Logo Przewdonik Katolicki

Chrześcijaństwo według Orbána

Dominik Héjj
FOT. IMRE FOELDI/PAP/EPA

Na Węgrzech „chrześcijaństwo” to słowo wytrych w kampaniach politycznych czy sporach z europejskimi instytucjami. Wiernych jest coraz mniej, a kościoły świecą pustkami.

Ileż razy w ostatnich latach to słyszeliśmy: Węgry przedmurzem chrześcijaństwa, Węgrzy bronią kultury chrześcijańskiej, wreszcie komentarz, że uruchomienie przez Unię Europejską osławionej procedury artykułu 7 to kara za tysiącletnią przynależność do chrześcijaństwa.
Czy Węgrzy to jedno z najbardziej religijnych społeczeństw w Europie? Takie wrażenie można byłoby odnieść, szczególnie jeżeli w pamięci mamy jeszcze słowa premiera Viktora Orbána z Krynicy. W 2016 r. w czasie Międzynarodowego Forum Ekonomicznego premier Węgier mówił, że Polska i Węgry rozpoczną rewolucję kulturalną, której fundamentem będzie chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo rozumiane jednak nie przez pryzmat religii, ale wartości, kulturowego dziedzictwa, europejskiej, ale i narodowej tożsamości. Jeśli ujmiemy chrześcijaństwo właśnie w taki sposób, dużo łatwiej będzie nam zrozumieć, o co chodzi Viktorowi Orbánowi, gdy mówi, że Węgry są ostatnią nadzieją chrześcijańskiej Europy.
 
Coraz mniej wiernych
Najpierw jednak trzeba zderzyć się z twardymi danymi. Według badań opublikowanych w marcu przez Uniwersytet Świętej Marii Twickenham w Londynie, dwie trzecie młodych Węgrów jest niewierzących. To jeden z najwyższych wyników w Europie (dla porównania w tym samym badaniu podobną deklarację złożyło zaledwie 17 proc. młodych Polaków). Podobnie rozczarowujące wyniki przynoszą badania przeprowadzone na Węgrzech. Odsetek osób religijnych regularnie spada. W 1998 r. 58 proc. uważało się za katolików, w 2001 r. było to 55 proc., a w 2011 r. – 39 proc. Według ostatniego spisu powszechnego, przeprowadzonego przed siedmiu laty, 54 proc. Węgrów uważało się za osoby religijne: poza wspomnianymi już katolikami 12 proc. deklarowało przynależność do Kościoła reformowanego, 2 proc. – ewangelickiego, a pozostały procent – do innych wyznań (tu należy jednak mieć na względzie, że zasady spisu powszechnego pozwalały na nieudzielenie odpowiedzi na pytanie o wiarę i pochodzenie – z prawa tego skorzystało kilkaset tysięcy osób).
Na religijność Węgrów można spojrzeć z jeszcze jednej strony. Każdy Węgier ma prawo przeznaczyć 1 proc. swojego podatku dochodowego na związek wyznaniowy (oprócz także jednoprocentowego odliczenia, które, tak jak w Polsce, można przeznaczyć na dowolnie wybraną organizację pożytku publicznego). Analiza wpływów z podatków także potwierdza, że Kościół pozostaje w defensywie. W 2012 r. z przysługującego prawa skorzystało 30 proc. Węgrów, w 2017 r. było to 23 proc. – tendencja wciąż jest spadkowa.
Faktem jest także to, że kościoły na Węgrzech świecą pustkami.
 
Aborcja? Proszę bardzo
Węgry to kraj, w którym aborcja na żądanie jest legalna (wskaźnik aborcji jest jednym z najwyższych w Europie). Chociaż uważany za konserwatywny, rząd Viktora Orbána nigdy nie zadeklarował chęci zmiany tego stanu rzeczy pomimo że do konstytucji wpisano ochronę życia od momentu poczęcia. Węgry to także kraj, w którym legalnie można zawrzeć homoseksualny związek partnerski (nie małżeństwo), a para homoseksualna może adoptować dziecko. Ten element jednak rządząca partia Fidesz ogranicza. Z polskiej perspektywy to sprawy nie do zaakceptowania. Na marginesie należy dodać, że Węgry są światowym potentatem przemysłu pornograficznego.
Na Węgrzech, co trzeba bardzo wyraźnie podkreślić, czym innym jest deklarowanie przynależności do chrześcijańskiego kręgu kulturowego, a czym innym religijne praktyki. Nad Dunajem „chrześcijaństwo” to słowo wytrych w kampaniach politycznych, głównie antyimigranckich, czy w sporach z europejskimi instytucjami.
W węgierskiej ustawie zasadniczej czytamy, że chrześcijaństwo jest tożsame z przetrwaniem narodu, jest czynnikiem spajającym państwo węgierskie na przestrzeni dziejów od króla Stefana I, który w 1000 r. przyjął chrzest, po współczesność. To niezwykle istotny składnik węgierskiej tożsamości, przywołujący na myśl lata chwały i wielkości.
 
Milczący Kościół
Kościół na Węgrzech nie zabiera głosu w kwestiach obyczajowych. Nie włącza się także w sprawę kryzysu migracyjnego. Głos jasno zabrał tylko jeden raz, w 2015 r. w szczycie kryzysu, kiedy kard. Péter Erdő, prymas Węgier, wzywał do zaostrzenia polityki rządu i zamknięcia granic przed uchodźcami, uważając, że przyjmując imigrantów, kościół sam stanie się przemytnikiem ludzi. W tym samym czasie prymas Polski abp Wojciech Polak pisał na jednym z portali społecznościowych: „Jesteśmy wezwani, by rozpoznać twarz Chrystusa w uchodźcach, bo byłem przybyszem, mówił, a przyjęliście mnie”.
Chociaż rząd deklaruje, że wciąż wzrasta liczba małżeństw, a spada liczba rozwodów, to głośno mówi się o tym, że przynajmniej część ślubów zawieranych jest po to, aby wziąć udział w którymś z prorodzinnych programów rządowych. Młodym małżeństwom przyznaje się wsparcie socjalne w postaci ulg podatkowych bądź uproszczonych procedur kredytowych. Jednak pomimo takich programów wskaźnik dzietności nie wzrasta w odpowiednim tempie. Węgry w zastraszającym tempie się wyludniają. Z tego powodu rok 2018 ogłoszono Rokiem Rodziny. Większość dzieci rodzi się wciąż ze związków pozamałżeńskich. Regularnie spada odsetek chrztów. W 2004 r. było to prawie 47 tys. chrztów, w 2012 r. o 8 tysięcy mniej.
 
My i oni
Chrześcijaństwem zaczęto mocniej „grać” latem 2015 r., kiedy przez Węgry przechodziła fala kilkuset tysięcy osób. Wówczas pojawił się imperatyw Węgra chrześcijanina. Poczęto zestawiać „nas-chrześcijan” z „nimi-hordami muzułmanów”. Mówiono o ryzyku tworzenia społeczeństw równoległych: węgierskiego i islamskiego, które wyprze to węgierskie. Podzielono ludzi nie tylko na mieszkańców Węgier i migrantów z krajów Bliskiego Wschodu czy Afryki, ale i Europę: na zlaicyzowany Zachód, którego głównym przedstawicielem jest stojąca na czele państw proimigranckich Francja, i Wschód – w domyśle państwa Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Węgry, Czechy i Słowacja). W przytoczonym wystąpieniu z Krynicy premier Węgier mówił: „Europie potrzebna jest kontrrewolucja kulturalna. Musimy ruszyć jak husarze”. Momentem przełomowym jest także brexit, w którym Orbán upatruje dowodu na to, że tożsamości narodowa i religijna mają swoją rolę. Jeszcze jednym czynnikiem jest europejski skręt na prawo. W kolejnych krajach rządy przejmują partie konserwatywne, mówiące głośno o chrześcijańskich wartościach.
Efekty widać w prowadzonej już na Węgrzech kampanii przed przyszłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Według Budapesztu Europejczycy zadecydują o przyszłości Starego Kontynentu albo według wizji zlaicyzowanego, proimigranckiego i liberalnego Emmanuela Macrona, albo też chrześcijańskiej (nie katolickiej!), antyimigranckiej, narodowo-konserwatywnej Europy Orbána.
           
(Nie) tylko polityka
Chrześcijaństwo obecne jest nie tylko w węgierskiej polityce. W 2016 r. premier udał się na audiencję do Watykanu. Komentatorzy zwracali uwagę, że spotkanie przebiegało w chłodnej atmosferze. Papież Franciszek jasno opowiadał się za pomocą uchodźcom. Orbán stanowiska nie zmienił. Wizyta odbywała się na około miesiąc przed referendum w sprawie mechanizmu relokacji uchodźców, zgodnie z którym Węgrzy mieli przyjąć 1294 uchodźców. Premier Węgier zaproponował utworzenie programu „Hungary Helps” („Węgry pomagają”). Jego celem jest pomoc prześladowanym chrześcijanom tak na Bliskim Wschodzie, jak i w Afryce, bezpośrednio na miejscu, tam gdzie jest najbardziej potrzebna. W marcu w irackim Irbilu dzięki pomocy Węgrów otwarto szkołę im. Marii z Nazaretu, w Mosulu Węgrzy wsparli budowę centrum, które pomaga uchodźcom powrócić do swoich domów. Węgry są także największym fundatorem stypendiów w Kenii. W tym roku ufundowały ich 50.
Chrześcijaństwo jest dziś głównie politycznym lejtmotywem. Nikt oczywiście nie odbiera prawa do akcentowania chrześcijańskiej przynależności, jednak fascynacja postacią charyzmatycznego przywódcy, jakim jest Viktor Orbán, nie powinna być bezkrytyczna. Pamiętajmy, że w tym wypadku mamy do czynienia głównie z kreacją, która poprzez zastosowanie prostego podziału na to co dobre (chrześcijańskie) i złe (wszystko inne) ma na celu zwiększenie poparcia społecznego, a także stworzenie wroga, którego inni się boją, a którego ujarzmić może tylko sam Viktor Orbán.
 



Dominik Héjj
Doktor nauk humanistycznych, politolog, redaktor naczelny portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki