Proaborcyjna ofensywa przybiera na sile i staje się coraz brutalniejsza. Niechlubną rolę w tym zjawisku odgrywa część mediów. W służbie ideologii „pro-choice” poświęcają one podstawowe zasady dziennikarstwa.
Przypomnijmy: warszawski sąd okręgowy skazał aktywistkę Aborcyjnego Dream Teamu (mistrzostwo słownej perwersji!) za przekazanie innej kobiecie tabletek służących do zakończenia ciąży. Ostatecznie tabletki nie zostały użyte, bo zabrała je policja wezwana przez partnera kobiety. Justyna W. została skazana na dziesięć miesięcy prac społecznych w wymiarze 25 godzin miesięcznie.
Wokół tego wydarzenia lewicowo-liberalny mainstream zbudował opowieść o tłamszonej wolności kobiet i sterowanej prokuraturze. Jest to opowieść przekłamana, przewrotna i przywodząca na myśl dokonania badaczy języków totalitarnych. Znawcy tematu, tacy jak Victor Klemperer, autor słynnego opracowania LTI o języku Trzeciej Rzeszy, czy George Orwell, twórca antyutopii 1984 mieliby w dzisiejszej Polsce sporo do roboty.
A teraz kilka przykładów manipulacji słowami. „Winna udzielenia pomocy. Pi***ol się Polsko” – komentuje z właściwym sobie wdziękiem Aborcyjny Dream Team. Pomoc? Owszem, to była pomoc, ale w próbie zabójstwa. Skazana aktywistka nazywa pigułki doprowadzające do aborcji mianem „lekarstwa”. Przepraszam, o jakiej chorobie tu mówimy? W tej proaborcyjnej opowieści wskazuje się także na fakt, że w procesie swój udział miał „konserwatywny i katolicki Instytut Ordo Iuris”. Ten z kolei chwyt ma pokazać, że aborcja to kwestia światopoglądu, zaś na drodze do spełnienia aborcyjnych marzeń staje Kościół katolicki. A przecież życie nienarodzonych jest, po prostu, poważnym i uniwersalnym zagadnieniem cywilizacyjnym. Nie dla wszystkich, jak widać.
Piewcy aborcji zapominają też, że gwarancja prawa do życia każdego człowieka wynika wprost z konstytucji oraz m.in. ustawy o Rzeczniku Praw Dziecka. Zapewniają też kłamliwie, że działają zgodnie z prawem, choć wiedzą doskonale, że przekazywanie i używanie środków zabijających nienarodzone życie jest złamaniem tego prawa. Jednakże wszystkie te obiekcje, które należałoby podjąć w rozmowach ze zwolennikami „pro-choice”, jakoś nie zaprzątają umysłów części medialnego świata. Wkrótce po wyroku Justyna W., goszcząc w jednej ze stacji informacyjnych, nie została zaniepokojona przez prowadzącą jakimkolwiek pytaniem, które mogłoby zmącić proaborcyjny przekaz. Było wiele empatii, współczucia i wspólnego pochylania się z troską nad losem tych, którzy chcą „pomagać”, spieszą z „lekarstwami”, zmagając się z opresyjnym prawem i lekarzami stosującymi klauzulę sumienia. Prowadząca nawet nie mrugnęła powieką i wtedy, gdy padło nonsensowne z medycznego punktu widzenia twierdzenie, iż rozprowadzane przez Team tabletki to „bezpieczna metoda, możliwa do samodzielnego stosowania”.
I tak oto część mediów, wyrzekając się zasad warsztatowych, w pocie czoła wykuwa kłamstwa i półprawdy o prawie do życia. A lepiej nie będzie, bo kampania wyborcza jeszcze się nie rozkręciła.