Najnowsze prognozy demograficzne dla Polski wyglądają bardzo ponuro. Do 2060 r. będzie nas prawdopodobnie o około 7-8 mln mniej, co oznacza drugi największy ubytek w Unii Europejskiej. Większą depopulację zanotują Włochy, ale żadna to pociecha, bo jest to nacja znacznie liczniejsza, a więc nasz spadek będzie nie tylko gwałtowny, ale też, w gruncie rzeczy, największy. Główny Urząd Statystyczny prognozuje wyraźny spadek liczby urodzeń, co, jak zaznaczono, związane będzie przede wszystkim ze zmniejszeniem się liczby kobiet w wieku prokreacyjnym. Jednak dokładniejsza lektura raportu GUS dowodzi, że na demografię Polski wpływają też bardzo konkretne decyzje, pokazujące zmianę w podejściu do kwestii posiadania potomstwa. Badania pokazują, że kobiety decydują się na urodzenie pierwszego dziecka w coraz późniejszym wieku. Jeśli chodzi o liczbę potomstwa, to GUS praktycznie wyklucza, by do 2060 r. nastąpił powrót do poziomu zapewniającego prostą zastępowalność pokoleń (to znaczy 2,1). Widać wyraźnie, że w hierarchii różnych życiowych celów posiadanie potomstwa zeszło na dalszy plan. Według mnie jest to efekt gruntownej przemiany mentalnej młodego pokolenia o wyraźnym nacechowaniu antyprokreacyjnym. Proces ten (nie rozpoczął się dziś, ale się nasila) zrodził się z bezrefleksyjnego hołdowania dwóm błędnym przekonaniom: że dziecko stoi na przeszkodzie w osiągnięciu założonego statusu materialnego oraz że dziecko ogranicza wolność. To te właśnie przekonania, mocno wspierane przez tzw. kulturę masową, są źródłem antynatalistycznej mentalności młodego (i średniego) pokolenia Polaków. Przyznam, że nie pojmuję tych, którzy – być może w dobrej wierze – powiadają „nie stać mnie na dziecko”. Dziś takie deklaracje są dość powszechne. Zastanawiam się, od kiedy właściwie stały się tak popularne. Sądzę, że to domena czasów wolności, bo jakoś nie przypominam ich sobie z lat (słusznie minionego) PRL-u. Dziecko jawi się jako przeszkoda właśnie dziś, w czasach, których pod względem możliwości bogacenia się nawet nie ma co porównywać do realiów przaśnej komuny. Bardzo chciałbym unikać moralizatorstwa, ale nie mogę oprzeć się myśli, że w podejściu do prokreacji wśród wielu Polek i Polaków zwycięża mentalność materialistyczna oraz źle rozumiana wolność. A co za tym idzie, zachwianiu uległa naturalna, chciałoby się powiedzieć, hierarchia ważnych życiowo celów. Coś takiego jak pragnienie miłości i prokreacji oraz chęć wychowania własnych dzieci należą do fundamentalnych ludzkich oczekiwań i kryteriów życia spełnionego. Szkoda, że dziś tak łatwo młodzi Polacy tłumią w sobie te piękne i naturalne ludzkie instynkty. Odrzucają tym samym nie tylko to, co w tej materii ma do powiedzenia Kościół (i to jest wielki temat do namysłu dla ojców i matek, duszpasterzy rodzin, choć nie tylko), ale też, jak się zdaje mądrość pokoleń, utrwalana nawet w kulturze popularnej. Któż nie pamięta hitu Stanisława Sojki z pięknym refrenem: „Są na tym świecie rzeczy, których nie można kupić”. No właśnie.