Wagner! Wagner!” – wołali mieszkańcy Rostowa, żegnając wyjeżdżających z miasta bojców Prigożyna. Natomiast policję, reprezentantkę legalnej władzy, która wróciła tam po wyjeździe wagnerowców, przywitano gwizdami.
Żeby było jasne: Jewgienij Prigożyn nie jest i nie będzie w Rosji narodowym bohaterem. To bandyta, morderca, w ogóle typ spod ciemnej gwiazdy. Podobnie jak jego ludzie, którzy skądinąd stanowią tam jedyny „materiał ludzki”, jakiemu w ogóle chce się walczyć. Na skutek tego wagnerowcy odnosili dotąd, jako jedyni, jakie takie sukcesy na ukraińskim froncie. To znane zjawisko, na podobnej zasadzie działali kiedyś (notabene w Rosji) nasi lisowczycy oraz niemieccy dirlewangerowcy w Powstaniu Warszawskim. Ale Prigożyn, maszerujący na Moskwę z hasłem wyzwolenia kraju spod władzy kłamstwa, niszczącego wokół wszystkich, a najbardziej samych Rosjan, rozbudził nadzieje na to, że wreszcie „coś się zmieni”. Że może zmienić, przynajmniej w teorii. Nadzieje kruche, bo szybko wygaszone, jednak w stanie społecznej beznadziei czasem i nikły podmuch świeżego powietrza coś może znaczyć.
Dlatego choćby z samym diabłem, ale warto trzymać przeciw panującemu w Rosji systemowi. Takie przesłanie można wyczytać z twarzy rostowian, uchwyconych na nielicznych dostępnych fotografiach. Nie ma na nich dumy ani też łez wzruszenia bohaterstwem wyzwolicieli, jest lekkie zażenowanie. Ale jest też uśmiech i wola zwycięstwa, wyrażona znanym znakiem V. Tym razem może się jeszcze nie udało, ale przetrzymamy i doczekamy lepszej okazji.
Bo Rosjanie są, jak widać, mocno aktualnym stanem rzeczy zmęczeni. Ich poziom życia nie obniżył się jeszcze, co prawda, w sposób drastyczny, jednakże wszystkie znaki pod słońcem wskazują im, jak w starym dowcipie, że „lepiej już było” i może być tylko gorzej. A taki sygnał nie jest dobrym motywatorem dla pobudzenia masowego entuzjazmu „obrony zagrożonej ojczyzny”. Ostatni atut Władimira Putina, pragnącego powtórzenia fenomenu roku 1941, wymyka mu się z rąk.
Rosja przypomina wielką suchą gałąź, która zaczęła trzeszczeć. Pierwszy wyraźny trzask nastąpił 24 lutego roku ubiegłego, a właściwie w kilka dni potem, kiedy już wiadomo było, że upadł pomysł ukraińskiego „blitzkriegu”. Drugi usłyszeliśmy, gdy na skutek ogłoszenia poboru uciekły z kraju setki tysięcy młodych mężczyzn. Trzeci nastąpił w chwili wycofania się Rosjan z Chersonia. Teraz rozległ się kolejny. Być może nie ostatni. Być może podobnych trzasków usłyszymy jeszcze kilka, zanim gałąź upadnie. Ale jej upadek jest przesądzony. Bo w suchej gałęzi nie płyną soki, mogące ją ożywić i podtrzymać.
Tą suchą gałęzią jest system kłamstwa, doprowadzony do perfekcji za rządów Putina. Ale czy poza nią w ogóle jeszcze żyje zdrowy dąb? Tutaj zdania są różne. Jednak sami Rosjanie chyba wierzą w możliwość odrodzenia – a świadczą o tym twarze mieszkańców Rostowa nad Donem. Choć na razie ta ich wiara jest chwiejna jak trzcina na wietrze.