Jakże potrzebny był ten apel Franciszka do księży, by wyjaśniając Biblię, nie usypiali słuchaczy. Papieskie słowa wygłoszone w Niedzielę Słowa Bożego przyjąłem z ulgą i wdzięcznością, bo, niestety, natrafić na usypiające kazanie to nie taka znów rzadkość, umówmy się. Teologia to nie anestezjologia i to nikomu mieszać się nie powinno, a jednak… Ileż razy słyszałem homilię czytaną monotonnym, beznamiętnym głosem, w dodatku nie autorską, tylko skądś wyciągniętą, pewnie z jakiegoś homiletycznego czasopisma dla księży. A jeśli jeszcze jest to tekst sprzed lat, pozbawiony odniesień do „tu i teraz”, opowiadający rzeczy ogólnie słuszne, ale bez próby oświetlenia naszych obecnych pytań, wątpliwości i wyzwań w świetle Słowa, które do człowieka kieruje sam Bóg – to dramat się dopełnia.
Ale Niedziela Słowa Bożego skłania do refleksji o kwestiach istotniejszych niż jakość homilii i dlatego powinna być wydarzeniem przeżywanym, także w Polsce, z coraz większym namysłem. Myślę, że istnieje dziś pilna konieczność uświadomienia sobie przez lud Boży, jak ważną kwestią jest systematyczna lektura Biblii. Mój Boże, jakże inaczej wyglądałby Kościół, Polska, świat, gdyby chrześcijanie mocniej przylgnęli do swojej Świętej Księgi.
Powodów, dla których zakorzenienie w Biblię wydaje mi się fundamentalnie istotne, jest wiele. Wspomnę o trzech.
Po pierwsze, dla katolika Pismo Święte jest Słowem, które Bóg kieruje do człowieka. W dodatku, jak naucza Kościół, biorąc do ręki Ewangelię z umiłowaniem i szacunkiem, wierny bierze do ręki Ciało Chrystusa. Komentarz zbędny.
Po drugie, znajomość Biblii powinna być czymś oczywistym nie tylko dla zdeklarowanych wierzących, ale też każdego, kto chce poruszać się w miarę swobodnie po świecie kultury, bynajmniej nie tylko stricte sakralnej. Trudno rozumieć kulturę wysoką (ale nie tylko) – muzykę, sztukę, literaturę, bez znajomości historii, postaci i wątków biblijnych. Pozbawieni tej wiedzy będziemy gapiami w muzeach, głuchymi w filharmoniach i bezradnymi podczas lektur. Bo Biblia przez wieki towarzyszy artystom różnych dziedzin, czy to wprost, czy w sposób bardziej lub mniej ukryty, i to bez względu na religijną temperaturę autorów, ich stosunek do wiary, Boga, religii.
Po trzecie wreszcie: sądzę, że gdybyśmy rzeczywiście na co dzień karmili się Pismem Świętym, inaczej wyglądałyby nasze rozmowy, sposób dyskusji o Kościele – zarówno wewnątrz niego, jak i z tymi, którzy pozostają obserwatorami, także krytycznymi. I pewnie też inaczej wyglądałoby nasze rozumienie tego, co wokół nas, włącznie z wyzwaniem pandemii. Gdybyśmy rzeczywiście starali się – wspólnie! – oświetlić słowami Biblii to trwające wciąż dramatyczne doświadczenie, być może łatwiej byłoby nam się porozumieć, a przynajmniej uniknąć tworzenia przedziwnych teorii dotyczących pandemii – wypaczających naukę Kościoła, a przy tym groźnych z punktu widzenia wspólnego bezpieczeństwa.
Tak, jedna Niedziela Słowa Bożego to dużo, ale wciąż za mało. „365 dni Słowa Bożego” – to byłoby w sam raz.