Nie wiem, jak wygląda świat w chwili wydrukowania tego tekstu. Nie wiem, ilu z nas budzi się rano z myślą o tym, czy świat jest ten sam, czy nie. Być może dla wielu Polaków Ukraina jest wciąż zbyt daleko, żeby była realna. Niby wszystko jest mentalnie bliżej – skoro możemy planować wakacje na Zanzibarze, to znaczy, że on istnieje. Ale zdaje się, że tylko dlatego, że jest atrakcyjny i można tam spędzić wspaniały czas, ciesząc oczy widokiem plaż i palm. Podejrzewam, że gdyby wybuchła tam wojna, stałby się szybko zapomnianą i nieosiągalną plamką na naszej mapie świata. Trochę tak jak Jemen. Nie istnieje. Co zatem z Ukrainą? Istnieje czy nie? Pytanie to można przerobić i wtedy będzie brzmiało tak: czy Ukraina jeszcze istnieje, czy już nie?
Ciekawe, jak długo da się tak odsuwać od problemów „dnia dzisiejszego”. Każdy ma swoje życie, swoje problemy, swoją kanapę, więc jakiś konflikt, wielka polityka i twarz Putina po botoksie sprawiają wrażenie niedotyczącego nas serialu. Dzwonią do siebie, spotykają się, rozmawiają, przemawiają, straszą, ale co to ma ze mną wspólnego? Myślę, że życie w takim złudzeniu może się okazać wielkim błędem. Oby nie, oby nie…
Należę do grupy, która rano sprawdza, co się wydarzyło w nocy, i potrafię też spojrzeć na swoje emocjonalne zaangażowanie z pozycji neutralnego badacza kultury. Myślę sobie, że na tym właśnie polega „teatr wojny”: jesteśmy widzami (bo na szczęście nie uczestnikami, przynajmniej nie bezpośrednimi – na razie i oby zawsze). Jesteśmy widzami, na scenie stoi „car”, przepraszam – gwiazda, wokół niego pomniejsi aktorzy. Siedzimy na widowni, zajadamy popcorn, popijamy colę, w przerwie wychodzimy na papierosa. Na papierosie dyskutujemy z innymi widzami, komentujemy spektakl, jego fabułę i grę aktorską. Wymyślamy alternatywne rozwiązania, bo przecież zawsze tak robimy, prawda? Gdyby tamten zrobił tak i tak, to byłoby ciekawiej, no i nie doszłoby do tego. Albo: ciekawe, co teraz zrobi X lub Y, powinien pogadać z Z, bo wtedy Y nie mógłby spotkać się z A…
Tymczasem to życie i prawdziwi ludzie, z których najważniejszy nie jest wcale ten, wokół którego kręci się ta cała dramaturgiczna akcja, lecz aktor zbiorowy, którego nawet nie ma na scenie. To obywatele Ukrainy, ciotki, matki i bracia kasjerki z Lidla, kierowcy z Ubera, opiekunki chorej sąsiadki, chłopaków, którzy remontowali ci dom, koleżanki ze studiów twojej córki.
Wojna to rzecz najstraszliwsza, jaka może się wydarzyć – dla wszystkich stron. Nie rozumiem, dlaczego nie siedzimy w kościołach i nie modlimy się o pokój. Powinny być otwarte, Najświętszy Sakrament wystawiony, tak żebyśmy mogli wejść w każdej chwili, choć na minutę, i modlić się o pokój. No chyba że nadal wolimy umościć się wygodnie w fotelu dla widza, albo w ogóle wyjść z teatru.