Logo Przewdonik Katolicki

Wsio normalno

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

Za żelaznym taranem czołgów, atakujących Siewierodonieck i Charków, stoi tępa, niewolnicza uległość ludzi, którzy sami z siebie nigdy by na tę wojnę nie poszli.

Zniewolona Rosja Borysa Kierżencewa (jej polskie tłumaczenie świeżo wydało Wydawnictwo Poznańskie) to książka wstrząsająca. Kilkaset stron nieustannej litanii tortur, które stosowane na zwierzętach kwalifikowałyby ich sprawcę do natychmiastowego wyroku za „znęcanie ze szczególnym okrucieństwem”. Ale tutaj poszkodowanymi są ludzie. I nie chodzi bynajmniej o jakieś marginalne przypadki, lecz o trwającą 200 lat epokę, podczas której ofiarami podobnych praktyk padały dziesiątki milionów, właściwie cały wielki naród. Czas chłopskiego poddaństwa i pańszczyzny, trwający w Rosji do 1861 r., to okres wielkiego wyzysku oraz nieprawdopodobnego upokorzenia fundamentalnej klasy społecznej, okres bez przesady nazywany przez autora epoką niewolnictwa. Bo poddaństwo w rosyjskim wydaniu było bez porównania gorsze niż w jakimkolwiek innym kraju, ze szlachecką Polską włącznie. U nas tak zwani „źli panowie” byli jednak ewenementem, w Rosji stanowili oni regułę.
Owszem, historyk może zauważyć, że Kierżencew w zapale polemisty nieco przesadza, opisując całą historię z nachyleniem uwagi na XVIII wiek, który rzeczywiście był piekłem dla rosyjskich włościan. Wtedy bowiem samowola pańska szalała bez żadnej kontroli, a chłopom zakazano (oficjalnym dekretem!) składania skarg na swoich właścicieli. W następnym wieku to się na szczęście nieco zmieniło, pojawiła się generacja „dobrych panów”. Zmiany poczynione przed 1861 r. nie były jednak znaczące, by wspomnieć chociażby budzący poczucie groteski carski zakaz handlu niewolnikami sprowadzonymi z Afryki. „Niech najpierw imperator awansuje na Murzynów naszych chłopów” – gorzko ironizowali zwolennicy reformy.
Ale po co o tym wszystkim piszę w felietonie? Otóż czytelnik książek Kierżencewa (po Zniewolonej Rosji idą Przeklęte czasy, mówiące o latach nam bliższych) utwierdza się w przekonaniu, że tradycja „trzymania za mordę” nadal, jak za czasów pańszczyzny, jest fundamentem rosyjskiej potęgi. Chłopski krwawy pot przyczynił się do imperialnego rozwoju białej Rosji, której potęga stała przecież na eksporcie zbóż. Podobnie dzisiaj za żelaznym taranem czołgów, atakujących Siewierodonieck i Charków, stoi tępa, niewolnicza uległość ludzi, którzy sami z siebie nigdy by na tę wojnę nie poszli i najchętniej dalej uprawialiby swoje przyzagrodowe ogródki.
Wołodymyr Zołkin to ukraiński dziennikarz, który od początku wojny przeprowadza i rejestruje rozmowy z rosyjskimi jeńcami. Rozmowy są dobrowolne, a ich finałem jest umożliwienie rozmówcy telefonicznego kontaktu z rodziną. Warunkiem jest jednak zgoda na nagranie. Pierwszym pytaniem ze strony żon i matek żołnierzy, gdy tylko opanują już łkanie, jest: jak tam u ciebie? "Wsio normalno" – uspokajająco odpowiadają potomkowie pańszczyźnianych. Znaczy: nie biją. I to jest najważniejsze. Bo jeśli nie biją, jeżeli jest co jeść, czym się nakryć i gdzieś się położyć, to już da się przeżyć. Na nic więcej w kontakcie z machiną państwa, wszystko jedno – własnego czy wrogiego – ci ludzie nie liczą. Bo tego nauczyło ich kilkaset lat rosyjskiej historii.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki