Zawsze porusza mnie, że człowiek w przypowieści o zbłąkanej owcy porównany jest do łagodnego zwierzęcia, a nie do wilka. W samej owcy zawiera się kruchość i możliwość zagubienia. Sobór trydencki podkreśla, że sakrament pojednania jest darem miłosierdzia Boga, który pozostawił ten środek leczniczy, wychodząc naprzeciw naszej ludzkiej słabości. To spotkanie ludzkiej niedoskonałości z boską doskonałością. Tak jakby chcieć połączyć ogień i wodę.
(Nie)potrzebny sakrament?
Ojcowie soborowi powołują się na słowa Psalmu 102: „Powstaniesz i okażesz litość Syjonowi, bo czas już, byś się nad nim zmiłował, bo nadeszła godzina” (Ps 102, 14). To fragment modlitwy człowieka przebywającego na wygnaniu, z dala od ojczyzny, gdzie nie można żyć w pełni. Autor psalmu jest udręczony, przygnieciony własną winą. Wyznaje, że „usycha jak trawa”, swój napój miesza z płaczem, a popiół je jak chleb. Gaśnie w nim życie. Smutek wypiera radość. Chciałby na nowo rozkwitnąć, zazielenieć jak wiosenna łąka. Symbolem skutków grzechu Izraela jest zarówno pobyt w Babilonie, jak i spustoszona Jerozolima. Psalmista żywi nadzieję, że po okresie udręczenia, kary i cierpienia na obczyźnie Bóg w końcu okaże miłosierdzie i pozwoli im wyruszyć do domu, przywróci miasto i świątynię do dawnej świetności.
Przebaczenie i pojednanie jest już odpowiedzią na ludzkie działanie pod wpływem słabości, na zagubienie i zejście na manowce. Jak ona się przejawia w życiu wierzących? Wspomniany Sobór stawiając pytanie o to, dlaczego konieczny był drugi sakrament odpuszczający grzechy, odpowiada w zaskakujący sposób: „Gdyby wszyscy odrodzeni we chrzcie byli wdzięczni Bogu i pilnie bronili sprawiedliwości uzyskanej podczas chrztu wskutek dobroci i łaski Bożej, nie byłoby potrzeby ustanowienia innego niż chrzest sakramentu odpuszczenia grzechów” (Dekret o sakramencie pokuty, 1).
Przede wszystkim z kontekstu wynika, że ta słabość nie oznacza popełniania rażących grzechów, lecz zaniedbanie dobra. Zarówno wdzięczność, jak i strzeżenie sprawiedliwości nie powinny być postrzegane jako jednorazowa czynność, lecz trwała cecha człowieka ochrzczonego. Powolny spadek gorliwości, czyli usychanie duchowe, polega na zaprzestaniu wdzięczności i rozluźnieniu dalszej współpracy z Bogiem. Odbywa się to na zasadzie równi pochyłej, a nie spada jak grom z jasnego nieba. Rzecz jasna, zaprzestanie tej „duchowej pracy” kończy się niechybnie uwikłaniem w różne grzechy. O tej słabości przypomina św. Paweł, opisując specyficzną niemoc, która uniemożliwia pełny rozwój dobra w ludzkim sercu. „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7, 19). Tutaj jest to konsekwencja pierwszego grzechu, który nas osłabił. Jednak niedoskonałość jest wpisana w naszą naturę. Adam zgrzeszył, dlatego że był stworzeniem, a nie Bogiem. Ta skłonność nie znika w ochrzczonym, wszak wiara to nie magia.
Zanikająca wdzięczność
Jak jednak rozumieć konieczność ćwiczenia się w nieustannej wdzięczności? Czy Bóg domaga się jej od nas jako pewnego rodzaju należności i ofiary? Śpiewamy w jednej prefacji eucharystycznej: „Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia”. Siłą napędową naszej wdzięczności nie może być przekonanie, że to Bóg jej potrzebuje albo, jak sądzono w religiach pierwotnych, bóstwo żąda ofiar i uwielbienia ze strony człowieka, aby w zamian utrzymywało świat w istnieniu. Dzięki Objawieniu wiemy, że życie i cały kosmos jest absolutnym darem Boga, który wszystko „podtrzymuje słowem swojej potęgi” (Hbr 1, 3). Wdzięczność jest raczej drogą do naszego zbawienia, czyli upodobnienia się do samego Boga, który daje nam siebie bezinteresownie. Nie można więc jej odrywać od miłości, czyniąc z niej jakąś wymienną usługę czy transakcję. Wdzięczność spaja, zbliża, pozwala zachować otwarte oczy na całą rzeczywistość. Ewa dlatego zerwała owoc, ponieważ pod wpływem pokusy znikł w jej głowie cały ogród, chociaż nadal istniał, a najważniejsze i jedyne okazało się jedno drzewo, które miało przewyższyć pozostałe. I tak dzieje się do dzisiaj. Nic dziwnego, że właśnie ta cnota jako pierwsza jest atakowana i znika z życia wierzących.
Święty Ignacy z Loyoli w jednym ze swoich listów pisze, że „niewdzięczność jest zapominaniem otrzymywanych łask, pożytków i błogosławieństw. Jako taka jest ona przyczyną, początkiem i źródłem wszystkich grzechów i nieszczęść”. Wdzięczność jest podtrzymywaniem ognia pamięci. Chociażby o tym, kim jesteśmy, kim staliśmy się dzięki Chrystusowi. Ta nowa tożsamość nam się zamazuje, staje się niewyraźna, bo nie jesteśmy samym dobrem. Przeciwnie, dobro stopniowo rozlewa się w naszym życiu. Wdzięczność to najprościej rzecz ujmując, strzeżenie takiego spojrzenia na świat, które wychwytuje dobro i troszczy się o nie.
Sprawiedliwość, czyli troska
Bliskim krewnym wdzięczności jest aktywność ochrzczonego, którą Sobór nazywa „bronieniem sprawiedliwości”. Nie chodzi o prawną sprawiedliwość, lecz nowotestamenalną świętość i uświęcenie. Obrona mogłaby jednak rodzić wrażenie, że chodzi o jakąś walkę z wrogami i zagrożeniami. W wersji oryginalnej dekretu pojawia się słowo „tueor”, które obejmuje znacznie szerszą paletę czynności, a więc „patrzenie na, zachowywanie, troskę”. Dary, które człowiek otrzymuje z urodzenia, a nade wszystko te udzielone w sakramentach inicjacji, czyli w chrzcie, bierzmowaniu i Eucharystii, są nie tylko rytuałami, lecz także zadaniem. Najpierw należy je ciągle zauważać – patrzeć i zważać na nie. Jak małe dziecko domagają się opieki i troski. Są jak sadzonka umieszczona w głębi ziemi, która woła o obecność ogrodnika, a także łaknie pokarmu, wody i pielęgnacji.
Znamienne, że kiedy Jezus w ostrych słowa wzywa swoich rodaków do nawrócenia, opowiada im równocześnie przypowieść o nieurodzajnym figowcu. Antidotum na bezowocność nie leży w wycięciu marnotrawiącego glebę drzewa, lecz w okopaniu go i obłożeniu nawozem przez ogrodnika (por. Łk 13, 7–8). To wspaniały obraz ukazujący niezrozumiałe dla nas posunięcia miłości. Ogrodnik sugeruje właścicielowi winnicy, a także czytelnikom, że figowiec potrzebuje jeszcze więcej troski i środków odżywczych. Nieco wcześniej w przypowieści o siewcy Jezus zwraca uwagę, że niektóre ziarna padają na skałę. Wprawdzie źdźbło wschodzi, ale też szybko usycha. Co ciekawe, tutaj Jezus nie tyle podkreśla nieprzydatność samego gruntu, ile to, że ziarno „nie miało wilgoci” (por. Łk 8, 6). W całym Piśmie Świętym woda jest także symbolem łaski i Ducha Świętego. Nieprzypadkowo, bo z niej się składamy i ciągle musimy ją uzupełniać. Brak wody powoduje szybką śmierć. Bóg jednak nie wlewa nam jej w sposób cudowny do ust. Daje wodę, ale to my musimy jej zaczerpnąć. Podobnie z życiem wiary, które rozwija się, jeśli dostarcza się mu pokarmu i napoju.
Sprawiedliwość podarowana przez Boga na chrzcie oznacza więc troskę o rozwój zasianego ziarna. Każdy wierzący jest zarówno drzewem figowym, jak i ogrodnikiem w jednej osobie. Przyjmuje dary, ale też ma troszczyć się o ich wzrost. Bez wątpienia chodzi o życie mocą modlitwy i sakramentów. Upadamy częściej, gdy się nie modlimy albo źle się modlimy. Modlitwa „zawsze zakłada pewien wysiłek” (KKK 2725) niczym plewienie, kopanie i podlewanie w ogrodzie.
Jaki z tego wniosek? Nieporozumieniem jest traktowanie spowiedzi jako anulowania wykroczeń czy jedynie uwolnienia serca z ciężaru winy, aby na jakiś czas poczuć się lepiej. Pojednanie to nawrócenie, przestawienie zwrotnic, korekta spojrzenia na życie, powrót do stada, uczenie się wdzięczności, podjęcie odpowiedzialnej gorliwej troski o to, co powoli dojrzewa w moim życiu.
Chciałbym w tym nowym cyklu wyjść naprzeciw oczekiwaniom zwłaszcza tych, którzy zmagają się ze spowiedzią, doświadczają różnych trudności i przeszkód, zniechęcają się bądź nie rozumieją tej praktyki, szczególnie w obecnej formie. Zachęcam, aby o swoich wątpliwościach pisać na adres przewodnik@swietywojciech.pl (w temacie wpisując: SPOWIEDŹ).