Logo Przewdonik Katolicki

Przytulić wewnętrznego biedaka

Angelika Szelągowska-Mironiuk
il. Agnieszka Sozańska

Każdy z nas w jakimś stopniu został ukształtowany przez doświadczenia swoich przodków, których być może wcale nie znał. W trakcie naszego rozwoju, na różnych etapach życia, oddziałują na nas tak zwane przekazy międzypokoleniowe – między innymi te związane z lękiem przed nędzą.

Chcąc zrozumieć współczesną Polskę, musimy sięgnąć w głąb historii – i to nie tylko tej związanej z wojną, latami PRL-u i zmianą ustroju w 1989 roku. Nasze społeczeństwo zostało ukształtowane nie tylko przez okoliczności zewnętrzne, ale także przez biedę i pracę ponad siły, która była codziennością naszych prababek. Mimo upływu czasu międzypokoleniowe przekazy związane z lękiem przed nędzą wciąż na nas oddziałują.

Emocjonalny spadek po przodkach
Każdy z nas – nawet jeśli nie do końca zdaje sobie z tego sprawę – w jakimś stopniu został ukształtowany przez doświadczenia swoich przodków, których być może wcale nie znał (albo wręcz nie wie o ich istnieniu). W trakcie naszego rozwoju, na bardzo różnych etapach życia, oddziałują na nas tak zwane przekazy międzypokoleniowe (zwane również transgeneracyjnymi). Można je porównać do emocjonalnego spadku po rodzicach, dziadkach i pradziadkach, który kształtuje nasze myślenie, naszą wrażliwość, system moralny i wiele innych obszarów życia wewnętrznego. Źródło tych przekazów tkwi często w odległej przeszłości, w doświadczeniach naszych prababek i pradziadków – i w zależności od tego, jak układało się życie naszych przodków, mogą one być zarówno wspierające, jak i destrukcyjne. Czasami przekazy te mają formę ostrzeżeń (np. w rodzinie kobiety powtarzają młodym dziewczynom, by nie ufały mężczyznom), idealizujących mitów („w naszej rodzinie wszyscy mężczyźni są pracowici i samodzielni”), norm moralnych („kłamstwo to największa zbrodnia!”). Niekiedy międzypokoleniowe przekazy wypowiadane są zgodnym chórem przez wszystkich członków rodziny – kiedy indziej szeptane są tylko w pewnych specyficznych okolicznościach (na przykład przed ślubem matka i babka mówią przyszłej pannie młodej, żeby nie ufała zanadto małżonkowi, bo mąż to tak naprawdę obcy człowiek). Przekazem międzypokoleniowym może być jednak nie tylko to, co jest wypowiedziane – czasem jest nim uparte milczenie na jakiś temat. Rodzinne, przenoszone z pokolenia na pokolenie tabu jest szczególnie obciążającym przekazem: jego obecność powoduje w rodzinie niekiedy ogromne napięcie. Tym, o czym w wielu rodzinach od pokoleń nie wolno rozmawiać, jest na przykład to, że któraś babcia została zgwałcona podczas wojny i na skutek tego gwałtu urodziło się dziecko (ogólnopolskie tabu CBOW – children born of war – dopiero zaczyna być tematem historycznych analiz, takich jak np. praca Niedopowiedziane biografie. Polskie dzieci urodzone z powodu wojny Jakuba Gałęziowskiego), że w którejś rodzinie dzieci zostały oddane na wychowanie bogatszym krewnym, że w którymś pokoleniu wstecz obecna była kazirodcza relacja. Powszechnym polskim tabu jest także to, w jak ekstremalnie trudnych warunkach żyły nasze babki i prababki, które rzadko były najedzone do syta, za to często doświadczały przemocy.

