Logo Przewdonik Katolicki

Wagnerowcy w planie Putina

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Prigożyn jest po to aby straszyć, absorbować uwagę, a nie po to, aby rzucić otwarte wyzwanie. No chyba że Putin z Łukaszenką są bardziej szaleni, niż sądzimy.

Donald Tusk wezwał do milionowej manifestacji (ściślej mówiąc: „Marszu Miliona Serc”) na 1 października w Warszawie. Wygląda na to, że kampania wyborcza staje się w Polsce coraz mocniej wojną kulturową. Żywiącą się zresztą dość przypadkowymi zdarzeniami, typu skarga niejakiej pani Joanny z Krakowa na zbyt wścibską policję. Media koncentrują się na takich burzach w szklance wody. Tyle że wszystko to dzieje się na coraz groźniejszym tle.
Uświadomił mi to szczególnie mocno generał Leon Komornicki – swoim występem w Polsat News. Emerytowany szef sztabu generalnego, z wojska odszedł wieki temu, ma 76 lat, ale jest komentatorem nie tylko chętnym do wypowiedzi, ale komunikatywnym i nieraz celnym. Pytany o koncentrację wagnerowców w Białorusi, blisko polskiej granicy, przedstawił cokolwiek spiskową teorię. Oto cały tak zwany pucz Prigożyna miałby być ustawką zmierzającą do jednego celu. Spektakl miał wykazać, że ta prywatna „armia” najemników nie ma nic wspólnego z ekipą Putina, że jest z nią w konflikcie. Jeśli więc wagnerowcy zrobią coś Polsce czy Litwie, podejmą jakieś awanturnicze akcje, Kreml może twierdzić, że za to nie odpowiada.
Dopiero co inni komentatorzy przedstawiali dziwne i groteskowo zakończone wystąpienie Prigożyna jako przejaw erozji władzy Putina, wyraz jego bezsilności czy sygnał, że ktoś pod, w teorii absolutnym władcą, ryje. Pojęcia nie mam, która z wersji jest bliższa prawdzie. Tego typu spekulacje uświadamiają nam, jak bardzo hermetycznym państwem i społeczeństwem jest Rosja. Tak bliska centrom masowej komunikacji, a jednak nie do spenetrowania, także dla samych Rosjan.
Ale opowieść generała Komornickiego pokazała mi zarazem, jak bardzo w naszym regionie świata historia zatoczyła koło. Fakt, że banda najemników jest problemem dla cywilizowanych państw chronionych rozmaitymi systemami bezpieczeństwa, przypomina przecież sytuację sprzed kilkuset, jeśli nie tysiąca lat. Nie sądzę, aby Rosja planowała pełnoskalową agresję na Polskę, nawet jeśli Łukaszenka w obecności Putina zapowiadał spacer wagnerowców „do Warszawy czy Rzeszowa”. Nie sądzę, bo jednak Zachód, NATO, chybaby nie kupiły tłumaczeń o „prywatnej armii”, za którą nikt nie odpowiada. Kreml swoją słabość w otwartym starciu pokazał, nie radząc sobie z Ukrainą. Prigożyn jest po to, aby straszyć, absorbować uwagę, a nie po to, aby rzucić otwarte wyzwanie. No chyba że Putin z Łukaszenką są bardziej szaleni, niż sądzimy. 
Ale wagnerowcy mogą być wykorzystywani w agresji pełzającej przeciw nam, choćby w akcjach na granicy polsko-białoruskiej, jeśli przebierze ich się za imigrantów. I tu jeszcze jedna uwaga generała Komornickiego, nie żadnego „pisowca”, a starego wojskowego po moskiewskich jeszcze uczelniach. – Wyobraźcie sobie, państwo, co by było, gdybyśmy w takich okolicznościach otworzyli granicę – powiedział. Ano niech sobie to wyobrażą zwłaszcza środowiska rojące sobie, że żadnych granic nie ma, a w każdym razie być nie powinno. W żadnej chyba sprawie liberalna lewica nie zabrnęła tak daleko w niezrozumieniu, czym jest bezpieczeństwo Polski.
Czy atmosfera zagrożenia i koncentracji polskich sił na tamtej granicy wpłynie jakoś na wybory? Platforma z Lewicą już biadolą, że „PiS straszy”. Optyka generała Komornickiego jest inna: warto chronić, nawet dmuchać na zimne. Jeśli zaczną się awantury prowokowane przez wagnerowców, rządząca prawica może nawet zyskać kilka punktów. Ale może właśnie dlatego opozycja woli ideologiczne awantury. Dlatego tak wielkie znaczenie ma „Marsz Miliona Serc” – obojętne czy naprawdę zgromadzi milion, czy ledwie kilkaset tysięcy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki