Logo Przewdonik Katolicki

Teatr eschatologiczny

Natalia Budzyńska
fot. Krzysztof Radzki/East News

„Im głębiej w mojej sztuce zajmuję się tematami trudnymi, jak przemijanie, cierpienie, śmierć, tym więcej mam w sobie nadziei” – mówił Leszek Mądzik.

Do świata ciemności i światła przechodziło się przez wąski, mroczny korytarz. Był jak gdyby bramą oczyszczenia, symbolem przejścia ze świata pełnego ułudy, atakującego pazłotkiem chaosu, wprost do świata wnętrza. Idąc jeden za drugim, dotykając aksamitnych ścian, można było poczuć niepewność narodzin, lekkie zachwianie równowagi, coś w rodzaju samotności, ale tej dobrej, która pozwala skupić się na wnętrzu, która nie rozprasza. Ta krótka podróż oczyszczała z błahostek codzienności i pozwalała otworzyć się na… No właśnie, na co? Po prostu na sztukę? Na wrażenia czysto zmysłowe? Na nicość? A może na przeżycie katharsis? Oczyszczenia umysłu z lęku i trwogi przed śmiercią, jakie nosimy w sobie od urodzenia? Widziałam dwa, może trzy spektakle Teatru Leszka Mądzika. Za każdym razem zapadałam się w mroku, który nie przygnębiał. W mroku, z którego wydobywało się światło. W nadziei. Leszek Mądzik, twórca Sceny Plastycznej KUL, zmarł w marcu tego roku i już sam doświadcza światła, którym malował ciemność. Sam tak mówił. Z jego wypowiedzi można by utkać cały artykuł. Na przykład: „Moja sztuka zawsze była próbą dotknięcia tego, co niewidzialne, uchwycenia światła w cieniu”.

Spod świętokrzyskich gór
Urodził się 5 lutego 1945 r. w Bartoszowinach, niewielkiej wsi niedaleko Kielc. Często wspominał dom rodzinny, jako czas, w którym kształtowała się jego wyobraźnia. Na przykład tak: „Tak się złożyło, że nasz dom był między kostnicą a cmentarzem i nie było innej drogi, żeby wyprowadzać ciała. I kiedy bawiłem się w pokoju, o różnych porach dnia w tym oknie, przechodziły trakty pogrzebowe. To był właśnie mój pejzaż kielecki. I nie był groźny, ale myślę, że pomógł mi w tym, co robię; pomógł mi prowadzić mój teatr”. Więc widok człapiącego konia ciągnącego karawan, procesja żałobników posuwających się wolnym tempem, deszcz lub słońce, czasem orkiestra grająca smętne melodie lub religijne śpiewy. Źródłem inspiracji była zawsze natura, okoliczne krajobrazy Gór Świętokrzyskich: „Tamte pejzaże są we wszystkich moich spektaklach i w nie wnoszę moje lęki i niepokoje. Po tych pejzażach chodzi wiatr i je dopełnia, są tam wieczory i smakowanie wieczorów, kapanie wody, szelesty. W przyrodę wtapiam mój teatr”.
Skończył Liceum Plastyczne w Kielcach, był w klasie o specjalizacji gobeliniarstwo. Dziwne, ale kiedy się o tym wie, można zrozumieć, skąd wzięło się w sztuce Leszka Mądzika poczucie mijającego czasu i rytmu. Chciał być malarzem, marzył o studiach na Akademii Sztuk Pięknych, ale nigdzie się nie dostał, a próbował i do Warszawy, i do Krakowa, i do Poznania. I tu koleje losu dopisały swój komentarz: otrzymał doktorat honoris causa warszawskiej ASP. Trafił więc na historię sztuki na KUL. Opowiadał, że kiedy w 1966 r. przyjechał do Lublina, przywiózł ze sobą na uczelnię kilkadziesiąt swoich prac inspirowanych ikoną. „Rozwiesiłem je po całym uniwersytecie” – mówił. Każdego wieczoru je zdejmował i kolejnego ranka rozwieszał. Obserwował reakcję. Opłaciło się, bo dzięki tej akcji zauważyła go Irena Byrska, aktorka i reżyserka, która tworzyła na KUL-u Teatr Akademicki. Chciała mieć takiego scenografa. To były jego pierwsze kroki w teatrze. W kolejnych zapragnął, by scenografia stała się tak ważna jak aktor, żeby sama stała się aktorem. Wrażenie na Mądziku wywarły trzy spektakle: Wołanie ludzi o mięso teatru legendarnego Bread and Puppet Theatre, Apocalypsis cum figuris teatru Laboratorium Grotowskiego i Umarła klasa Tadeusza Kantora. Powiedział, że zamienił typowe malarskie narzędzia, jak pędzle i blejtram, na nietypowe: czas, przestrzeń, ruch sceniczny i światło.

Światło w mroku
W 1970 r. założona rok wcześniej przez Leszka Mądzika Scena Plastyczna KUL pokazała swój pierwszy spektakl – Ecce Homo. Scenografia oparta była na malarskich witrażowych efektach, a aktorzy jeszcze mówili. Piszę „jeszcze”, bo w późniejszych spektaklach zamilkli. „Padły słowa: Oto człowiek: takie jeszcze ziarno. A potem: dlaczego wywiodłeś mnie z łona? To ostatnie słowa, jakie zostały wypowiedziane w moim teatrze”. Całkowita rezygnacja ze słowa mogła wydawać się ryzykowna, tym bardziej że Mądzik jako scenograf miał także doświadczenia z Teatrem Rapsodycznym Kotlarczyka, dla którego właśnie słowo było najważniejszym elementem. Dla Sceny Plastycznej milczenie miało stać się jednym ze znaków charakterystycznych. Brak słów mówi więcej niż słowa. „Dojrzewałem do milczenia, jak inni dochodzą do elokwencji” – powtarzał wielokrotnie reżyser, tłumacząc, że istnieją dziedziny ludzkiej rzeczywistości, które nie poddają się słowu. W kolejnym przedstawieniu zerwał z płaskością sceny, potem zaczął także sam reżyserować. Zielnik, Wilgoć, Wędrowne, Pętanie, Wrota, Tchnienie, Szczelina, Kir, Bruzda – to tytuły najbardziej ikonicznych przedstawień Sceny Plastycznej, wiele z nich było granych przez lata. „Przekonałem się, że potrafię wypowiadać się awerbalnie, malując przed widzem obraz w czasie. Co wiosnę dawałem premierę. Przedstawienia, choć bez słów, miały fabularne odwołania do Biblii – potrzeba duchowości jest we mnie do dziś” – mówił w jednym z wywiadów. Przełomowym spektaklem był Ikar z 1974 r., w którym światło stało się najważniejszym elementem dramaturgii. Od tej chwili teatr opowiadający stał się teatrem emocji. Tych emocji, których nie potrafimy i nie chcemy pokazywać. Śmierć, cierpienie, samotność, ból. W ciemności miał nadzieję spotkać człowieka: „Dla mnie noc nie jest nocą złoczyńców, mrok daje szansę intymnego spotkania z widzem. Czerń pozwala wydobywać sceny, którymi uwodzę publiczność. Maluję przed nią obraz, prowadząc do końca”. W mroku potrafił odszukać światłość. Ktoś trafnie napisał, że to ciemność nocy w Betlejem czy nocy Zmartwychwstania.
Jest jeszcze dźwięk. Są przedmioty, które szeleszczą, trzeszczą, szumią, i jest muzyka. Leszek Mądzik współpracował z kompozytorami i wykorzystywał muzykę innych w swoich spektaklach. Tworzyli dla niego między innymi Jan A.P. Kaczmarek, Zygmunt Konieczny, Tomasz Stańko, Urszula Dudziak; sięgał po dźwięki Arvo Pärta, a nawet Boba Dylana czy Led Zeppelin. „Z muzyką to jest tak, że najbardziej chciałbym ją pokazać poprzez modlitwę w kościele – przez skrzypienie ławek, kiedy ludzie klękają na podniesienie”.

Demiurg
Poprzez sztukę oswajał śmierć przez ponad pięćdziesiąt lat. Chociaż nie, nie lubił słowa „oswajać” użytego w tym kontekście, może lepiej powiedzieć, że uczył się (i widza) godzić z rzeczywistością śmierci. Ze Sceną Plastyczną KUL zrealizował ponad dwadzieścia spektakli, ostatnia premiera (Kres) miała miejsce w 2020 r. Jego spektakle nie są długie, zwykle trwały mniej niż godzinę. Powściągliwe, wręcz minimalistyczne, w większości monochromatyczne. Jego aktor był anonimowy, bez rysów twarzy, przeważnie bez płci, everyman. Ciało aktora Mądzik traktował jako rekwizyt, żywą marionetkę, część całości, na którą składa się materia teatralna, obraz wyławiany z ciemności snopem białego światła. Ten schemat przełamał w widowisku Bruzda z 2006 r., w którym wyszedł na scenę wraz z aktorami w pełnym świetle. Stał się celebransem, który kierował inscenizacją na scenie. Zresztą zawsze był obecny na swoich przedstawieniach, bo był ich reżyserem w czasie rzeczywistym – to on kierował światłem, prowadząc widza od jednego kadru do kolejnego. Był demiurgiem.
Spektakle Sceny Plastycznej pokazywane były na całym świecie, wszędzie świetnie przyjmowane. Leszek Mądzik wiele razy zdobywał nagrody. Współpracował też z wieloma innymi teatrami dramatycznymi, realizował scenografie i swoje autorskie widowiska, więc gdyby zliczyć wszystkie przedstawienia, których był twórcą lub współtwórcą, byłoby ich pewnie kilkadziesiąt.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki