Za nami XIII Tydzień Biblijny. Indywidualna lektura Pisma Świętego to jednak w Polsce wciąż rzadkość. Dlaczego? Bo chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę – myślę o powszechnej świadomości katolików w Polsce – czym jest ta Księga. Trzeba więc cieszyć się z każdej inicjatywy, która przywraca Pismu Świętemu należne mu miejsce w codziennym życiu chrześcijan. Codziennym, bo dla chrześcijanina Biblia to tlen, woda i chleb. I to bez żadnej przesady.
W soborowej Konstytucji Dei verbum odnajdujemy słowa wręcz niesamowite: „Kościół miał zawsze we czci Pisma Boże, podobnie jak samo Ciało Pańskie”. To – niemalże – zrównanie Ciała i Pisma jest przecież czymś niezwykłym. Mieliśmy tego świadomość? Czy przyswoiliśmy sobie, że – jak tłumaczy Katechizm Kościoła katolickiego – „Pismo Święte i Ciało Pańskie karmią całe życie chrześcijańskie i kierują nim”? W ostatnich dniach wytrawni polscy bibliści przypominali słowa jednego z wielkich teologów średniowiecza: „Evangelium Christus est” – Ewangelia to Chrystus. Oznacza to, tłumaczyli, że biorąc do ręki Ewangelię z zaufaniem i szacunkiem – bierzemy do ręki Ciało Chrystusa. I znów: zdawaliśmy sobie z tego sprawę? Wątpię. Tymczasem wielce krzepiące to są słowa, zwłaszcza dziś w czasie pandemii. Gdy pełne uczestnictwo w Eucharystii jest dobrem nielicznych, zdecydowanej rehabilitacji wymaga także rozumienie Biblii: „Evangelium Christus est”.
Nie sposób wyliczyć wszystkie duchowe korzyści, jakimi może owocować osobista przyjaźń z Biblią. Z pewnością wskazuje prawdziwe cele chrześcijańskiego życia, pozwala spojrzeć na swoje ścieżki przez pryzmat losów biblijnych bohaterów. Pomaga też demaskować – podejmowane także tu i teraz – próby upolitycznienia religii. Pomijam już, że – poza swoim podstawowym znaczeniem, jako głosu Boga mówiącego do człowieka – Biblia jest kodem kultury, bez znajomości którego znacząca część dorobku ludzkości – wyrażona w literaturze sztuce, architekturze czy muzyce – będzie po prostu niezrozumiała.
Inicjatywa naszego episkopatu o świętowaniu dnia i tygodnia Biblii była pionierską w skali całego Kościoła. Być może wpłynęła na decyzję Franciszka, który dwa lata temu ustanowił Niedzielę Słowa Bożego.
Mamy więc teraz w Polsce dwa święta Biblii, choć przecież powinno się je obchodzić codziennie. Warto dodać, że choć stopień „ubiblijnienia” pozostawia u nas sporo do życzenia, to jednak proces ten postępuje. Dzieje się to na bardzo różnych poziomach: i w domowych zaciszach (choć tu najsłabiej, jak się zdaje, w każdym razie nie ma dobrych badań na ten temat, a bardzo by się przydały!), i parafialnych kręgach biblijnych, kołach kleryckich, poprzez młodzieżowe konkursy wiedzy biblijnej czy zaawansowane kursy dla świeckich (nie wspominając o specjalistycznych kierunkach biblijnych na uczelniach różnych wyznań).
„Biblio, ojczyzno moja” – pisał Roman Brandstaetter. Oby przybywało tych, którzy z czystym sumieniem mogliby wyznać to samo.