Program „Potrzebujemy więcej Węgrów” wchodzi w kolejny etap. Wpływ na to ma przede wszystkim spadająca liczba ludzi. Według różnych kalkulacji w ciągu kolejnych 50 lat liczba Węgrów zmaleje z 9,3 mln do 6 mln. Młodzi masowo emigrują do Niemiec i Austrii, a wcześniej także do Wielkiej Brytanii. W przyszłym roku przeprowadzony zostanie kolejny spis powszechny, który w sposób jednoznaczny pokaże coś, o czym wszyscy wiedzą: wynaradawianie się Węgier. Pomiędzy 2001 a 2011 rokiem liczba Węgrów zmalała o 800 tys. Dlaczego aż tyle? Po pierwsze, przedstawiciele innych ujętych w węgierskim prawie narodowości – a jest ich trzynaście – odważyli się mówić głośno o swojej tożsamości narodowej (największą liczbę stanowią tutaj Romowie). Po drugie, ogromna liczba biorących udział w spisie powszechnym skorzystała z prawa do nieudzielenia odpowiedzi o narodowość.
Zbyt mała liczba Węgrów przekłada się na deficyt siły roboczej, który w przyszłości może skutkować brakiem możliwości utrzymania wysokiego tempa wzrostu gospodarczego i rozwoju państwa w ogóle.
By temu przeciwdziałać, państwo węgierskie przyznało w ostatniej dekadzie przeszło milion nowych obywatelstw węgierskiej diasporze. Jednakże ci „nowo-Węgrzy” nie kwapią się do pracy na Węgrzech. Wolą poszukiwać swojego miejsca na ziemi w innych krajach Unii Europejskiej.
Budapeszt lepszy niż Bruksela
Rok temu premier Węgier ogłosił plan ochrony rodzin. Już w ankiecie poprzedzającej uruchomienie rządowej inicjatywy pytano Węgrów o to, czy wolą problemy demograficzne rozwiązywać „nielegalnymi migrantami”, jak według Budapesztu chcą działać urzędnicy w Brukseli, czy też panaceum na wyludniającą się ojczyznę powinno być rodzenie węgierskich dzieci.
I tu przechodzimy do interesującej części. Jaki bowiem pogodzić narrację partii chrześcijańskiej ze wspieraniem in vitro? Jak w tej sytuacji rozumieć artykuł II Ustawy Zasadniczej, w którym wpisano ochronę zarodka ludzkiego, począwszy od poczęcia? Na Węgrzech chrześcijaństwo jest pewnym sposobem kreacji polityki, a jeśli się odwołuje do konkretnej religii, to Kościoła reformowanego, a nie rzymskokatolickiego, co w zasadniczy sposób zmienia sposób postrzegania tak kwestii in vitro, jak i liberalnej ustawy aborcyjnej czy jednopłciowych związków partnerskich.
In vitro leczeniem niepłodności
Od 1 lutego in vitro na Węgrzech jest bezpłatne. Chodzi o to, by – jak tłumaczył premier – zamiast najazdu imigrantów rodziły się węgierskie dzieci. Orbán deklarował znaczne zwiększenie nakładów na leczenie niepłodności, a w jego narracji in vitro kwalifikuje się jako taka metoda. Nadrzędny jest bowiem interes – Węgrzy zamiast imigrantów; myśl jego partii, Fidesz, skuteczniejsza niż myśl Komisji Europejskiej.
W grudniu rząd kupił sześć klinik leczenia niepłodności – to w nich będzie można liczyć na bezpłatne sztuczne zapłodnienie. W ten sposób stał się kontrolerem rynku, a jak wynika z deklaracji, nie będą wydawane nowe pozwolenia. Nacjonalizacja – lub jak twierdzi premier: zwykła transakcja finansowa – miała na celu także zwiększenie kontroli nad niewykorzystanymi zarodkami. Jednocześnie nie ma żadnych informacji dotyczących ewentualnych obostrzeń wynikających z tego typu kontroli.
Viktor Orbán wskazuje bezpłodność jako jedno z największych wyzwań współczesności. Twarzą prorodzinnej kampanii jego ugrupowania jest minister Katalin Novák, która twierdzi, że problem z zajściem w ciążę może mieć nawet 150 tys. par.
Cel uświęca środki?
Sytuacja demograficzna Węgier jest bardzo trudna. Składa się na nią wiele czynników. Z jednej strony od lat kolejne rządy wspierały rodziny wielodzietne. Z drugiej strony wysokie podatki VAT drenowały kieszeń Węgrów. Wskaźnik skrajnego ubóstwa na Węgrzech jest wielokrotnie wyższy od tego w Polsce i występuje głównie właśnie w rodzinach z co najmniej trójką dzieci. Nad Balatonem wsparcie socjalne otrzymuje się tylko wówczas, gdy się pracuje. A ogromna liczba przedstawicieli dużych rodzin pracy nie ma (nawet w ramach zatrudnienia interwencyjnego). W konsekwencji nie otrzymuje od państwa żadnej pomocy. Dość powiedzieć, że nad Dunajem nie istnieje okres ochronny, w którym nie można eksmitować danej rodziny z jej lokum.
In vitro w polityce premiera Orbána jest narzędziem przeciwdziałania problemowi niskiej dzietności. Kwestie moralne i religijne pozostają w tym układzie na dalszym planie i zostawiane są sumieniom Węgrów. W tych kwestiach istnieje zgodność tak elit politycznych, jak i obywateli. Osie podziałów na Węgrzech przebiegają więc odmiennie od polskich. Czynnik wiary jest ważny dla rządu Fidesz-KDNP m.in. w obszarze imigracji, by przeciwstawić chrześcijaństwo islamowi. Na bazie chrześcijańskich wartości Orbán buduje też relacje z Rosją, wskazując na wspólnotę kręgu cywilizacyjnego i odcinając się od bieżącej polityki i działań Moskwy.
Według Viktora Orbána na efekty polityki dzietności przyjdzie poczekać dwie lub trzy dekady. Faktem jest, że Węgry stanęły w punkcie krytycznym. Oddają więc Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Robią tak niekoniecznie z braku wyboru, ale wypracowanego dekady temu sposobu życia.