Logo Przewdonik Katolicki

(Nie)limitowany czas pracy

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy mamy do czynienia ze zmuszaniem do tak samo długiej, wręcz nieograniczonej pracy innych

Raper Mata budzi nieodmiennie emocje, często przesadne. Broniłem kiedyś jego najsłynniejszego utworu – Patointeligencji. Mam wrażenie, że mylnie odbieranego jako przejaw buntu czy skargi pokolenia. Dla mnie to była po prostu ciekawa diagnoza.
Nie będę wychwalał całego dorobku młodego artysty, a fakt, że zgodził się reklamować produkty jednej z sieci fast foodów, mnie bawi, choć nie oburza, jak niektórych celebrytów uznających, że Mata się „sprzedał”, albo że promuje niezdrowe jedzenie. Zawsze mnie za to zastanawiało, dlaczego ktoś robiący taką muzykę godzi się na tak mocny zrost własnego wizerunku z ojcem, establishmentowym prawnikiem, Marcinem Matczakiem. Zastanawiało, ale też bez przesady. Mam zresztą wrażenie, że wielu tych, którzy nie lubią ojca, niejako w zastępstwie biją w syna.
Ale tym razem to Matczak senior stał się bohaterem skandalu (dla mnie będącego kolejną burzą w szklance wody). Oto pan profesor pozwolił się zacytować „Polityce”. Powiedział, że jeśli młody człowiek nie pracuje po 16 godzin na dobę, to do niczego nie dojdzie. Wywołało to paroksyzmy oburzenia, najpierw lewicowego posła Adriana Zandberga, a potem zastępu kojarzonych z lewicą postaci.
Pisarz Jakub Żulczyk przypomniał mało uprzejmie prawnikowi, że do 16-godzinnej pracy zmuszano w karnych koloniach. Polemiści najwyraźniej uznali tę wypowiedź za pochwałę przymusu długiej pracy w korporacjach, więc dalejże się prześcigać w swoim humanitaryzmie. Z kolei sam Matczak i tacy jego obrońcy jak Tomasz Lis zdawali się potwierdzać, że mamy do czynienia z bezdusznymi liberałami pochwalającymi coś, co ktoś nazwał wulgarnie „kulturą zap…olu”.
Mam wrażenie, że przynajmniej po części obie strony się rozmijały, bo mówiły trochę o czymś innym. Trafną jest bowiem obserwacja prof. Matczaka, że w pewnych rodzajach pracy, szczególnie twórczej, ciężko jest coś osiągnąć, próbując działać tylko „od – do”, w rytmie ośmiogodzinnego dnia pracy. Potwierdzam to jako dziennikarz. Pewnie to samo powiedziałoby wielu aktorów czy muzyków. Zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego z pewnością nie odchodzą od klawiatury o przysłowiowej szesnastej. Młody Mata pewnie też nie. To samo dotyczy też i ludzi próbujących zgłębić jakiś rodzaj wiedzy (na przykład prawniczej). Czytają, badają, doskonalą się, bez limitów.
Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy mamy do czynienia ze zmuszaniem do tak samo długiej, wręcz nieograniczonej pracy, innych, mniej ambitnych, którzy stawiają sobie bardziej ograniczone cele życiowe. O takie praktyki chodzi oburzonym lewicowcom.
Ten spór trwa i będzie trwał. Warto tylko aby obie strony dokładnie sprecyzowały, czego chcą, a czego nie chcą. Aby opisały swoje aksjologie, miast zadowalać się okrzykami i inwektywami. Czyli aby wyszły poza poetykę Twittera.
Zarazem pojawia się uwaga na boku. Dopiero co prof. Matczak jawił się jako wielki autorytet obozu przeciwników obecnego obozu rządowego. Czasem nawet jako zapasowy kandydat na prezydenta. Mało prawdopodobny, bo partie wystawią swoich polityków, ale był taki trend. Teraz w części tego obozu ten sam prawnik budzi niekłamaną irytację.
Okazuje się, że ten obóz jednoczący się na co dzień we wspólnych emocjach antyprawicowych jest poprzecinany głębokimi różnicami. Jeszcze zaś bardziej dotyczy to jego intelektualnego czy szerzej społecznego zaplecza. Jeśli chce w przyszłości efektywnie rządzić Polską, „anty-PiS” musi powyjaśniać różne kwestie we własnym gronie. Profesor Matczak i Tomasz Lis są wobec Adriana Zandberga czy Jakuba Żulczyka po drugiej stronie już nie rowu nawet, a przepaści.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki