu Miasta Poznania. – W ostatnim czasie zaobserwowaliśmy wzrost wakatów w porównaniu z poprzednimi latami. Zawsze było ich niemało, lecz teraz przedszkola stanowią zdecydowanie największą grupę placówek charakteryzujących się brakiem nauczycieli.
Brak nauczycieli największe wyzwania logistyczne stawia przed dyrektorami przedszkoli. – Dyrektorzy w odpowiedzi na braki kadrowe posiłkują się nadgodzinami dla tych nauczycieli, którzy zatrudnieni są w placówce. Stałe nadgodziny mogą zostać podniesione do wysokości 1,5 etatu, co w praktyce skutkuje tym, że nauczyciel nie może wypracować w tygodniu dodatkowo więcej niż dwanaście i pół godziny. Są jeszcze zastępstwa doraźne, czyli jednorazowe, które nie są objęte żadnym limitem – opowiada Hanna Janowicz. – Dyrektor może zastosować jeszcze jedno rozwiązanie, które jest najmniej przyjazne dzieciom i rodzicom, a mianowicie może skrócić czas pracy przedszkola. Na początku września spłynęło do nas kilka informacji o zmianie godzin otwarcia przedszkoli. Jako organ prowadzący Miasto Poznań zobowiązane jest zapewnić odpowiednią organizację pracy przedszkola pod kątem zabezpieczenia finansowego na wynagrodzenia, zajęcia rozwijające rozwój dziecka, pomoce dydaktyczne, remonty i dobrze funkcjonującą infrastrukturę przedszkoli. Jednak za organizację pracy przedszkola, w tym m.in. czas pracy, odpowiada dyrektor placówki –podsumowuje Hanna Janowicz.
Opiekunka na etacie
Karolina wyrosła w harcerstwie. Będąc nastolatką, wyjeżdżała na obozy, opiekując się drużyną dziewczynek. Gdy stanęła przed wyborem studiów, jakby z automatu wybrała pedagogikę przedszkolną i wczesnoszkolną. Mimo że planów na przyszłość nie miała szczegółowo skrystalizowanych, pewna była, że chce pracować z dziećmi. Choć praca w przedszkolu nie była szczytem jej marzeń, to właśnie tam, w konsekwencji kompromisów między życiem zawodowym a prywatnym, trafiła jako nauczycielka zaraz po studiach. – Po magisterce przeprowadziłam się do średniej wielkości miejscowości na ziemi lubuskiej, z której pochodził mój mąż. Praktycznie od razu znalazłam pracę w przedszkolu, mimo że nigdy nie była ona szczytem moich marzeń. Kończąc studia, sama nie bardzo wiedziałam, co chcę robić – opowiada Karolina. – Mimo to od pierwszych dni pracy wkładałam w nią całe serce. Niejednokrotnie popołudnia w domu spędzałam na przygotowywania zajęć i pomocy dydaktycznych na następny dzień.
W przedszkolu łącznie przepracowała dwanaście lat, z czego kilka lat spędziła na macierzyńskim najpierw z córką, a potem z synem. Przez kilka lat była wychowawczynią tak zwanej grupy rodzinnej. – Grupa rodzinna, do której mogą chodzić dzieci będące rodzeństwem, brzmi dobrze w teorii, w praktyce praca w niej była zdecydowanie cięższa niż w grupie standardowej – opowiada. – Rozpiętość wiekowa dzieci zawierała się między trzecim, a szóstym rokiem życia. Bardzo trudno jest wówczas odpowiedzieć na potrzeby dzieci na tak różnych poziomach rozwoju – dodaje.
Ostatnie podejście
Od wielu osób ze swojego środowiska słyszała, że pełni rolę opiekunki. – Moja mama była bardzo rozczarowana, gdy dowiedziała się, że będę pracować w przedszkolu. Jej Karolina nie może wycierać całe życie dzieciom pup i nosów, mówiła – wspomina kobieta. – Czasem spotykam się z sugestią, jakoby osoby pracujące w przedszkolu pełniły rolę niań, w międzyczasie popijających kawę. Jakby nikt nie miał świadomości ciążącej na nas odpowiedzialności.
W wykonywaną pracę angażowała się w stu procentach. – W to, co robiłam, wkładałam całe serce. Gdybym nie zaangażowała się tak bardzo, pewnie nie wytrzymałabym dwunastu lat. Niejednokrotnie grupy, które prowadziłam, występowały przed najważniejszymi osobami w mieście. Przygotowanie takiego występu wymagało nie tylko pracy z dziećmi w przedszkolu, ale i wielu godzin przygotowań poza nim, gdy musiałam wymyślić scenariusz, dopasować role do indywidualnych możliwości dzieci i wszystko logistycznie zaplanować – opowiada. – Nie muszę chyba mówić, że nigdy nie dostałam za to żadnego dodatkowego wynagrodzenia – dodaje.
Odeszła z przedszkola po dwunastu latach pracy. Relacje z dyrektorką placówki zawsze miała napięte. – Ja i tak sobie radziłam, współpracę z dyrekcją przypłaciłam „tylko” chorobą autoimmunologiczną. Większość moich koleżanek, które również odeszły z pracy, musiała skorzystać z pomocy psychiatry i psychologa.
Karolina z przedszkola odeszła do edukacji wczesnoszkolnej. Dziś, po trzech latach przerwy, wraca na kilka godzin pracy w przedszkolu. – Prawda jest taka, że potrzebuję dorobić do mojej nauczycielskiej pensji. Wakatów w przedszkolu jest tyle, że właściwie mogłam wybierać, w którym przedszkolu chcę pracować. Zdecydowałam się na to, w którym pracuje moja znajoma. Obiecałam sobie, że jeśli będzie mi bardzo źle, to na pewno w nim nie zostanę, a moją wieloletnią przygodę z przedszkolem zakończę na zawsze – dodaje.
Grosze
– Jako organ prowadzący Miasto Poznań zobowiązane jest zapewnić odpowiednią organizację pracy przedszkola pod kątem zabezpieczenia finansowego na wynagrodzenia, zajęcia rozwijające rozwój dziecka, pomoce dydaktyczne, remonty i dobrze funkcjonującą infrastrukturę przedszkoli. Jednak za organizację pracy przedszkola, w tym m.in czas pracy, odpowiada dyrektor placówki – mówi Hanna Janowicz.
Dyrektorzy przedszkoli wskazują na bardzo małą grupę osób, które skończyły studia w tym czy poprzednim roku i chcą rozpocząć pracę w przedszkolu. – Kiedyś ta zmiana pokoleniowa następowała, obecnie zdecydowanie jest ona zahamowana, a nowych osób wchodzących do zawodu jest mniej. Niestety problem ten będzie narastał – uważa Hanna Janowicz. – Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, ale główną z nich, co podkreślają zarówno nauczyciele, jak i dyrektorzy, jest niskie wynagrodzenie. To, że młody nauczyciel wchodzący do zawodu otrzymuje 90 złotych brutto więcej niż najniższe minimalne wynagrodzenie określone przez rząd, nie zachęca młodych ludzi na progu życia zawodowego i osobistego. Bez diametralnej zmiany sposobu wynagrodzenia nauczycieli będziemy borykać się z coraz większymi problemami kadrowymi. Drugą przyczyną są niewątpliwie kwestie związane z obniżającym się prestiżem zawodu nauczyciela. Kryzys finansowy i prestiżowy zawodu nauczyciela trwa od dłuższego czasu, nie jest to kwestia tylko ostatnich lat. Teraz zbieramy tego żniwo – dodaje. Ministerstwo Edukacji i Nauki ma świadomość trudnej sytuacji w przedszkolach, ponieważ wszystkie dane dotyczące przedszkoli wpisywane są do Systemu Informacji Oświatowej. Minister posiada informacje o liczbie wakatów w skali kraju – komentuje Hanna Janowicz.
Bez diagnozy
Kinga, mimo trzynastu lat pracy w zawodzie pedagoga specjalnego, nigdy nie pracowała z dziećmi młodszymi niż siedmiolatki. Podczas studiów miała epizod wolontariatu w przedszkolu integracyjnym, ale wówczas raz w tygodniu przez kilka godzin wspierała w grupie chłopca ze spektrum autyzmu. Kilka miesięcy temu, szukając dodatkowych źródeł dochodu, na portalu dla nauczycieli natrafiła na ofertę pracy w przedszkolu. Obecnie, w ramach edukacji włączającej, każde z przedszkoli musi zatrudnić pedagoga specjalnego na liczbę godzin proporcjonalną do liczby dzieci w placówce. – Edukacja włączająca brzmi szumnie. Potrzeby dostosowane do dzieci, integracja społeczna i uwrażliwianie przyszłych pokoleń poprzez wspólną edukację wyglądają naprawdę dobrze, tyle że w teorii – uważa pedagożka. – W praktyce w przedszkolu, w którym pracuję, jest dwoje dzieci z orzeczeniem, nie ma nauczyciela współorganizującego kształcenie. Dyrektor mojej placówki kilkukrotnie umieszczał ofertę pracy na portalu oświatowym, jednak nikt się nie zgłosił. Nauczycielki jednej z grup muszą „ogarnąć” dwudziestkę piątkę dzieci, w tym chłopca z autyzmem, z którym jest utrudniona komunikacja, i dziewczynkę ze specyficznymi trudnościami intelektualnymi, której poziom koncentracji i uwagi wynosi zero – dodaje.
Poza dwójką dzieci z orzeczeniami w placówce są również maluchy, które mimo wielopłaszczyznowych trudności diagnozy nie mają. – Praktycznie w każdej grupie jest jedno lub więcej dzieci, które powinny mieć przeprowadzoną diagnozę pedagogiczno-psychologiczną. Nierzadko to opór rodziców jest tym, co hamuje proces diagnozowania – zauważa nauczycielka. – W konsekwencji utrudnione jest nie tylko funkcjonowanie dziecka w grupie, innych dzieci, ale i działania nauczyciela – podsumowuje.
– Formuła edukacji włączającej od przedszkola do szkoły ponadpodstawowej, w momencie, w jakim znajduje się dziś polska edukacja, jest obarczona wieloma znakami zapytania i niepewnością legislacyjną. Przyczyną jest brak specjalistów, ale także nieprzygotowanie nauczycieli edukacji ogólnej do prowadzenia zajęć z dziećmi o specjalnych potrzebach – uważa Hanna Janowicz. – Obecnie dzieci te uczęszczają do wielu oddziałów na różnych etapach edukacyjnych i nauczyciele muszą na własną rękę poradzić sobie z wyzwaniami, jakie niesie obecność ucznia ze specjalnymi potrzebami. Nie są to jednak rozwiązania systemowe. Jak na razie edukacja włączająca jest tematem debat i dyskusji, my natomiast czekamy na konkretne przepisy, gdyż ciągle niewiele wiemy, jakby miała ona wyglądać w niełatwym krajobrazie polskiej edukacji – dodaje.
Panie od wszystkiego
Ola pochodzi z Podkarpacia. Tam skończyła studia i znalazła pracę jako nauczycielka w przedszkolu. Najpierw pracowała w placówce niepublicznej, a później w publicznym zespole szkolno-przedszkolnym. – Mimo że świat przedszkola i dzieci jest całym moim życiem, obecne realia pracy są dla mnie nie do przejścia. Niskie zarobki, zbyt duża liczba dzieci w grupie, trudne relacje z dyrekcją spowodowały u mnie wypalenie zawodowe i początki zaburzeń depresyjnych. Gdy wchodziłam do przedszkola, ściskało mnie w żołądku, traciłam wszelką energię życiową – opowiada Ola. – Nie było we mnie już entuzjazmu i szczerej radości, która tak bardzo jest potrzebna w pracy z dziećmi. Nigdy wcześniej nie podnosiłam głosu na dzieci, a w ostatnim roku zdarzało mi się krzyczeć z bezsilności. Czułam się z tym fatalnie, bardzo mnie to upokarzało.
Z roku na rok obserwowała, że dzieci są coraz trudniejsze wychowawczo. W ostatnim była wychowawczynią 25-osobowej grupy. Ośmioro maluchów skierowała na badania do poradni psychologiczno-pedagogicznej. – Trudne dla mnie było to, że tak naprawdę z moją opinią nikt się nie liczył. Rodzice mogli pójść do poradni, ale nie musieli, to od ich decyzji i otwartości zależało, czy zgodzą się na diagnozę swojego dziecka. Dyrektorce z kolei zależało na „grzecznych” dzieciach, więc wszelkie problemy, które zgłaszałam, kładła na karb tego, że sobie nie radzę – uważa kobieta.
Przyjaciółka Oli uczyła biologii w liceum. – Często porównywałyśmy swoje paski z wynagrodzeniami. Za każdym razem nie mogłam tego zrozumieć, że mamy podobne wynagrodzenie za inną liczbę godzin. Moje godziny nie były tak wartościowe jak godziny nauczyciela na innym poziomie edukacyjnym. W mówieniu o pracy przedszkolanki zupełnie pomija się fakt, że wachlarz jej kompetencji musi wykraczać daleko poza kwestie edukacyjne: od sadzenia rzeżuchy, przez wycieranie nosa i pupy, rozwiązywanie konfliktów w grupie, aż do interwencji w rodzinach dzieci – wylicza.
Dziś pracuje w kadrach domu pomocy społecznej. W przedszkolu wzięła rok urlopu bezpłatnego, ale – jak sama przyznaje – raczej już do niego nie wróci.
Nie tylko matematyka
Kolejny kryzys, który może nas w niedalekiej przyszłości dotknąć, a będzie wpływał na organizację pracy przedszkoli, to kryzys demograficzny. – Ktoś może pomyśleć, że mniejsza liczba dzieci będzie implikowała mniejszą liczbę nauczycieli. To czysto matematyczne podejście odbiega trochę od rzeczywistości – uważa Hanna Janowicz. – Maksymalnie w jednym oddziale ogólnodostępnym może być 25 dzieci. Obecnie w większości placówek średnia liczba dzieci na oddział to nieco ponad 22. W sytuacji mniejszej liczby dzieci grupy będą mniej liczne, co będzie wiązało się z mniejszymi dofinansowaniem z budżetu centralnego dla samorządu. Mniejsza liczba dzieci w systemie nie będzie automatycznie oznaczała mniejszej liczby oddziałów, a co za tym idzie – mniejszej liczby nauczycieli, często grupy będą po prostu mniej liczne, np. około 20 dzieci na oddział. Choć oczywiście będą też i takie sytuacje, że w poszczególnych przedszkolach zostanie zmniejszona liczba miejsc organizacyjnych, np. z pięciu dotychczasowych oddziałów będą zorganizowane cztery – podsumowuje Hanna Janowicz.
Imiona bohaterek zostały zmienione