Logo Przewdonik Katolicki

Kongres Katoliczek i Katolików – szanse, obawy, nadzieje

Tomasz Królak
fot. tim/AdobeStock

Kongres stawia ważne pytania, a do dyskusji zaprasza cały Lud Boży. Ma formę dyskusji, a nie zamkniętej organizacji, co – jak podkreślają inicjatorzy – czyni go zjawiskiem nowym na gruncie Kościoła w Polsce. 

Czy jednak rzeczywiście stanie się narzędziem twórczego, zatroskanego o dobro Kościoła, spotkania świeckich, księży, sióstr zakonnych i biskupów?

Reformować, ale jak? 
Inicjatywa wydaje mi się obiecująca, bo pytania, które stawia Kongres, rzeczywiście nurtują, a czasem niepokoją wielu polskich katolików. Władza i jawność w Kościele, troska o stworzenie, relacje państwo/Kościół, duchowieństwo/lud, duszpasterstwo młodzieży, kobieta w Kościele – to niektóre z zagadnień zaproponowanych do szerokiej dyskusji. Nie wiem, czy i w jakiej formule będą postępować prace zainicjowane przez tę konkretną grupę polskich katolików, wiem natomiast, że niezależnie od tego, czy Kongres będzie rozwijał swoją działalność, czy też okaże się efemerydą – kwestie, które podniósł, pozostaną aktualne jeszcze bardzo długo, a może i zawsze. Tak czy inaczej, te pytania nie znikną i będą domagały się odpowiedzi. Ale: odpowiedzi wspólnej, wypracowanej przez wszystkich, którzy Kościół stanowią. Czy to się uda?
Wedle autoprezentacji inicjatorów Kongres to „forum wymiany myśli i płaszczyzna wspólnego działania na rzecz reform, jakich Kościół potrzebuje w zmieniającej się rzeczywistości społecznej”. Otóż, powtórzę to, co pisałem tu niedawno: jestem głęboko przekonany, że ktokolwiek chce Kościół reformować, musi stać wiernie na gruncie jego nauczania, unikając drogi którą w Austrii i Niemczech wytyczyli reformatorzy spod znaku Wir sind Kirche (My jesteśmy Kościołem), bo część ich postulatów to droga na manowce. Podobny niepokój budzić może Droga synodalna, realizowana obecnie przez część niemieckiego Kościoła. 

Zaufać i słuchać
Z tego też powodu warunkiem owocnego działania Kongresu jest ścisła współpraca z episkopatem, a konkretnie z Radą KEP ds. Apostolstwa Świeckich. Jego przewodniczącym jest bp Adrian Galbas, którego otwarta wobec świeckich postawa daje nadzieję na prawdziwy dialog. Na wszelki wypadek spieszę uspokoić: tu nie chodzi o zagłaskiwanie trudnych pytań, ani też prasowanie kantów niepokornych myśli czy tendencji. Bp Galbas jawi mi się po prostu jako gwarant – zarówno wobec biskupów, księży, jak i katolików patrzących na Kongres nieufnie – że wszystko odbywa się w Kościele, a nie w kontrze do niego. Zakładam, że takiego przyjaznego, rozumiejącego ich przewodnika oczekują także sami kongresowicze. Nowa inicjatywa, prowadzona w takiej formule – zbliżonej do pasterzy i otwartej na współpracę – mogłaby być doskonałą szkołą wewnątrzkościelnego dialogu, którego w Polsce odczuwamy deficyt, bez dwóch zdań. Takie zaś doświadczenie mogłoby z kolei uruchomić równie niezbędny proces wychodzenia Kościoła bardziej na zewnątrz – ku poszukującym, wątpiącym, zniechęconym, a nawet – kontestującym jego nauczanie lub działanie. Krótko mówiąc, mogłoby upowszechnić na gruncie Kościoła w Polsce wychodzenie ku peryferiom, do czego nieustannie zachęca Franciszek.
Czy to się może udać? Może, o ile obydwie strony nie będą patrzyły na siebie, lecz przed siebie i w tym samym kierunku; jeśli ostatecznym punktem odniesienia nie będzie adwersarz i chęć wykazania własnych nad nim przewag, lecz Kościół  i troska o jego dobro, przyszłość, apostolską siłę i moc zbawiania ludzi. A wtedy można wspólnie omówić bardzo ważne kwestie, uzdrowić relacje, wzmocnić siły i wspólnie odpowiadać na zagrożenia i wyzwania współczesności.
Ważne, kluczowe wręcz w tym procesie jest to, by nauczyć się wzajemnie siebie słuchać i to słuchać z uwagą. By usłyszeć to, co mówi ten drugi: biskup czy świecki, siostra czy ksiądz. I jedni i drudzy muszą przyjąć, że czasami usłyszą coś trudnego do zaakceptowania, że padnie twarde słowo, które wywoła sprzeciw lub zaboli. Ale konieczne jest zaufanie i wspaniałomyślność, która pozwoli każdemu wzbudzić w sobie przekonanie, że to, co słyszy, mówione jest bez gniewu i uprzedzenia, lecz dla prawdziwego dobra Kościoła. Trzeba wyzbyć się uprzedzeń, wciąż u nas pokutujących. Na przykład, że wszelkie krytyczne słowa świeckich są efektem inspiracji ze strony wrogów Kościoła. To oczywiście fałsz, zawierający w dodatku krzywdzącą tezę, że polscy katolicy nie są zdolni do samodzielnego, krytycznego myślenia o świecie, w tym kwestiach religii. Przecież to dopiero byłaby prawdziwa katastrofa, także dla Kościoła.

Nie chodzi o władzę
Ważne wydają mi się słowa s. Barbary Radzimińskiej, jednej z inicjatorek Kongresu, która w polemice z jego krytykami wyjaśnia: „W proponowanych zmianach nie chodzi o to, by zastąpić władzę biskupów władzą świeckich, a mężczyzn kobietami. I nie chodzi tu o demokratyzację Kościoła, której wszyscy się tak panicznie boją, ale o jego synodalność.  Chodzi o to, by odpowiedzialnym podmiotem misji był cały(!) Lud Boży, łącznie(!) z hierarchami”. 
W istocie jest to bardzo zbliżone do soborowego przypomnienia, że „i ludzie świeccy, stawszy się uczestnikami funkcji kapłańskiej, prorockiej i królewskiej Chrystusa, mają swój udział w posłannictwie całego Ludu Bożego”. A także do słów Kodeksu prawa kanonicznego, iż świeckim „przysługuje prawo, a niekiedy nawet obowiązek wyjawiania swego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła oraz (...) podawania go do wiadomości innym wiernym”. 
W nowej inicjatywie świeckich chciałbym też widzieć jedną z szans na pożegnanie klerykalizmu, określanego przez Franciszka mianem perwersji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie to, kwitnące przez dziesięciolecia w polskich realiach, zjawisko, nie doszłoby choćby do tylu tragedii związanych z wykorzystywaniem seksualnym małoletnich. Klimat klerykalizmu, unoszący się przez dziesięciolecia jak Polska długa i szeroka, nie tylko paraliżował wiele inicjatyw ludzi świeckich, nie pozwalając wykorzystać dla dobra Kościoła ich talentów i inicjatywy, ale też wypaczył rozumienie Kościoła jako Ludu Bożego.
Dialog wewnątrzkościelny to jest coś, o czym mówi się od jakiegoś czasu, ale nie nabrał on jak dotąd właściwego wyrazu. Zarówno świeccy, jak i księża mówili od lat o świeckich jako o śpiącym olbrzymie. Dla części duchownych (ale i świeckich) może i wygodne było to, że bez proboszcza absolutnie nic w parafii wydarzyć się nie może. Innych – księży, biskupów, świeckich – ten słodki sen utrwalający owo senne status quo po prostu wkurzał. Oczywiście, to nie do końca było tak, że świeccy nic w Kościele nie robili, bo choćby ich udział w kształtowaniu różnych instytucji Kościoła (charytatywnych czy medialnych) był i jest całkiem spory. Jednocześnie jednak wciąż brakowało poważnego, wspólnego namysłu nad tym, gdzie jesteśmy i co – służąc wiernie niezmiennemu depozytowi wiary – chcemy w instytucji Kościoła zmienić. Bo Kościół, chcąc odczytywać znaki czasu i reagować na nie zgodnie z wolą Boga, po prostu musi się nieustannie reformować. 

Spokój, nie rewolta
Ostatecznie jednak śpiący olbrzym przemówił także i na tym polu: głośno i wyraźnie upomniał się o rozmowę, dyskusję, dialog. Upomniał się, dodajmy, w momencie szczególnym. Sądzę, że impulsem były bulwersujące sprawy pedofilskie, których skandaliczne tuszowanie przez niektórych przełożonych czy też ich opieszałość w wyjaśnianiu takich przestępstw wzbudziły u wielu polskich katolików słuszny gniew, rozczarowanie i wstyd.
Z jednej strony ta determinacja jest czymś dobrym, bo może służyć głównemu celowi, a więc uruchomieniu rzeczowej, szczerej debaty o kluczowych wyzwaniach Kościoła. Może też zaktywizować aktywnych i obudzić wciąż śpiących. Ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że klimat rewolty nie sprzyja spokojnej rozmowie, a emocje nie będą służyły dobru.
Ważne też, by uczestnicy Kongresu i wszyscy sprzyjający jego ideom nie stali się „zakładnikami” środowisk czy osób, sprzyjającym jego pracom z pobudek niekoniecznie tożsamych z myślami inicjatorów. Myślę o części mediów czy polityków, którzy „zawodowo” Kościół krytykują, czerpiąc z tej krytyki siłę (i zyski, tak, tak), podsycając tezy o Kościele jako relikcie czasów dawno minionych czy też instytucji tłumiącej ludzką wolność. Katolicy zaangażowani w prace Kongresu muszą więc wykazać się dojrzałością i odpowiedzialnością, by – podświadomie choćby – nie ulegać różnym antykościelnym suflerom, choćby ci deklarowali szczere pragnienie odmiany Kościoła i jego reformy. Jestem pewien, że głosy płynące z tych mediów byłyby tym słodsze, im większa krytyka spadłaby na biskupów czy instytucję Kościoła. Ci więc, którzy angażują się w prace Kongresu, winni baczyć, by kierowała nimi troska o prawdziwą, a nie fałszywą reformę Kościoła.

Tylko razem
Kongres zaczyna budzić zainteresowanie wewnątrz Kościoła. W marcu jego założenia były nawet jednym z tematów obrad Episkopatu. Biskupi zapewnili, że „doceniają różne inicjatywy duchownych i świeckich, których prawdziwym celem jest odnowa Kościoła”, i podziękowali wszystkim, którzy „poprzez wierną modlitwę, chrześcijańskie życie oraz twórcze zaangażowanie w sprawy Kościoła, składają czytelne świadectwo o Chrystusie”. Jednocześnie zdecydowali się przypomnieć, że „tylko te inicjatywy, zarówno duchownych, jak i świeckich, które będą podejmowane w jedności z pasterzami, przyniosą Kościołowi dobro”.
Tym bardziej więc dobrze się stało, że bp Galbas zaprosił inicjatorów Kongresu na niedawne spotkanie Rady KEP ds. Apostolstwa Świeckich. Jak można się było spodziewać, nie obyło się bez polemik pomiędzy świeckimi z obydwu kręgów, co znalazło wyraz także w  wydanych później oświadczeniach. Członkowie Rady mieli zapewnić podczas spotkania, że „w Kościele polskim od dawna istnieje wiele ruchów, zrzeszających osoby świeckie, którym także zależy na prawdziwej odnowie Kościoła”. Zarzucili przy tym Kongresowi, że „pośród tematów poruszanych w grupach roboczych, działających w ramach Kongresu, brakuje kwestii ochrony życia”. Kongres odpowiedział, że działa, „starając się odpowiedzieć na oddolne zapotrzebowanie wiernych”, oraz że „nie jest sterowany odgórnie przez zarządcę, który nakazuje zajęcie się konkretną sprawą, zakazując jednocześnie mówienia o innej”.
Trzeba przyznać, że ta wymiana zdradza nieco odmienne optyki działania. Sam bp Galbas przyznał po spotkaniu, że ujawniło ono „różnice w wielu poglądach, rozmaitość stanowisk, a nawet kontrowersje”, ale i to, „jak  wielogłosowy i polifoniczny jest Kościół”. Znamienne jednak wydają się jego słowa, iż wszelkie działania mające służyć dobru Kościoła winny być podejmowane z biskupami, bo na nich spoczywa szczególna odpowiedzialność za Kościół. Jak i uwaga, że „nawrócenie, jeśli jest szczere i uczciwe, to zawsze jest to przede wszystkim auto-nawrócenie”.
Pomimo wszystko uważam, że nie przekreśla to dalszych kontaktów, a nawet możliwości szczerego i owocnego, bardziej otwartego i nie tak elitarnego dialogu polskich katolików. Tym bardziej że goście obrad Rady Apostolstwa Świeckich KEP zaprosili jej członków do udziału w pracach Kongresu. Zatem – kto wie?  

Stare zaległości
A może warto, by sceptyczni wobec Kongresu duchowni i świeccy spojrzeli na jego idee przez pryzmat zupełnie innych wydarzeń w Kościele – w Polsce i w skali świata. Tych doniosłych intuicji i dzieł, których promotorem był nie kto inny jak ksiądz, biskup, kardynał i papież Wojtyła.
Wiadomo, że po powrocie z obrad Soboru Watykańskiego II metropolita krakowski starał się zaszczepić ducha soborowej odnowy Kościołowi w Polsce. Zwołał dwa synody: w 1972 Synod Archidiecezji Krakowskiej, a rok później – Metropolii Krakowskiej. Jednym z ich głównych celów było ożywienie laikatu i przypomnienie całemu Kościołowi o odpowiedzialności, jaka spoczywa na świeckich. Obydwa synody zamknął już jako papież, podczas wizyt w Polsce w 1979 i 1983 r. Misji świeckich w Kościele Jan Paweł II poświęcił adhortację Christifideles laici, w której napisał o świeckich: „Oni nie tylko należą do Kościoła, oni są Kościołem”.
W skali ogólnopolskiej realizacją tych idei miał być II Synod Plenarny (1991–1999), który, jak ze smutkiem przyznał jego sekretarz bp Tadeusz Pieronek, po prostu się nie udał. Dlaczego? „Bo ludzie – i księża, i świeccy – do tego nie dojrzeli”; „Zawiedli biskupi, nie szło im to”. Powiedział też, że choć dokumenty Synodu zostały przyjęte, to „w praktyce nigdzie tego nie ma”, i skonstatował: „Kościół w Polsce nie zdał egzaminu soborowego. Powtarzam to od lat”.
Może uda się tym razem? Może Kongres jest po to, by wreszcie odrobić tę zaległą lekcję? Może jest zaczynem, który wyzwoli w wiernych nowe siły apostolskie? Ufam więc, że święty papież z nadzieją przypatruje się obecnemu, oby twórczemu fermentowi w Kościele w swojej ojczyźnie. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki