Logo Przewdonik Katolicki

Razem się żyło…

Agnieszka Kostuch
Od lewej - Adela i Josef Statter; Roman Ptak z córeczką Pauliną, Trzebionka, 1940 r. | fot. z arch. D. Frydrych

Niektóre z tych historii zostały już opisane, niektóre dopiero od niedawna zaczynają być poznawane. Najczęściej dowiaduję się o nich od dzieci tych cichych bohaterów, którzy ryzykowali życie swoje i bliskich. Rozmowa z Bożeną Bolek.

Trzebinia leży na granicy województw małopolskiego i śląskiego. W czasie II wojny światowej należała do III Rzeszy. W nieodległej wsi Dulowej przebiegała granica z Generalnym Gubernatorstwem. Przed wojną znaczną część społeczności miasta stanowili Żydzi. W 1940 r. Niemcy utworzyli z części miasta otwarte getto, w którym zamieszkało ok. 1200 Żydów miejscowych i przesiedlonych z Górnego Śląska. W czerwcu 1942 r. getto zlikwidowano, a większość jego mieszkańców trafiła do KL Auschwitz-Birkenau.
Przed wojną stosunki między katolikami a Żydami w Trzebini układały się przyjaźnie, o czym świadczą liczne świadectwa ocalałych z Holokaustu trzebińskich Żydów, jak i katolickich mieszkańców. Mimo to wciąż mnie zadziwia liczba aktów pomocy Żydom w tym mieście, łącznie z ich ukrywaniem. Jedna z nich dotyczy katolickiej rodziny Raszków, z której pochodzi moja rozmówczyni – Bożena Bolek, lat 93.

Jak to się stało, że Anna Statter i jej mąż Roman Ptak zamieszkali w Pani rodzinnym domu?
– Znaliśmy się z nimi już przed wojną. Tata był kolegą Romka Ptaka. Obaj pracowali w „Fabloku”, fabryce lokomotyw w Chrzanowie. Anna z rodziną mieszkała w domu koło Balatonu. Jak Romek poznał Annę, to jego matka była bardzo przeciwna tej znajomości, bo to była Żydówka. Wtedy Romek się wyprowadził i wynajął u nas pokój, jeszcze jako kawaler. Chodził do Anny i czasem przyprowadzał ją tutaj. Wzięli ślub przed samą wojną.
Jak wybuchła wojna, musieli się wyprowadzić ze swojego domu, bo tam wprowadzili się Niemcy. I wtedy zamieszkali u nas. Zabrała córkę Lalę [tak zdrobniale nazywano Paulinę – przyp. AK] i tu zamieszkały. Przez całą okupację u nas mieszkały. Razem się żyło, jadło z jednego garnka. Mama z Anną gotowały na jednym piecu. Kiedy przychodziły święta, na przykład Boże Narodzenie, to była choinka i razem my jedli kolację. Ona we wszystkim się do nas przystosowała.

Czy Anna wychodziła z Państwa domu?
– Tak, ale ponieważ miała semicki wygląd, to w dzień nie wychodziła, tylko wieczorem, przed godziną policyjną. Jej mąż zabierał ją do domu matki na Trzebionce, żeby ją odwiedzić.
Kilka miesięcy przed końcem wojny Romka wywieziono do obozu. Dostał wezwanie i miał stawić się na dworcu. Mama poszła go odprowadzić. Pani Ania i on prosili, żeby nie szła, ale nie było mowy, żeby mamę odwieźć od tego. Powiedziała: „Muszę wiedzieć, gdzie cię zabierają”. I poszła z nim na dworzec. Tam było pełno policji. Zebrali mężczyzn, którzy mieli żony Żydówki, z różnych okolic, i wywieźli do obozu. Ania wtedy płakała, obejmowała moją mamę i dziękowała jej, że poszła z Romkiem [Roman Ptak trafił do obozu w Rositz, gdzie od 20 października 1944 r. pracował przy odbudowie zbombardowanej przez aliantów fabryki benzyny – przyp. AK].
Po aresztowaniu Romka w jednym pokoju spała Anna, w drugim – rodzice. Ja z Lalą spałyśmy w jednym łóżku, starsza siostra w kuchni. Miałam przykazane, że jakby Niemcy przyszli i pytali, to miałam mówić, że Lala jest naszą siostrą. Anna spakowała walizkę na wypadek, gdyby i ją aresztowano. Trzymała ją do końca wojny w swoim pokojuKOSTUCH-zdjecia-str-49.jpg
od lewej Bożena Bolek zd. Raszek; Anna Ptak zd. Statter; Rodzina Raszek, od lewej: Adam Raszek, Bożena Raszek, Maria Raszek | fot. z arch. B. Bolek, z arch. D. Frydrych

Przypuszcza Pani, co mogło być powodem, że jej nie aresztowano?
– Nie wiem. Ponoć była normalnie zameldowana w gminie, dostawała kartki na żywność.

Co się stało z żydowską rodziną Anny?
– Uciekli do jakiejś wsi pod Krakowem, z siostrą matki Anny i kuzynami. Pewnego dnia przyjechali Niemcy i kazali chłopom z tej wsi podstawić furmanki, żeby tamtych wywieźć. Matka Anny, wsiadając na ten wóz, potknęła się i wtedy Niemiec zastrzelił ją. Zobaczył to taki młody chłopak, chyba miał 16 lat, i krzyknął. A ten Niemiec podszedł do niego i też go zastrzelił. Wszystko na oczach córek i syna. Byli wykształceni. Ten Maks, brat Anny, był adwokatem.

Paulina Frydrych z d. Ptak wraz z matką Anną doczekały wyzwolenia w domu rodziny Raszków. Po wojnie z obozu wrócił Roman Ptak. Anna zmarła w 1996 r., Paulina w 2021 r.

Dziękuję paniom Agnieszce Musze i Dorocie Frydrych za udostępnienie zdjęć.

Paulina Frydrych: „Zawdzięczam im wszystko. Zawdzięczam im życie” 
Cała ich życzliwość, to dobro, jakie nas od nich spotkało, było bezinteresowne. Mama nie była bogata, nie mieliśmy żadnych precjozów, pierścionków, drogocennych rzeczy, dolarów. Tego u nas nie było, to była biedna rodzina. I państwo Raszkowie z tego nie mieli nic. Po prostu Mama robiła na drutach w czasie wojny, robiła swetry, pamiętam. Dostała za to coś do jedzenia, czasem pieniądze. Ale nie płaciliśmy tym ludziom. Dwie gospodynie gotowały na jednym piecu kuchennym. Nigdy nie było żadnego zatargu […]. Zawsze o Niej [Marii Raszek – przyp. AK] mówię „moja druga Mama”. To Ona mnie uczyła pieśni religijnych, pacierzy. Robiłyśmy wianki, żeby je święcić. Święciłyśmy jajka […]. Nie wychowywała mnie w wierze katolickiej, ale na wszelki wypadek powinnam była to umieć. […] jak było tak niebezpiecznie, to rodzina Pana Raszka zaproponowała, że ukryją nas. Że w ogóle nie będziemy widoczne. Ale Mama powiedziała, że nie będzie się ukrywać w ten sposób, żeby ktoś ryzykował życie. Bo myśmy się ukrywały na aryjskich papierach, niby legalnie. Wiadomo było, że tam mieszkamy. Nie ukrywałyśmy się w takim potocznym znaczeniu słowa. Mama egzystowała w tym pokoju i nie wychodziła. A ja chodziłam po całej wsi […] bawiłam się z dziećmi, uchodziłam za córkę pani Raszek. Jej dwie córki musiały mówić, że ja jestem ich siostrą, opiekowały się mną. […]. Wiem z opowiadań i nie wiem, jak to wyglądało od strony formalnej, ale mówiło się, że Mama ma aryjskie papiery […]. Mama nie nosiła gwiazdy, ale siedziała w domu, mało wychodziła. Cała wieś wiedziała, że tam jesteśmy. Tata utrzymywał rodzinę, chyba handlował trochę. Często go w domu nie było […] były donosy na Mamę. Ale z kolei na Gestapo w Chrzanowie byli też nasi ludzie, urzędnicy. No i niszczyli te donosy. / Źródło: „Bez Tytułu” nr 1/2015

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki