Sądzę, że jednym z kluczowych wewnątrzkościelnych źródeł kryzysu sakramentu spowiedzi jest dramatyczne spłaszczenie w katechezie i duszpasterstwie tajemnicy miłosierdzia i grzechu. Przez wieki za bardzo skupiliśmy się na prawnej definicji grzechu, jakby chodziło tylko o przekroczenie jakiegoś przykazania. Co więcej, grzech nierzadko utożsamiamy z rażącym uczynkiem lub słowem, które można zmierzyć, doświadczyć zmysłowo. A wiele osób zrównuje grzech z intensywnym, nieprzyjemnym uczuciem, np. gniewem lub pożądaniem seksualnym. Nadto, na pewnym etapie życia wiary dzięki łasce Bożej nie popełniamy już śmiertelnych grzechów. Jeśli zatem grzech sprowadzimy wyłącznie do pogwałcenia zewnętrznych norm lub do strasznych wykroczeń, możemy poczuć się niemal doskonali, bo wydaje się, że osiągnęliśmy cel. Po co wtedy spowiedź? Nie wiadomo.
Dlatego musimy wyjść od tego, co o grzechu mówi sam Jezus. Wyraźnie stwierdza, że „z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa itd.” (por. Mk 7, 21). Serce to nie mięsień, lecz niewidzialne centrum człowieka. A to oznacza, że grzech wyrasta z naszego ducha, z tego, co niewidzialne, lecz jego działanie uwidacznia się na zewnątrz. To nie materia jest zarzewiem grzechu, jak nieraz mylnie sądzimy. Złe duchy nie są cielesne, a grzeszą bardziej niż my.
Grzech jak wampir
Każdy grzech osobisty, który dostrzegamy, jest znakiem, gdyż coś odsłania i zasłania. To, co widzimy i czujemy, odsyła nas do tego, czego nie rejestrujemy zmysłami i myślą. Nasz grzeszny czyn zawsze jest skutkiem tego, co wydarzyło się najpierw w naszym wnętrzu. W grzechu więcej jest dla nas zakryte niż odkryte. Dlatego pozostaje tajemnicą. Po drugie, grzech nie tyle zmierza do powiększenia zła, lecz bardziej dąży do zahamowania postępu w dobrem, co skutkuje zmarnotrawieniem energii i miłości danej przez Boga. Trafnie ilustruje tę taktykę historia marnotrawnego syna, któremu Ojciec podarował nie tyle majątek, co swoje życie (bios). W tym sensie grzech jest jak „wampir, który w sposób nienasycony wysysa z nas krew życia” (G. Bernanos) albo jak choroba, która radykalnie osłabia organizm, a gdy okazuje się terminalna, pozbawia życia. Pamiętajmy, że zło nie może istnieć samo z siebie. Żeruje na dobru, czyli na miłości i życiodajnej energii. Gdy wtargnie do naszego życia, przekierowuje tę energię w niewłaściwą stronę i ją rozprasza. Św. Paweł porównuje grzech do władcy uzurpatora, który wchodzi do jego ciała i obezwładnia człowieka. Apostoł z bólem woła: „Jestem zaprzedany w niewolę grzechu” (Rz 7, 14). A na czym to polega? Na bezsilności, na wewnętrznym paraliżu, który sprawia, że nie możemy wprowadzić w czyn dobra, którego chcemy. Nazywamy to słabością woli i niewiedzą. Wszystko więc, co utrudnia nam budowanie relacji z Bogiem i ludźmi, jest w szerokim sensie grzechem, nawet jeśli nie ponosimy za to winy.
Zawsze mnie porusza misja, którą Jezus przypisuje Duchowi Świętemu po zmartwychwstaniu. „Gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu” (J 16, 8). To znaczy, że grzech wcale nie jest dla nas oczywistością. Może być rozpoznany i uznany „od wewnątrz”, mocą Ducha, ponieważ się maskuje i tworzy całe mnóstwo mechanizmów obronnych. Ten grzech-matka polega na tym, że ludzie nie wierzą w Jezusa, a więc w Boga działającego w ludzkim ciele i materialnym świecie. W tym kontekście jeszcze bardziej zdumiewająco brzmią słowa św. Pawła: „Wszystko bowiem, co się czyni niezgodnie z wiarą, jest grzechem” (Rz 14, 23). W centrum wszystkiego pozostaje wiara, a nie grzech.
Bóg jest miłosierdziem
Do czego odnosi się najpierw wiara? W samej formule rozgrzeszenia na początku przywołujemy Boga i nazywamy Go „Ojcem miłosierdzia”. To aluzja do słów św. Pawła, który nazywa Boga równocześnie Ojcem naszego Pana Jezusa Chrystusa i Ojcem miłosierdzia (por. 2 Kor 1, 3). Zauważmy, że nie mówimy o miłosiernym Ojcu, lecz o Ojcu, który jest miłosierdziem, podobnie jak ten sam Ojciec zrodził Syna i objawił siebie w Jezusie. Miłosierdzie jest samym Bogiem, a więc „czymś” odwiecznym, istniejącym zawsze, a nie powstającym wtedy, gdy człowiek zgrzeszył. Jan Paweł II w encyklice Dives in misericordia słusznie zauważa, że „w miłosierdziu Boga dla swego ludu ujawniają się wszystkie odcienie miłości” (DM, 4). Dlaczego? Ponieważ w Biblii „istnieje pierwszeństwo miłości wobec sprawiedliwości”. Miłosierdzie objawiło się już „u początku, w samej tajemnicy stworzenia”. Nikt z nas nie został stworzony za zasługi.
