Polska powinna otrzymać reparacje wojenne od Niemiec, ale sposób, w jaki starają się o to polskie władze, nie przyniesie efektu. To, że dotąd nie doczekaliśmy się rekompensaty za wojenne straty materialne i krzywdy wyrządzone milionom, jest krzyczącą niesprawiedliwością, dlatego warto problem podejmować. Ale nie tak!
Chciałbym wierzyć, że kwestia niemieckich reparacji – podejmowana zresztą przez obecne władze po raz kolejny – nie jest obliczona na użytek wewnętrzny i nie została wprowadzona na agendę w celu scementowania elektoratu PiS. Chciałbym, ale nie do końca mogę w to uwierzyć. Jeżeli bowiem celem obecnej kampanii byłoby rzeczywiste uzyskanie od Niemców reparacji za szkody poniesione przez Polskę w czasie II wojny światowej, równolegle z bilansowaniem wysokości strat należałoby wykonać równie profesjonalną robotę prawną. Pozwoliłaby ona wykazać, czy istnieje w ogóle możliwość ubiegania się o tę rekompensatę na gruncie prawnym, oraz pokazała, jakie są szanse na wygranie takiej batalii. Gdyby okazało się, że takie szanse są, należałoby dochodzić swoich praw przed stosownym (jakim?) trybunałem.
Ogłoszony właśnie rządowy raport szacuje polskie straty na 6 bilionów 200 miliardów złotych. Myślę, że nie byłoby więc problemu z przeznaczeniem części tej kwoty na wynajęcie najlepszych kancelarii prawnych, angażując fachowców z Polski, ale też z zagranicy. Powstałby profesjonalny pozew, doszłoby do procesu i, kto wie, może szczęśliwego dla Polski finału. Taki dokument mógłby okazać swoją moc nie tylko przed trybunałem, ale byłby doskonałym narzędziem, dzięki któremu Polska uświadomiłaby światu skalę naszych zniszczeń i przybliżyła niewyobrażalne cierpienia milionów ludzi.
Tymczasem nic takiego nie ma miejsca ani na nic podobnego się nie zanosi. Dlaczego? Czyżby rządzący wątpili, że taka droga ma w ogóle szanse powodzenia? Jeśli jednak nie wierzą, po co podejmują temat? Czyżby na użytek wewnętrznej gry politycznej? Takie wrażenie wzmaga we mnie i to, że w mediach prorządowych sprawa reparacji przedstawiana jest niesłychanie emocjonalnie i w kontekście obecnej tam stale retoryki, ostro krytykującej obecną politykę Niemiec, co niestety osłabia wymowę całej, niesłychanie ważnej kwestii. Budzi bowiem pytanie, o co tak naprawdę chodzi: czy o wojenne reparacje, czy o bieżące rozgrywki z Niemcami. Powtarzam, o niebo lepiej całej sprawie przysłużyłby się profesjonalny pozew, przygotowany na chłodno przez międzynarodową elitę prawną i domagający się reparacji za zgotowane Polsce piekło na ziemi. Taki sposób upominania się o naprawienie szkód uznałbym za profesjonalny, odpowiedzialny i godny państwa polskiego. Z takim dokumentem pozwana strona rzeczywiście mogłaby mieć problem.
Wybrano inną drogę, dla niemieckich polityków zdecydowanie łatwiejszą. Bez większych ceregieli działania Warszawy podsumowali oni krótko: temat reparacji jest zamknięty. Nie osiągnięto więc niczego. Pozostało poczucie goryczy i upokorzenia.