Odkrywamy swoje chłopskie korzenie, od których chcieli uciec nasi rodzice i my sami. Polska historia odszukuje chłopa nie w anonimowej – więc nic nieznaczącej – masie, ale skupia się na losach jednostek. W podręcznikach szkolnych jest on ujęty schematycznie, w kilku banalnych zdaniach, które sprowadzają się do stwierdzenia: było mu ciężko. Na to „ciężko” składał się wyniszczający obowiązek pańszczyźniany i bieda. Jako uczniowie otrzymaliśmy jeszcze podkolorowany nieco obrazek z Chłopów Reymonta i całkiem barwny świat ludowego folkloru. Chciałoby się powiedzieć „wsi spokojna, wsi wesoła”, gdyby nie to, że taki obraz wsi jest skrajnie nieprawdziwy.
Odkrywając chłopskie dziedzictwo, odkrywamy też chłopski los. Przez dekady karmieni byliśmy mitem szlacheckiego pochodzenia. Wspaniała Polska szlachecka, której symbolem jest dworek w cieniu lip. Muzea-pałacyki odtwarzają wnętrza i zapraszają w swoje progi, zachęcając do zapoznania się z tym, co dawno minęło, choć mieliśmy w tym udział. Nic bardziej mylnego: wystarczy sprawdzić, jaki procent ludności stanowiła szlachta. Na Wileńszczyźnie było to 20 proc., w Wielkopolsce zaledwie kilka. To ułamek społeczeństwa, reszta to ludność wiejska, chłopi. Odkrywanie tego dziedzictwa, czemu pomagają wydawane w ostatnich latach książki i opracowania, staje się dla wielu osób wyzwalające. Nieprawdopodobne na polskim rynku powodzenie książki Chłopki. Opowieść o naszych babkach Joanny Kuciel-Frydryszak (kilkanaście dodruków!) coś o tym mówi. Zaczynamy rozumieć nasze traumy, nasze ucieczki, nasze wyparcia, a przede wszystkim odzyskujemy nasze rodzinne losy i naszą – bo polską – historię. Ludzi bez twarzy, nazwisk, uczuć. Chłopów pańszczyźnianych. Polskich niewolników.
Przemoc
„Chłop-niewolnik?” – pytają kuratorzy wystawy czasowej w Muzeum Narodowym Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie. „Opowieść o pańszczyźnie” – brzmi dalsza część tytułu tej wystawy, pierwszej tak dużej ekspozycji muzealnej poświęconej pańszczyźnie. Dotąd ten temat był w muzeach nieobecny, a problem chłopstwa ograniczano do folkloru i kultury. Istnieją oczywiście skanseny. Zobaczymy w nich, jak wyglądała chłopska chata i obejście, ale nie spotkamy tam chłopa, nie dowiemy się też niczego o jego losie.
Jak więc opowiedzieć o pańszczyźnie w muzeum? Czyim mówić językiem? Z jakiej perspektywy na niego patrzeć? Poprzez jakiego rodzaju eksponaty? Jak wzbudzić zainteresowanie i emocje w zwiedzającym, szczególnie że to przecież wystawa edukacyjna? Jak pokazać upokorzenie, ból i zmęczenie? Przez kilka lat rozmawiano na temat tej ekspozycji w gronie naukowców i muzealników, odbywały się seminaria naukowe, dyskusje, a w ich wyniku powstał scenariusz i narracja, która prowadzi przez historię i poszczególne tematy. Od samych początków pańszczyzny w XV w., przez wiek XVII i XVIII, aż do jej schyłku w XIX w.
Pierwszym tematycznym rozdziałem wystawy jest kara. Wydawałoby się, że to podejście banalne lub nawet populistyczne, tylko że na karze opierała się pańszczyzna. Konkretnie na biciu. Bicie było tak masowe i tak rozpowszechnione, że znormalniało. Wśród sprzętów każdego dworu folwarcznego było kilka narzędzi tortur, wiemy to z zachowanych spisów. Oprócz chłosty (w zależności od przewinienia mogło to być 25 razów na gołe ciało za to, że nie przyszedł na pańskie np. w czasie choroby) zakuwano w dyby, przywiązywano do słupa w obręczy na szyi, za zbiegostwo obcinano ucho lub połowę nosa. Na szczycie kar była szubienica. O wymierzeniu kary decydował pan, ale ich najczęściej nie wykonywał. Miał od tego ludzi, sam tylko stał i patrzył. To było podstawowe prawo szlachty, a także Kościoła wobec chłopa: wymierzanie kar. Pańszczyzna, która stanowiła podstawę gospodarki, mogła się utrzymać dzięki przemocy, więc trudno z tego było panom zrezygnować. Prawo do stosowania kary śmierci przez ziemskich właścicieli zniesiono w 1768 r. Za zabicie chłopa panu groziła nawet śmierć. Tyle że aby to udowodnić, potrzebnych było dwóch świadków, a mogli być nimi wyłącznie szlachcice. Wyobraźmy sobie społeczeństwo, które przez kolejne wieki poddawane było przemocy, tracąc przy tym godność, żyjące w ciągłym poniżeniu i upokorzeniu. To nasza spuścizna.
Własność
Chłop był własnością pana. Nie miał żadnych praw. Nie miał swojej ziemi, mógł ją tylko dzierżawić, w zamian za co oddawał część plonów i odpracowywał w folwarku pana dzień jeden (tak było na początku) lub sześć. Nie przysługiwała mu nietykalność cielesna, nie miał prawa przemieszczać się, podlegał jurysdykcji swojego pana i mógł być sprzedany z całą wsią nowemu właścicielowi. Zdarzało się (są na to dokumenty), że razem z kozami, królikami i inwentarzem sprzedawano lub darowywano także osoby, najczęściej kobiety. One miały znacznie gorzej, dodatkowo jej ciałem dysponował ojciec, mąż i ziemski właściciel.
Panowie mówili o chłopach „dusze” („Mam wieś, a w niej tyle i tyle dusz”). Kacper Pobłocki w swojej książce Chamstwo słusznie zauważa, że w pańszczyźnie nie chodziło jednak o dusze, a o ciała. Te ciała pracowały do umęczenia po to, by pan miał więcej i więcej. Możemy pod tym kątem spoglądać na majątki, pałace i bogactwa polskich rodów magnackich i romantyczne dworki ziemiańskie. Więc było to niewolnictwo czy nie? Historycy są podzieleni, zwiedzający otrzymuje mnóstwo wiedzy i może sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Myślę, że możemy się zgodzić, że poddaństwo było formą niewolnictwa.
Bunt
Pobłocki zauważa, że panowie robili powstania, a chłopi się buntowali. Na poziomie języka mamy sporo przykładów degradowania roli chłopa. Był głupszy, gorszy, brzydszy, prymitywny, pozbawiony uczuć. Swoją powinność wykonywał z trudem i mozołem, schylając głowę: ze strachu i z głupoty. To kolejne mity, z którymi rozprawia się wystawa w Szreniawie. Odmawiali posłuszeństwa, organizowali się, wspierali. Uciekali. Nie czuli przynależności do państwa, niby dlaczego by mieli? Nie mieli nic do powiedzenia, a symbolem państwowości był dla nich ich właściciel, a więc nic dobrego. Dlaczego mieliby walczyć w jego obronie? Wręcz przeciwnie – woleli walczyć przeciwko niemu. Dopiero kiedy panowie zrozumieli, że nie wygrają żadnego powstania bez udziału ludu, zaczęto przebąkiwać o uwłaszczeniu, ale to już wiek XIX.
Tę przygnębiającą historię poniżenia opowiedziano poprzez kilkaset eksponatów, a wśród nich są także dzieła sztuki. Obrazy Chełmońskiego, Gersona, Tetmajera, Kotsisa i Kossaka przedstawiają w różny sposób los ludu. Można dyskutować do jakiego stopnia realistycznie, kto „przeromantyzował” wizję wsi. Na przykład jednym z prekursorów realizmu był Chełmoński, którego obraz Babie lato pokazuje dziewczynę leżącą na polu. Jej bose stopy są brudne od ziemi, przecież chodzi boso. Nie mogli tego znieść współcześni mu krytycy. Dotąd pokazywano oczywiście wieś, ale wystylizowaną, właśnie tę romantyczną, malowniczą. Brudne nogi u wiejskiej dziewczyny były nie do pomyślenia. Na ekspozycji zapoznać się można ze współczesną wizją wiejskiej doli poprzez sztuki teatralne, film, literaturę i muzykę. Tę ostatnią reprezentuje zespół R.U.T.A., który dekadę temu, jeszcze zanim nastąpił zwrot ludowy w humanistyce, wydał płytę Gore z pieśniami buntu i niedoli polskiego ludu z różnych epok (od XV w. do współczesności), nagranych w punkowo-folkowej aranżacji.