Ani jednej więcej – to hasło, pod którym ponownie na ulice polskich miast wychodzą marsze, w których rzesze obywateli domagają się zmiany obowiązującego w Polsce prawa dotyczącego dostępu do aborcji. Tym razem miały dawać wyraz społecznemu oburzeniu na kolejną śmierć kobiety w ciąży. Tragedia wydarzyła się 24 maja w Nowym Targu. 33-letnia pani Dorota, będąca w piątym miesiącu ciąży, zmarła w trzecim dniu pobytu w szpitalu.
Co się stało?
Sprawa jest ciągle zbyt świeża, by można było najważniejsze rzeczy przekazać z dużą pewnością. Trwa śledztwo prokuratury w Katowicach, w ubiegłym tygodniu rozpoczęły się przesłuchania lekarzy i rodziny poszkodowanej pani Doroty, a do akcji wkroczył też rzecznik praw pacjenta oraz Ministerstwo Zdrowia. Całą naszą wiedzę czerpiemy zatem z informacji przekazywanych mediom przez bliskich poszkodowanej, wynajętą przez nich mecenaskę oraz z wiadomości przekazanych przez rzecznika praw pacjenta.
Pani Dorota w 20. tygodniu ciąży przyjechała do Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu 21 maja z powodu przedwczesnego odejścia wód płodowych jej ciąży. Pacjentka została przyjęta na oddział patologii ciąży, podano jej antybiotyk i pobrano krew, aby ustalić, czy nie doszło do zakażenia. Wskaźnik stanu zapalnego (tzw. CRP) był wówczas w normie, podobnie jak stan dziecka, co stwierdzono podczas badania USG. Według relacji męża kobiety, przekazanej mediom, jedna z pielęgniarek miała powiedzieć, że „wszystko będzie dobrze, tylko trzeba leżeć z nogami w górze, to wody same nadpłyną”.
To, co wiemy na pewno, to fakt, że kobieta cały czas źle się czuła, skarżąc się w rozmowach z rodziną na ból głowy, potem nudności i dreszcze. 23 maja trafiła na oddział intensywnej opieki medycznej w stanie wstrząsu septycznego, 24 maja o godz. 7.16 rano doszło do zatrzymania krążenia, a o godz. 9.38 już nie żyła.
Według informacji przekazywanych przez mecenas Jolantę Budzowską, wynajętą przez rodzinę zmarłej kobiety, w trakcie pobytu w szpitalu nie monitorowano stanu płodu, czekając rzekomo, aż sam obumrze, odmówiono pacjentce przeniesienia do innego szpitala i zbyt długo czekano na konsultację konsultanta wojewódzkiego w sprawie możliwości przeprowadzenia u niej operacji ratującej życie. Operacja miała polegać na usunięciu żywego lub martwego już dziecka z macicy kobiety lub – w razie konieczności – na całkowitym usunięciu jej wewnętrznych organów rozrodczych. Ale wynik konsultacji nadszedł zbyt późno (ok. 7.00 rano 24 maja): sepsa była zbyt zaawansowana i kobieta umarła w ciągu dwóch godzin.
Lista zaniedbań
Sprawą od razu po nagłośnieniu przez media zajął się z urzędu rzecznik praw pacjenta, który w wyniku własnego krótkiego śledztwa stwierdził szereg zaniedbań ze strony szpitala w Nowym Targu. „W tej sprawie stwierdziliśmy naruszenie praw pacjenta do: Świadczeń zdrowotnych odpowiadających wymaganiom aktualnej wiedzy medycznej, natychmiastowego udzielenia świadczeń zdrowotnych w przypadku zagrożenia zdrowia i życia, świadczeń zdrowotnych związanych z porodem, świadczeń zdrowotnych udzielanych z należytą starannością, Informacji o swoim stanie zdrowia, w tym rozpoznaniu, proponowanych oraz możliwych metodach diagnostycznych i leczniczych oraz prawa do dokumentacji medycznej” – czytamy w oświadczeniu rzecznika.
Dalej RPP wyliczał konkretne zaniedbania szpitala w Nowym Targu: „nie podjęto żadnych dodatkowych działań wobec narastającego CRP; nie wdrożono na czas adekwatnej antybiotykoterapii w związku z rozwijającym się stanem zapalnym, nie zaproponowano pacjentce indukcji poronienia w dniu 22 maja (dzień po przyjęciu do szpitala) wobec narastającego CRP; nie prowadzono prawidłowego nadzoru stanu ogólnego i położniczego oraz nie wdrożono właściwego postępowania terapeutycznego we właściwym czasie w związku z pogarszającym się stanem zdrowia pacjentki z 23/24.05.2023 roku. Nadzór nad ciężarną nie był prowadzony zgodnie z zachowaniem należytej staranności i zgodnie z aktualną wiedzą medyczną”.
Awantura
Już te wstępne ustalenia dają powody dla społecznego oburzenia, szczególnie, że obowiązujące w Polsce prawo nie pozostawia wątpliwości co do tego, czy można ratować życie kobiety kosztem życia jej nienarodzonego dziecka: gdy nie da się uratować dziecka, trzeba ratować matkę przerywając ciążę. Szczególnie, że gdy matka nie przeżyje, to ono również straci życie. Mimo to jednak sprawa z miejsca została wykorzystana przez liczne organizacje pro-choice do podsycania społecznego niezadowolenia z powodu obowiązującego w Polsce prawa. Ich zdaniem właśnie zakazujące aborcji na życzenie prawo paraliżuje lekarzy, gdy trzeba ratować życie matki. Dowodem ma być fakt, że w szpitalu, w którym wydarzył się dramat pani Doroty, od lat nie przeprowadzono ani jednej aborcji, nawet legalnej, z powodu lekarzy powołujących się na klauzulę sumienia.
– Bez wątpienia wydarzyła się wielka tragedia i ja także osobiście bardzo przeżywam śmierć tej kobiety. Też jestem matką! – mówi Ewa Kowalewska, wieloletnia działaczka ruchu pro-life w Polsce, kierująca polskim oddziałem organizacji Human Life International. – Dlatego ogólnie zgadzam się z hasłem „Ani jednej więcej!”. Ani jedna kobieta nie powinna umrzeć na sepsę na skutek powikłań ciążowych, jeżeli zgłasza się do szpitala wystarczająco wcześnie i pomoc jest możliwa. Natomiast feministki tego hasła używają fałszywie we własnym propagandowym celu. Zdecydowanie protestuję przeciwko posługiwaniu się tą tragedią jako okazją do robienia akcji w celu legalizacji aborcji w Polsce. Należy pamiętać, że aborcja nie ratuje ani życia matki, ani dziecka, ale je kończy. Jak mówi Kodeks Etyki Lekarskiej, w ciąży lekarz ma przed sobą dwoje pacjentów. W sytuacjach zagrożenia życia trzeba matkę i dziecko rozdzielić, ale chociaż tak małe dziecko najprawdopodobniej nie przeżyje, nie robi się tego po to, aby je uśmiercić, ale aby uratować matkę. Sytuacja pani Doroty w żaden sposób nie dotyczy postulatów aborcji na żądanie – mówi Ewa Kowalewska. Zwraca również uwagę, że wszystko wskazuje na to, że tragicznie zmarła kobieta wcale nie chciała zabijać swojego dziecka, ale je ocalić: właśnie z tego powodu, gdy pojawił się problem, od razu zgłosiła się po pomoc do szpitala.
Szukanie winnych
W publicznym dyskursie, który już szuka winnych tragedii, można odczytać sygnały, jak wiele czynników składa się na podobne dramaty. Nawet jeśli prokuratura dokładnie ustali winnego lub winnych zaniedbań, będzie wiadomym, że nie zawinił jeden lekarz, zespół lekarzy czy obowiązujące prawo. Wiele wskazuje na to, że przyczyn tragicznej historii śp. pani Doroty było o wiele więcej.
– Wszyscy wiemy, jak działa polska służba zdrowia. Nie mam tu na myśli lekarzy, ale zaniedbania systemowe: niedofinansowanie placówek, braki kadrowe, problemy organizacyjne, konieczność długiego oczekiwania na badania itd. Chociaż dotyczy to wszystkich medycznych specjalności, szczególnie widać to w dziedzinie ginekologii, gdzie np. nie ma refundacji leczenia powikłań tak powszechnej endometriozy, która może prowadzić do raka – wylicza Ewa Kowalewska. Dlatego jej zdaniem receptą na „ani jednej więcej” takich tragedii, jak ta z Nowego Targu, byłoby właściwe dofinansowanie służby zdrowia, zwrócenie większej uwagi na funkcjonowanie oddziałów ginekologicznych w Polsce, monitorowanie pacjentki czy nagłe operacje w sytuacji zagrożenia, również w nocy czy w weekendy, w sumie lepsza ochrona i matki, i dziecka.
Systemowy problem dostrzegają też same środowiska lekarskie. W mocnym oświadczeniu wystosowanym 11 czerwca przez Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników proszą, aby nie dokonywać teraz na lekarzach „społecznego linczu”. „W ostatnim czasie lekarze położnicy-ginekolodzy mierzą się z problemami wynikającymi z rozwiązań systemowych, które mogą oddziaływać zarówno w sferze psychologicznej, jak i prawnej na podejmowane decyzje i procesy lecznicze. Presja, którą odczuwa nasze środowisko specjalistyczne, jest bardzo wysoka, tym bardziej ferowanie przedwczesnych wyroków, a także emocjonalna dyskusja, czy wręcz nagonka medialna, mogą okazać się fatalne i niebezpieczne dla obu partnerów, zarówno lekarza, jak i kobiet-pacjentek” – pisze PTGiP.
Ulepszyć procedury
W przeciwieństwie do środowisk proaborcyjnych kilku wypowiadających się teraz w mediach lekarzy-położników większy problem niż w prawie widzi w dążeniu do penalizacji zawodu lekarza. „Musimy być świadomi, że penalizacja zawodu lekarza jest niestety znaczna. My, jako lekarze, ja, jako ginekolog-położnik, mogę bardzo wprost powiedzieć, że to ciągłe nastawienie, że trzeba szukać tylko i wyłącznie winnych i zawsze najbardziej winny z tego wszystkiego musi być lekarz, nie stwarzają naturalnego środowiska do pełnego zaufania pomiędzy lekarzem a pacjentką oraz takiego środowiska pracy, które umożliwia podejmowanie czasami tych nawet najtrudniejszych decyzji” – mówił w wywiadzie dla Medonet specjalista ginekologii i położnictwa, dr n. med. Michał Bulsa.
Częściowo zgadza się z nim Joanna Kociszewska, lekarz chorób wewnętrznych, która publikowała na łamach „Przewodnika”. Jej zdaniem zamiast w pierwszej kolejności szukać winnych zaniedbań, powinno się sprawdzić, dlaczego określone zaniedbania wystąpiły, i wypracować procedury reagowania w podobnie trudnych sytuacjach. – Zawód lekarza polega także na podejmowaniu bardzo trudnych decyzji. Na pewno jednak nie powinno się doprowadzać do sytuacji, gdy będzie się on bał je podejmować, by nie narazić się na jakiś paragraf. Tym, co mogłoby temu zapobiec, jest stworzenie jasnych procedur, które pomagają uniknąć błędu, i przeszkolenie w ich stosowaniu całego zespołu leczącego – zauważa Joanna Kociszewska.
Jej zdaniem nie da się podobnych zaniechań tłumaczyć „klauzulą sumienia”. Lekarz, jak każdy człowiek, ma do niej prawo, ale powinien to sumienie odpowiednio kształtować. Jeśli komuś sumienie nie pozwalałoby ratować życia, to coś byłoby bardzo „nie tak”. – Być może problemem jest to, że po zmianie obowiązującego prawa po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w 2020 r. nie sprecyzowano jasnych kryteriów podejmowania decyzji w sytuacji, gdy kosztem życia dziecka trzeba, zgodnie z prawem, ratować życie matki. Jasno określone, możliwe do realizacji w polskich warunkach i przećwiczone algorytmy powinny zminimalizować zarówno strach przed podejmowaniem trudnych decyzji, jak i ryzyko popełnienia błędu – zauważa Joanna Kociszewska.
To z pewnością bardziej niż emocjonalne protesty i ideologiczne dyskusje lepiej przyczyni się do ochrony życia kolejnych kobiet i nienarodzonych dzieci.