Pamiętam ten upalny dzień w Budapeszcie. Było lato roku 2000. W ogromnym budynku parlamentu, symbolu węgierskiej stolicy, przeprowadzałem telewizyjny wywiad z premierem Viktorem Orbánem. Rozmawialiśmy o Janie Pawle II, przyszłości Europy (to było jeszcze przed przystąpieniem naszych krajów do Unii), o wychodzeniu z komunizmu. Orbán był wówczas najmłodszym szefem rządu w Europie. Otwarcie mówił o swojej wierze (jest ewangelikiem), wskazując, że chrześcijaństwo, przez wieki określające europejską tożsamość, musi zachować tę rolę także w XXI wieku.
Co jeszcze wówczas mi powiedział? Że w studenckich czasach przyjeżdżał do Polski wraz z przyszłą żoną i przyjaciółmi, by uczestniczyć w spotkaniach z Janem Pawłem II; że był szczęśliwy, gdy papież zwracał się do Węgrów w ich ojczystym języku; że tłumy, jakie witały papieża w Polsce, przypominały mu wydarzenia węgierskie roku 1956 czy te w Czechosłowacji w roku 1968; że takie spontaniczne zgromadzenia ludzi miały w komunie szczególne znaczenie, a system starał się zwalczać wszelkie przejawy oddolnych inicjatyw, upatrując w nich zagrożenie dla swojego monopolu. Z przejęciem mówił, że papieskie wizyty były dla Węgrów bardzo podbudowujące oraz że jako członek Kościoła ewangelicko-reformowanego z wdzięcznością przyjął wizytę polskiego papieża w Debreczynie – duchowej stolicy węgierskich kalwinistów. Dowodził, że Jan Paweł II stanowi niewyobrażalną wartość dla całej ludzkości, niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący, czy nie, bo świat choruje na brak prawdziwych autorytetów moralnych. W dodatku ludzkość mamiona jest przez tych, którzy z chęci zysku uaktywniają istniejącą w człowieku skłonność do zła. Podstawowe pytanie, jakie wówczas nurtowało Orbána, brzmiało: czym obecnie, gdy nie ma już dyktatury komunistycznej, jest wolność – czy jest ona wolnością OD czegoś czy KU czemuś. Było to w istocie pytanie, które Europie i światu stawiał wówczas Jan Paweł II. Wydawało się, że autentycznie zajmowało ono węgierskiego polityka.
Na zakończenie z dumą pokazał nam gablotę z insygniami władzy świętego króla Stefana, jego koronę i berło. Mnie z kolei ta jego duma napawała nadzieją co do przyszłości Europy. Oby więcej takich polityków – myślałem.
Dziś zastanawiam się nad drogą, jaką przeszedł Viktor Orbán: od młodego chrześcijanina, słuchającego z przejęciem słów Jana Pawła II, do polityka, który z Władimirem Putinem wznosi szampański toast na Kremlu? Od człowieka, który – jak wydawało mi się ponad 20 lat temu – jako polityk chce być wierny chrześcijańskim zasadom, do wodza, który wpiera neoimperialną retorykę Rosji i publicznie rechocze z prezydenta kraju zbrodniczo napadniętego przez wojska Putina.
Czym kieruje się Viktor Orbán? W imię czego dokonał tak radykalnej wolty? Co powiedziałby o swoich dawnych deklaracjach? Bardzo chciałbym to wiedzieć, choć być może naiwne są to pytania, bo powie ktoś, że w polityce zawsze liczy się tylko chłodny pragmatyzm.
Zawsze? Tylko? Nie chcę potępiać, chciałbym zrozumieć. Ale nie potrafię.