Twoja prababcia głodowała i bała się zimy
Prawdę o biedzie, która była stałą towarzyszką życia naszych przodków, częściowo wyparliśmy i przypudrowaliśmy romantycznymi wyobrażeniami o sielskim życiu na wsi, którego symbolem stały się „schaby babuni” i wiejskie stoły na weselach. Jednak to, czego doświadczyły nasze przodkinie i przodkowie, dalekie było od sielskiego obrazka. W swojej książce Chłopki. Opowieść o naszych babkach Joanna Kuciel-Frydryszak opisuje rzeczywistość kobiet, których dzieci umierały z powodu niedożywienia, które wraz z licznymi rodzinami mieszkały w jednoizbowych chatach i które nierzadko nie mogły pozwolić sobie na zakup obuwia. W świecie naszych prababek głód był zjawiskiem tak powszechnym, że często niemal przezroczystym, wpisanym w życie wielu wiejskich rodzin. Jak pisze Joanna Kuciel-Frydryszak: „Kiedy wiejska dziewczyna się przedstawia, podaje imię, nazwisko, nazwę wsi, z której pochodzi, oraz mówi, jak duże są jej rodzina i gospodarstwo jej ojca. Te dwie ostatnie informacje powiedzą nam o jej sytuacji najwięcej. Gdy poznajemy córkę gospodarza z sześciorgiem dzieci i trzema morgami, to już wiemy: cierpią głód. Ich gospodarstwo nazywane jest przez specjalistów od ekonomii karłowatym, co oznacza: niewydajne, niewystarczające, by wyżywić rodzinę (…). W Polsce międzywojennej 64 procent gospodarstw na wsi uznawano za niewystarczające”. Historie naszych rodzin to zatem w głównej mierze wcale nie historie biesiad, zajazdów na Litwie i szlacheckich rytuałów. Jesteśmy społeczeństwem chłopskim – zdecydowana większość z nas pochodzi zatem z rodzin, w których na przednówku brakowało jedzenia, a umiejętność czytania i pisania była postrzegana jako niebywały przywilej (a niekiedy – zbytek). Pod kolorowymi chustkami noszonymi przez nasze babki – tak chętnie uwidacznianymi na obrazach inspirowanych dawnymi latami – kryły się często kołtuny, będące efektem niedostatecznej higieny, a być może także zaniedbania ciała charakterystycznego dla nieleczonej depresji. Tym, czego przedstawiciele poprzednich pokoleń bali się właściwie najbardziej, była bieda i wszystkie wynikające z niej problemy: głód, zimno, brak własnego miejsca na świecie, a także niektóre odcienie przemocy – skrajnie uboga dziewczyna nie mogła przecież wybrać sobie na męża „dobrej partii”, lecz, jeśli tego chciała jej rodzina, musiała zgodzić się na los żony nadużywającego alkoholu agresora, jeśli tylko był gotów „wziąć ją” pomimo braku posagu. Nasze prababcie, których osobowość kształtowała się pod wpływem lęku przed niedostatkiem, ten sam lęk przekazywały swoim dzieciom – a w jakiejś mierze, ścieżką transgeneracyjną, otrzymaliśmy go „w spadku” także my, ludzie żyjący we względnie sytych czasach. Niestety dziedziczona trauma, choć powszechna, nigdy nie została społecznie przepracowana – II wojna światowa i pierwsze lata PRL-u przyniosły nam nowe rany i nauczyły, że walka o przetrwanie nigdy się nie kończy. Z kolei wraz z narodzinami kapitalizmu nauczyliśmy się biedy wstydzić – uwierzyliśmy w mit, że bieda to konsekwencja lenistwa i braku zaradności. Opowieści o chłodzie i głodzie, z którego wyszliśmy dwa lub trzy pokolenia temu, nie mieściły się w mainstreamowej narracji o sukcesie, która np. dwudziestolecie wojenne ukazuje jako czas błogostanu. Międzypokoleniowy przekaz lęku ma jednak to do siebie, że jest odporny na próby tuszowania go czy ukrywania pod płaszczem nowych społecznych opowieści. On nadal jest obecny w emocjonalnym krwiobiegu Polek i Polaków.

Karmienie „za mamusię” i wielkie polskie wesele
Można zatem przyjąć – choć oczywiście będzie to swego rodzaju hiperbola – że tym, co tłumaczy dzisiejszą Polskę, jest wyparte doświadczenie biedy w poprzednich pokoleniach, a także silnego lęku przed nią. Warto, by każdy z nas zadał sobie pytanie: co robię z powodu obawy przed niedostatkiem? Co z powodu lęku przed biedą robią moi bliscy? Odpowiedzi, które przyjdą nam do głowy, mogą być zaskakujące, ale jednocześnie – jak to z przekazami międzypokoleniowymi bywa – pomocne w zrozumieniu samych siebie, swoich wyborów i emocji. Przykładem działania, u podstawy którego leży lęk przed biedą i jej atrybutem w postaci głodu, jest perwersyjny stosunek do jedzenia, obecny w wielu polskich domach. Dzieci – małe i większe – wciąż bywają u nas karmione na siłę (zwłaszcza mięsem). Oczywiście zmuszanie dziecka do jedzenia groźbą, szantażem emocjonalnym czy, co nadal ma miejsce w niektórych domach – biciem, stanowi przemoc. Lęk rodziców czy dziadków przed tym, że dziecko zje za mało, a w konsekwencji będzie słabe i chore (jak wiele dzieci naszych prababek) popycha ich do irracjonalnych, szkodliwych działań. Podobny mechanizm skłania polskich rodziców i dziadków do tego, by jak najcieplej ubierać swoje pociechy – obawa przed zimnem (stanowiącym kolejny atrybut biedy) sprawia, że w wielu krajach Europy polskie dziecko poznaje się po tym, że… zawsze ma na głowie czapeczkę. Innym przejawem lęku przed biedą bądź byciem uznanym za osobę biedną są różne odcienie wystawnego życia: wesela, na które wydaje się równowartość nowego samochodu, wychowywanie dziecka w „modelu „kapitalistycznym”, czyli wysyłanie go na niezliczoną ilość zajęć pozalekcyjnych, mających zapewnić mu „lepszy start w życiu” (czyli uchronić przed biedą). Intrygującym paradoksem jest także to, że polski lęk przed biedą doskonale się… monetyzuje. Coache finansowi, twórcy ebooków o pasywnym zarabianiu oraz osoby oferujące usługi przyciągania bogactwa poprzez afirmacje lub zaklęcia wiedzą, że człowiek objawiający się niedostatku potrafi zapłacić całkiem sporo za obietnice wolności od ubóstwa.

Siła do dzielenia zapałek
Czy właściwym sposobem na poradzenie sobie z podświadomym, ale intensywnie w nas pracującym lękiem przed biedą jest zawstydzanie samego siebie (np. tym, że marzy się o wielkim weselu i wysłaniu dziecka do prywatnej szkoły)? Nie sądzę. Zawstydzona podświadomość na ogół się nie przebudowuje, lecz spycha lęki i traumy w jeszcze głębsze zakamarki intrapsychicznego świata. Możemy natomiast nasze lęki ukoić poprzez ich nazwanie i zrozumienie ich źródeł – a te „wypływają” kilka pokoleń wstecz. Wysłuchanie i przyjęcie opowieści babci o tym, jak jej mama dzieliła zapałkę na czworo, może być doświadczeniem wręcz terapeutycznym, pozwalającym zaobserwować ciągłość pokoleń, ale też dostrzec zasoby, jakie obecne były w naszych rodzinach. Nasze babki czy dziadkowie byli przecież nie tylko ubodzy, ale także często wytrzymali, zaradni i – choć o tym słowie zapewne raczej nie słyszeli – asertywni. Czym innym, niż asertywnością, jest np. wysłanie przez matkę syna na studia, wbrew sprzeciwowi rodzinnej „starszyzny”? A przecież i takie historie miały miejsce w przedwojennej lub tuż powojennej Polsce. Kuciel-Frydryszak opisuje na kartach Chłopek również takie historie, które wywołują szczery podziw wobec siły i hartu ducha naszych przodkiń: „Praca, którą wykonuje [jedna z wiejskich kobiet], jest tytaniczna, ale nie skarży się, ponieważ ma poczucie, że każdy z nich daje z siebie wszystko i nawzajem sobie pomagają. Mimo że gospodarstwo dziewięcioosobowej rodziny Klajnów jest bardzo małe – trzy hektary – zbudowali trzyizbowy dom, co wprawdzie długo trwało, bo stawiali dom we trójkę – ona, mąż i dziecko, robiąc sami pustaki, ale do tego wykształcili dzieci, a dwie najstarsze córki zostały nauczycielkami. Nie byłoby to wszystko możliwe, gdyby nie dyscyplina całej rodziny, a może, co jeszcze ważniejsze, zgodna współpraca i wiara w powodzenie zamierzeń”.
Przyjmijmy te historie z ich ciężarem, bez oceny, bez uciekania we frazy „to straszne, ja bym tak nie mogła!”, ale i bez romantyzowania. Oczywiście warto również nasze lęki wypływające z przeszłości nieco urealnić, czyli skonfrontować ze stanem świata zewnętrznego. Podczas zakupów starajmy się pamiętać, że wcale nie musimy kupować jedzenia na zapas – nam, w przeciwieństwie do naszej prababci lub ciotki urodzonej w międzywojniu, bynajmniej nie zagraża głód.
Zrozumienie siebie w kontekście przekazów rodzinnych o biedzie – tak powszechnych w naszym kraju – pozwoli nam przytulić wewnętrznego biedaka, zamiast bać się go i nim gardzić. A kiedy już to zrobimy, łatwiej będzie nam się odnajdywać we współczesnym świecie względnego dobrobytu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki