Logo Przewdonik Katolicki

(Bez)sens wyrzekania się

Weronika Frąckiewicz
il. Agnieszka Sozańska

Z dr. Jackiem Prusakiem SJ o duszy, która nie jest wyizolowana, masochizmie, który można pomylić z silną wolą, i bezcelowym odrzucaniu przyjemności

O poście i ascezie w Kościele mówimy głównie w kontekście duchowym. Jaki wpływ praktyki ascetyczne mają na ludzką psychikę?
– Przez wieki asceza była błędnie rozumiana jako synonim walki ze sobą, tymczasem podejmując praktyki ascetyczne walczymy o siebie, aby doświadczyć pełni życia, którą nam Jezus obiecał i chce nam dawać. Walka z samym sobą zawsze jest skazana na przegraną. Chrześcijaństwo w swoich początkach, czerpiąc z filozofii hellenistycznej, wprowadziło dualizm w opisie człowieka. Nie tylko podzieliło człowieka na duszę i ciało, ale uznało, że dusza jest czysta, a ciało jest siedliskiem grzechu. W takim rozumieniu człowieka asceza zamiast szkołą umiaru stała się praktyką zabijania siebie za życia, a ostatecznie zabicia życia w sobie. Ludzie zawsze odczuwali fascynację tymi praktykami, bo chcieli doświadczyć stanu wolnego od ograniczeń czy napięć. Kościół na przestrzeni wieków oficjalnie potępił pewne praktyki, chcąc uchronić wiernych przed dwiema skrajnymi, a heretyckimi postawami: manicheizmem i pelagianizmem, według których albo trzeba zabić życie w sobie dla życia w niebie, albo trzeba skupić się tylko na sobie i swoich wysiłkach, żeby dojść do Boga. Tymczasem sensem ascezy, do której wzywa Jezus, jest to, żeby siebie odzyskać, a nie pogrzebać. W świetle dzisiejszej wiedzy o człowieku warto zadać sobie pytanie, jak korzystać z tradycji, nie powtarzając jej błędów. Nie rezygnujmy z ascezy jako sztuki duchowej, ponieważ w pozytywnym sensie ma ona nas doprowadzić do wolności od przymusów, których bardziej niż kiedykolwiek więźniem jest współczesny człowiek. Mówienie o psychice i ciele w oderwaniu od siebie jest błędne, podobnie jak bezcelowe jest oddzielanie ciała od duszy. Panuje powszechne przekonanie, że dusza stanowi dodatek do ciała i poza nim może wieść niezależne życie. Wielu wierzących za cel chrześcijaństwa przyjmuje zbawienie tak rozumianej duszy. Założenia te są olbrzymim uproszczeniem. Człowiek jest jednością psychofizyczno-duchową, dlatego szukając duszy w człowieku, znajdujemy ją w całym ciele. Święty Tomasz z Akwinu nigdy nie mówił, że „człowiek jest duszą, która jest w ciele”, ani że „człowiek jest złożeniem, bo składa się z duszy i ciała”.
Ten doktor Kościoła dowartościował ciało, mówiąc, że chrześcijanin jest zobowiązany troszczyć się o nie tak, jak o całego siebie. Dusza sprawia, że ciało jest osobą, nie jest ona kolejnym organem lub efemerycznym bytem, przyklejonym na chwilę do ciała i czekającym, żeby je za chwilę opuścić. Tak spaczonej i szkodliwej wizji człowieka nie da się utrzymać w obliczu współczesnej wiedzy. Asceza jest troską człowieka o siebie w relacji do Boga, nie jest natomiast troską o swoją duszę sensu stricte. Dusza, żeby nadawała jakikolwiek sens przeżywaniu samego siebie przez człowieka, musi uwzględniać ciało i psychikę jako jedność.

Współczesna psychologia dużo mówi o dobrostanie psychicznym, wyliczając sposoby, jak stan ten wprowadzić w życie. Tymczasem Kościół przychodzi z postem, który wymaga od człowieka wyrzeczeń. Jak między jednym a drugim utrzymać homeostazę, a nie nieustanne napięcie?
– Homeostaza nie pojawi się bez napięcia. W psychologii przyjemność i ból są różnymi stronami tego samego medalu. Pożądany dla naszego zdrowia psychicznego dobrostan wcale nie  oznacza braku napięć, lecz umiejętność ich przeżywania. Ludzki mózg odczuwa dobrostan wtedy, kiedy nie jest przebodźcowany zarówno czynnikami negatywnymi, jak i pozytywnymi albo pozbawiony odpowiedniej ilości bodźców. Post paradoksalnie oznacza umiejętność zachowania równowagi. Współczesny człowiek nie tylko jest przebodźcowany, ale także szuka natychmiastowej gratyfikacji, którą błędnie uważa za dobrostan, bo staliśmy się „niewolnikami dopaminy”. Dobrostan tymczasem jest umiejętnością życia w umiarze. Umiar oznacza wyrzeczenie się, ale nie głodzenie, biczowanie się czy różne formy masochizmu. Dziś wiele konsumujemy, ale nie potrafimy trawić i nie myślę tu tylko o procesach czysto biologicznych. Jest wokół nas za dużo bodźców, które w ogóle nam nie służą. Praktycznie cały czas chcielibyśmy spożywać szeroko rozumiany deser, myląc go z wartościowym pożywieniem. Ludzki mózg jest tak stworzony, że ośrodek nagrody chce dominować nasze codzienne funkcjonowanie. Asceza w głębokim sensie duchowym jest dotknięciem braku, jakim naznacza nas tęsknota za Bogiem. Post to uczenie się pragnienia, a nie uciekanie przed nim. Dobrostan rozumiany tylko jako psychologiczny stan dobrego samopoczucia nie jest celem samym w sobie. Źle, gdy go nie ma w życiu człowieka, ale nie może być ostatecznym celem, gdyż takie ujęcie zatrzymuje nas na samych sobie i na utrzymaniu dobrostanu za wszelką cenę, a to niemożliwe. Jezus wskazuje na cel chrześcijańskiej ascezy, mówiąc, że jeśli coś nie obumrze, to nie będzie żyło. Podejmując post, musimy oderwać ascezę od praktyk, które polegają na błędnym przekonaniu, że trzeba ujarzmić ciało, aby wyzwolić ducha, zabić przyjemność i stać się czystym.

Silna wola, w kontekście postu, bywa jedną z najbardziej pożądanych cnót. Jak nie pomylić jej z masochizmem?
– Chrześcijaństwo nie kładzie akcentu na silną wolę. Przyjmujemy zbawienie od Boga, które jest darmowe, więc istotą nie jest nasza silna wola, ale otwartość na łaskę. Oczywiście w praktyce asceza bez silnej woli nie istnieje, ale psychologia tę zdolność natury ludzkiej postrzega jak mentalny mięsień: można go ćwiczyć, aby wzmacniać jego działanie, ale tylko do pewnego stopnia. Zawsze ćwiczenie związane jest z wysiłkiem, ale jeśli zlekceważymy prawa natury, to taka mentalna czy duchowa „gimnastyka” może obrócić się przeciwko nam: stracimy energię, złamiemy się, nastąpi kryzys psychiczny, a nawet choroba. Praca nad silną wolą nie może dotykać skrajności. Możliwości człowieka w walce z pokusami są ograniczone. W chrześcijaństwie podkreśla się, że Bóg, dopuszczając pokusy, nigdy nie stawia nas w sytuacji ponad nasze siły. Niestety w wielu kręgach współczesne chrześcijaństwo sprowadziło się do udowadniania swojej miłości Panu Bogu. A jaka jest najprostsza droga do tego… odmawianie sobie przyjemności. Nie rozumiem, skąd pomysł, że to mogłoby mieć dla Boga wielkie znaczenie. Św. Tomasz nauczał, że nie ma cnoty bez przyjemności, a myśmy z braku przyjemności uczynili cnotę i znak rozpoznawczy zażyłości z Bogiem. Wynika to po części z tego, że krzyż został uznany za świadomą zgodę na deprywację, stąd przekonanie, że im w życiu ludzkim więcej się wyrzekamy, tym jesteśmy bliżej Boga. Jednak to nie ma nic wspólnego z boską perspektywą, a jedynie z ludzką, karmioną naszymi lękami i ograniczeniami. Przyjemność sama w sobie nie jest niczym złym i jeśli nie jest celem samym sobie, czyli hedonistycznym stosunkiem do życia, jest jak najbardziej pożądana. W wypaczonym obrazie chrześcijaństwa pozbawienie się przyjemności nie polega na pełnieniu woli Boga, ale na karceniu siebie. Pamiętajmy, że w katolicyzmie pojęcie ascezy było kształtowane przez mnichów, mniszki i osoby duchowne, żyjące przynajmniej teoretycznie w celibacie. Nierzadko, odcięci od ciała i swojej seksualności, traktowali przyjemność zmysłową jako wroga Boga i duchowości. Do dzisiaj zbieramy tego owoce. Jako współcześni wierzący jesteśmy zawieszeni pomiędzy dwiema skrajnościami: z jednej strony jesteśmy spadkobiercami obciążającego nas dziedzictwa źle pojętej ascezy, a z drugiej żyjemy w kulturze konsumpcjonizmu, w której asceza wydaje się patologią. Paradoksalnie jednak to we współczesnym świecie ludzie opanowali zdolność stosowania wyrzeczeń, aż do skrajnych przypadków, bo czym innym jest anoreksja, jeśli nie radykalnym postem. Oczywiście nie oznacza to, że wcześniej nie było anorektyczek, jednak zazwyczaj były to osoby z kręgów religijnych, i to wiara uzasadniała ich wybory, ale nie prowadziła na granicę śmierci. Dziś anoreksja ma zupełnie inne podłoże i naprawdę jest niebezpieczna.

Skąd wiadomo, że nasze poszczenie podąża w dobrym kierunku, a nie jest tylko udowadnianiem czegoś sobie lub masochistycznym łamaniem siebie?
– Uczynki ascetyczne, związane z Wielkim Postem to modlitwa, jałmużna i post. Paradoks polega na tym, że sprowadzamy je do dziwnie pojętego postu, w którym obiecujemy, że nie będziemy jedli słodyczy, pili kawy. A telefon odłożymy na półkę. Szlachetne to założenia, ale jeśli sprowadzimy post tylko do tego, to dalej nie rozumiemy ascezy. Ewangelia z pierwszej niedzieli Wielkiego Postu bywa często spłycana, gdyż nierzadko zaczynamy jej interpretację od miejsca opisu tego, jak Jezus bohatersko zmagał się z pokusami na pustyni. Zapominamy o momencie, w którym one się pojawiły, czyli czasie po okresie jego ascezy na pustyni, kiedy odczuł głód. My również, dopiero podejmując ascezę, możemy zdać sobie sprawę z głodu; aby nie próbować zapełniać go namiastkami, gdy się pojawia. Musimy dotknąć braku, aby zacząć pragnąć Boga w nowy sposób. Pamiętajmy jednak, że Bóg nie wypełni tego braku, bo pragnienie Go w naszym życiu nie jest duchową potrzebą człowieka. Pragnienie Boga jest raną. Jan od Krzyża powiedział, że tylko człowiek zraniony jest człowiekiem zdrowym, bo tylko on będzie pragnął Boga, nie sprowadzając owego pragnienia do duchowego materializmu czy duchowej konsumpcji. My tymczasem zaciskamy zęby, odmawiając sobie czegoś, a późnej wynagradzamy sobie ten brak z nawiązką, wchodząc w nadmiar. Taki wysiłek nie ma sensu. Masochizm natomiast łatwo poznać, gdyż jest on związany z cierpieniem. Bóg naprawdę nie chce naszego cierpienia. Asceza zawsze wiąże się z jakimś brakiem, czyli pewnego rodzaju deprywacją, ale to nie ono przemienia tylko konfrontacja z nią. Sens ascezy nie polega na tym, żeby nauczyć się żyć z cierpieniem, ale żeby je wykorzystać, jeśli pojawi się w naszym życiu. W Kościele mamy wiele do zrozumienia i zrobienia w celu przywrócenia ascezie jej właściwego wymiaru i miejsca.

Mam wrażenie, że to, o czym Ojciec mówi, z łatwością wprowadzą do swojego życia ludzie posiadający dobrze ukształtowaną, dojrzałą duchowość. A co z tymi o duchowości noszącej znamiona skrupulanctwa czy nawet nerwicy?
– Nie znam ludzi, którzy poszczą w takich sposób, że podejrzewałbym ich o masochizm.  Natomiast znam wiele osób, zarówno z konfesjonału, jak i z psychoterapii, które z umartwiania siebie stworzyły sens chrześcijaństwa. W ich przypadku wiąże się to przede wszystkim z lękiem przed cielesnością, seksualnością i przyjemnością. I to jest naprawdę duży problem. Ekstremalne sytuacje, jak choćby masochistyczne poszczenie, jest łatwo zauważyć i jesteśmy w stanie szybko na nie zareagować. Poważniejszy problem jest wtedy, gdy post jest synonimem lęku przed ciałem, lęku przed samym sobą. Człowiek dąży wówczas do duchowej czystości na gruzach własnego człowieczeństwa. Wcale nie trzeba być masochistą, aby z umartwiania czerpać przyjemność. W szerszej perspektywie apelowałbym o niesprowadzanie chrześcijaństwa do wyrzekania się, ale o przeżywanie swojej wiary w kontekście dojrzewania do wolności ze względu na Boga.

Wiele głosów w Kościele mówi dziś, że trzeba czynić pokutę nie tylko w okresie Wielkiego Postu. Niepodejmowanie jej bywa widziane jako przeciwstawianie się woli Boga odnośnie do dzisiejszych czasów.
– Nikt do Boga nie dojdzie o własnych siłach. Największą świętą i doktorem Kościoła ubiegłego wieku została Teresa z Lisieux, ze względu na małą drogę, którą głosiła. Wychowała się w klimacie katolicyzmu jansenistycznego, który sprowadzał się do tego, że należy umartwiać się, aby uniknąć gniewu Boga. Teresa z natury była osobą neurotyczną, jasno wynika to z jej pism. Co jednak sprawiło, że pomimo neurotyczności została świętą? Otóż, odejście od tego, że swoimi pokutnymi wysiłkami można zbliżyć się do Boga. Spójrzmy na Jezusa, Ewangelia nie mówi nic o tym, że umartwiał się on dla samego umartwiania, mówi, że się modlił i zachowywał zwyczaje żydowskie. Do momentu Golgoty nigdzie w Ewangelii nie ma słowa o tym, że Jezus chorował. Oczywiście odczuwał trud bólu emocjonalnego czy niezrozumienia, lecz nigdzie nie ma ani zdania o tym, że się umartwiał celowo po to, żeby być blisko Boga. On sam na krzyż nie wchodzi, a także krzyż nie jest celem samym w sobie. Sens krzyża nie polega na kolekcjonowaniu różnego rodzaju cierpień, co często przekazywane jest dziś w tak chętnie cytowanych mniej lub bardziej prywatnych objawieniach. Według wielu z nich im więcej cierpień zaliczyłem, tym mogę pochwalić się przed Bogiem większym krzyżem. Tymczasem bardziej niż do Boga przybliżam się do własnej nerwicy. Krzyż polega na wierności Bogu do końca, bez względu na to, co ta wierność ma oznaczać. Pokuta nie polega na tym, żeby przeżywać życie w deprywacji, ale żeby się życiem dzielić. Tymczasem we wspomnianych, modnych ostatnio objawieniach pokuta jest walką z zepsutym światem, z którego trzeba się wyzwolić. Ludziom wydaje się, że tego typu objawienia są uzupełnieniem tego, co Bóg powiedział w pierwszym objawieniu, bo ono wydarzyło się w zamierzchłych czasach i teraz Bóg lituje się nad nami i uzupełnia brakujące puzzle, abyśmy się nie pogubili. To czysta fikcja literacka, tym bardziej przeraża fakt, że wiele osób w Kościele uważa tego typu rewelacje za coś, na co warto tracić czas i poświęcać swoje życie. Trzymajmy się Ewangelii i tradycji dobrze rozumianej, a nie prywatnych objawień, bo wiele zawartych jest w nich duchowych patologii zarówno od strony teologicznej, jak i psychologicznej.  

Gdy zaczyna się w Kościele Wielki Post, często myślę o tym, jak muszą się czuć osoby w depresji. Uczestnicząc w Eucharystii, co tydzień słyszą, że muszą nad sobą pracować, wyrzekać się, pościć. Myślę, że atmosfera tych czterdziestu dni nie pomaga im zdrowieć.
– Dla osoby w depresji sama choroba jest postem. Chory człowiek odcięty jest od siebie i zamknięty w więzieniu swoich przeżyć albo ich braku. Dokładanie tej osobie ciężarów w imię jakiejś ascezy to zabijanie w niej duszy i ciała. Osoba w depresji ma obowiązek zająć się swoim zdrowieniem, a nie dokładaniem sobie jakichś wyrzeczeń. Podejście duszpasterskie zarówno w Wielkim Poście, jak i poza nim powinno polegać na otoczeniu chorego holistyczną opieką we wszystkich wymiarach jego potrzeb. Depresja jest chorobą, która nie zależy od naszej woli, człowiek jej nie wybiera. Czymś innym jest doświadczanie w życiu okresu głębokiego smutku. Tego warto nie patologizować. W naszej kulturze ze smutku zrobiliśmy problem medyczny, tymczasem depresja nie jest synonimem głębokiego smutku, z którego się nie możemy otrząsnąć. Choroba ta jest zaprzeczeniem życia.

Lada dzień przez nasz kraj przetoczy się fala ekstremalnych dróg krzyżowych. Czy ekstremalność praktyk religijnych zawsze przynosi nam korzyść?
– Ekstremalne drogi krzyżowe, czy jakieś inne ekstremalne religijne happeningi są moim zdaniem objawem męskich kompleksów. Religia jest tu wykorzystywana jako namiastka rytuałów inicjacyjnych. Człowiek pokonuje drogę krzyżową nocą z latarką na głowie, idąc pod krzyż, a tak naprawdę cały czas myśli o sobie i ekscytuje się tym, że zaliczył coś ekstremalnego i nie bał się wziąć w tym udziału. Czasem bardziej ekstremalne i wartościowe byłoby zostać z żoną i dziećmi w domu, kiedy trzeba do nich wstawać w nocy. Nie uważam, że te praktyki są złe same w sobie, ale paradoksalnie trzeba mieć w sobie bardzo dojrzałą motywację, aby duchowo z tego skorzystać. Nie ma to polegać na tym, że uczestniczy się w drodze krzyżowej trudniejszej niż w kościele. Co z tego, że będzie trudniej… Istotą postu i podejmowanych praktyk nie ma być to, co dajemy, ale to, czego się wyzbywamy, czyli naszego ego.

---

Jacek Prusak SJ
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, psycholog, publicysta, doktor nauk humanistycznych w zakresie psychologii. Rzecznik Akademii Ignatianum w Krakowie, adiunkt i kierownik Katedry Psychopatologii i Psychoprofilaktyki w Instytucie Psychologii tej uczelni

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki