Na Boże Narodzenie dostaliśmy piękne prezenty: potwierdzenie przez papieża dekretu o męczeństwie Józefa i Wiktorii Ulmów i powołanie w Krakowie postulatora procesu beatyfikacyjnego Heleny Kmieć. Oznacza to, że – jakkolwiek trudno mówić o konkretnych datach – rodzina zamordowana przez Niemców za ukrywanie Żydów oraz misyjna wolontariuszka, która 5 lat temu zginęła w Boliwii, zostaną za jakiś czas ogłoszone błogosławionymi. Wydaje się, że to rodzina z Podkarpacia zostanie wyniesiona na ołtarze jako pierwsza, także dlatego, że proces trwa już blisko 20 lat, niemniej można ufać, że także w przypadku Heleny stanie się to raczej wcześniej niż później.
Te „okołobeatyfikacyjne” postanowienia Kościoła to także wiele mówiące znaki do przemyślenia na Boże Narodzenie. Tak właśnie sobie pomyślałem, bo przecież świętujemy przyjście na świat Boga w postaci człowieka i jak co roku rozpamiętywać będziemy niepojętą Tajemnicę wcielenia. Tajemnica to rzeczywiście niepojęta, ale Bóg-człowiek pozostawił nam w testamencie jeden przekaz, jedno zobowiązanie i przesłanie: miłość. Myślę w związku z tym, że Boże Narodzenie dobrze przeżyte to takie, kiedy wędrując w wyobraźni do czasów narodzenia Chrystusa, zastanawiamy się nad tym, jak ów testament mamy wypełniać tu i teraz. I to chyba było, jest i będzie zadaniem i powołaniem chrześcijan wszystkich pokoleń, aż do końca…
Otóż, rodzina Ulmów i Helena Kmieć są wspaniałymi znakami, które o tym testamencie przypominają. Fakt, że i uznanie męczeństwa, i powołanie postulatora dokonało się w okresie poprzedzającym tegoroczne Boże Narodzenie, jest może przypadkowy, ale może wcale nie. Ja w każdym razie trzymam się tej drugiej wersji i chcę dostrzec w postawie tych wspaniałych ludzi swoistą „przypominajkę” co do tego, co w tych świętach jest najważniejsze.
Józef i Wiktoria Ulmowie przez półtora roku ukrywali w swoim domu ośmioro Żydów. Byli doskonale świadomi, jakie mogą być konsekwencje ich decyzji, ale w swoim chrześcijaństwie byli konsekwentni, radykalni. W odnalezionej już po egzekucji rodzinnej Biblii odkryto dokonane ręką Józefa podkreślenie tytułu do przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, czyli „Miłość bliźniego”. Swoją drogą w fakcie nadchodzącej beatyfikacji małżeństwa i ich dzieci niesamowite jest i to, że błogosławionym ogłoszone zostanie także ich siódme, nienarodzone jeszcze dziecko, które Wiktoria nosiła pod sercem.
Z kolei znajomi Heleny Kmieć wspominają, że żyła na „200 procent”, zaś lista jej rozlicznych aktywności na rzecz bliźniego po prostu onieśmielała. Zaangażowanie misyjne zawiodło ją aż do ubogich w Boliwii, gdzie zamknęła się jej ziemska historia. Można powiedzieć, że we wzorowym stylu realizowała wskazanie kard. Wyszyńskiego: „czas to miłość”.
Dzieląc się opłatkiem, pamiętajmy więc o tych pięknych postaciach, o tych Znakach, które przypominają nam – nazbyt często tak mocno zaangażowanym w małe sprawy tego świata – o tym, co jest najważniejsze. Święty Jan od Krzyża ujął to tak: „Przy końcu życia będziemy sądzeni z miłości”.