Na początku Bóg objawia się nam najpierw jako ten, który tworzy dla nas świat. Obdarowuje nas, a nie wymaga. O czymś przeciwnym dowiadujemy się na progu Koranu, który zaczyna od prośby, aby Bóg prowadził nas „drogą prostą”. W punkcie wyjścia słyszymy więc o moralnym postępowaniu, a nie Bożym obdarowaniu. Tymczasem Bóg Biblii uprzednio dał i daje nam wszystko co trzeba, abyśmy nauczyli się kochać tak jak On, a nie po to, byśmy jedynie unikali zła, a potem okrzepli w samozadowoleniu. Św. Ignacy Loyola doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że diabeł wychodzi z siebie, aby „przeszkadzać nam w dalszym postępie”, a Duch Święty daje pocieszenie, odwagę i siły, zmniejszając lub usuwając wszystkie przeszkody, abyśmy mogli postępować naprzód w czynieniu dobrze” (por. ĆD, 315). Celem chrześcijańskiej drogi nie jest bycie w porządku, lecz upodobnienie się do Boga. Dopiero na tle „początku” i stworzenia możemy lepiej zrozumieć istotę grzechu. Bo grzech to chybienie celu, antystworzenie, pustynia, chaos i antyrozwój.
Odwrócenie się od dobra
W jaki sposób się to odbywa? Najtrafniej ujmuje ten ukryty mechanizm niedościgniony św. Tomasz z Akwinu. Stwierdza, że grzech to „odwrócenie się od celu ostatecznego, czyli od Boga, z którym jednoczy nas miłość”. Równocześnie to „odwrócenie się od dobra niezmiennego, na którym polega istota grzechu, jest następstwem niewłaściwego zwrócenia się do jakiegoś dobra zmiennego” (S. Teol. I-II, 73, 3). W każdym grzechu zachodzi podwójny ruch: odwrócenie się od Boga i niewłaściwe zwrócenie się do dóbr stworzonych. A więc grzech jest też rzeczywistością relacyjną. Tak jak w przyjaźni i małżeństwie. Nadużycie czyjegoś zaufania i rany, które sobie zadajemy, zawsze pochodzą z wcześniejszego „odwrócenia się od siebie”, np. braku rozmowy, kontaktu, wzajemnego obdarowania. Nie ma grzechu bez wewnętrznego i dobrowolnego oddalenia się od Boga.
Z jednej strony to „odwrócenie” wyraża się w przenikającym nas od wewnątrz poczuciu, że Bóg jest daleko. Na co dzień wcale nie jest dla nas oczywiste, że „w Nim poruszamy się, żyjemy i jesteśmy” (Dz 17, 28). Z drugiej strony każdy grzech osobisty to chwilowe zawieszenie w naszej świadomości tego, że Bóg istnieje, zapomnienie o śmierci oraz zanegowanie tego, że jesteśmy stworzeniami. Przez chwilę wydaje nam się, że jesteśmy bogami i nigdy nie umrzemy. Ten drugi ruch jest przejawem ukrytej pychy (superbia). Natomiast zwrócenie się do rzeczy stworzonych tak jakby były one bogiem zmierza do tego, by zaspokoić pustkę i głód, który wypełnić może tylko Bóg. I dzieje się to za sprawą żądzy (cupiditas), której zakazuje IX i X przykazanie. I tak krąg niewoli się zamyka. Oczywiście, „rzeczy stworzone” obejmują w sobie także relacje z ludźmi, a nawet religię.
To błędne koło grzechu świetnie odmalowuje przypowieść o miłosiernym ojcu. Obaj synowie są jak dwie strony tej samej monety. Jan Paweł II w genialny sposób zauważa, że każdy człowiek jest jednocześnie młodszym i starszym synem (Reconciliatio et peanitentia, 5, 6). Obie postawy ukazują wewnętrzny ruch grzechu. W obu synach obecna jest zarówno żądza, jak i pycha, chociaż w każdym z nich różnie się manifestują. Zwykle oba „motory” grzechu są w nas przemieszane i nawzajem się wzmacniają. Syn, który odchodzi z domu, bardziej reprezentuje tę część, która lgnie do dóbr stworzonych w sposób nieuporządkowany, nasze tęsknoty „za dalekimi krajami”, dzięki którym sądzimy, że znajdziemy zaspokojenie poza domem ojca. Oczywiście, wyjście z domu poprzedza odłączenie od miłości ojca, pyszne żądanie majątku za jego życia. Z kolei starszy syn, chociaż jest w domu, stara się i wypełnia „rozkazy”, w rzeczywistości kieruje się pychą, bo uważa, że na miłość należy zapracować, czyli nie potrafi przyjąć daru, a przy tym pogardza swoim bratem i ujawnia wypierany gniew wobec ojca. A do tego sam pożąda w sercu „nierządnic”, z którymi, jego zdaniem, młodszy brat roztrwonił majątek ojca. Skąd o tym wiedział, skoro jego brat mu się nie wyspowiadał?
Chciałbym w tym nowym cyklu wyjść naprzeciw oczekiwaniom zwłaszcza tych, którzy zmagają się ze spowiedzią, doświadczają różnych trudności i przeszkód, zniechęcają się bądź nie rozumieją tej praktyki, szczególnie w obecnej formie.
Zachęcam, aby o swoich wątpliwościach pisać na adres przewodnik@swietywojciech.pl (w temacie wpisując: SPOWIEDŹ).