Dużo mówi się dziś o większej niż do tej pory roli świeckich w Kościele, który potrzebuje kontynuacji zwrotu, jaki dokonał się w tej kwestii na Soborze Watykańskim II (1962-1965). Człowieka świeckiego wciąż jednak postrzega się z perspektywy braku, a nie roli oryginalnej, pozytywnej. W Christifideles Laici (1988) świeckich definiuje się jako chrześcijan „niebędących członkami stanu kapłańskiego i stanu zakonnego prawnie ustanowionego w Kościele”. Są Ludem Bożym z uwagi na chrzest, ich zadania są jednak zwyczajne, „właściwe całemu ludowi” – jakby nie mieli tzw. powołania. Odwróćmy sytuację. Czego brak ludowi, w którym świeccy są mało aktywni? Co mogą wnieść?
– Nie ma Kościoła bez świeckich. Oni są tak samo ważną częścią Ludu Bożego jak duchowni i zakonnicy. I absolutnie nie można powiedzieć, że nie mają powołania. Sobór Watykański II mówi o tym w czwartym rozdziale konstytucji o Kościele Lumen Gentium, który w całości jest poświęcony powołaniu i misji świeckich. Owszem, jest tam mowa o tym, że świecki to ktoś, kto nie jest biskupem, księdzem ani zakonnikiem, ale zaraz potem Sobór mówi, kim świecki jest: tym, kto zajmując się sprawami świeckimi, robi to „po myśli Bożej”. I dodaje, że świeccy, żyjąc w świecie, przyczyniają się – jakby od wewnątrz – do jego uświęcenia, niczym zaczyn w cieście. Jest to więc powołanie jasne i piękne.
Jednocześnie – ogólnikowe.
– Właśnie, że nie! Jest bardzo konkretne. Świecki jest wezwany do tego, by w swoim konkretnym życiu żył Ewangelią: jako mąż, żona, wdowiec, kawaler, panna, jako ktoś mający swoje kompetencje zawodowe, swoje hobby, podejmujący rozmaite aktywności społeczne, by w tym wszystkim był po prostu świadomym chrześcijaninem. Nie metrykalnym, ale realnym. Papież Franciszek mówi: uczeń-misjonarz, jakby to było jedno słowo, wypowiadane na jednym oddechu. Jestem uczniem Chrystusa, więc jestem Jego misjonarzem. Jeśli zaś nie jestem misjonarzem, muszę zweryfikować moje „uczniostwo”. I to wszystko ma się odbywać w świeckich warunkach życia. To co tu jest niekonkretne?
Teoretycznie powinno tak być. Muszę się zgodzić. Jako osoba świecka czuję natomiast, że coś mnie w tej formule uwiera, i pozwolę sobie na podzielenie się moim autentycznym, osobistym doświadczeniem. Ponieważ na przyjęcie chrztu nie miałam żadnego wpływu – zdecydowali o nim rodzice – nie mogłam aktywnie odpowiedzieć Bogu w chwili przyjęcia sakramentu. Potem nie otrzymałam żadnej formacji, która przygotowywałaby mnie do świeckiego „powołania”. Powołanie, drogę, zawsze ktoś rozeznaje. Druga sprawa – „bycie w świecie” jest dziś bardzo mobilne: zmieniamy zawody, pracę, aktywności; migrujemy. Zmienia się też stan życia rodzinnego. Nie wiemy, jak powołanie ma być realizowane w konkretnych zadaniach! Działa za to zasada „rozproszonej odpowiedzialności” – przekaz „do wszystkich” to przekaz do nikogo.
– Ale ta mobilność, o której Pani mówi, jest właśnie atutem, a nie przeszkodą. W różny sposób, w różnych miejscach, w różnych warunkach, swoimi wyborami, stylem życia opartym na Ewangelii, może Pani pokazywać Chrystusa. Nie ma co oczekiwać jakiejś szczegółowej instrukcji bycia świeckim chrześcijaninem. Trzeba raczej pytać jak, a nie czy. Jak mam realizować swoje chrzcielne powołanie tu i teraz? Jak w tych konkretach, z których, to znowu Sobór, „utkana” jest moja egzystencja, żyć po myśli Bożej? Jak mam to robić? A to, że Pani rodzice nie zapytali, czy chce Pani przyjąć chrzest, nie jest przeszkodą. Nie zapytali też przecież, czy chce Pani mieć na imię Małgorzata. Kochali Panią i chcieli dać to, co najlepsze: włączyć w Chrystusa i w Kościół. Dobrze, że z czasem ich wybór stał się Pani osobistym wyborem. Pomogli pewnie konkretni ludzie, pomogły zdarzenia, może nawet trudne, pomogła formacja…
Mój przypadek nie jest pewnie dobry do analizy, ponieważ nie czułam sensu przynależności do wspólnoty Kościoła – o powołaniu nawet nie mówiąc. Mając lat kilkanaście, dokonałam wyboru w drugą stronę, odeszłam. Dopiero potem spotkałam wspaniałych chrześcijan, zaczęłam pytać, szukać i przeżyłam nawrócenie. Teraz mam świadomość bycia wezwaną po imieniu. Do dziś natomiast widzę problem z podmiotowością świeckich. Wielu świeckich podmiotami się nie czuje.
– Cieszę się z tej aktywacji chrztu, która się w Pani dokonała. Ja miałem podobnie. A co Pani rozumie przez podmiotowość?
Przeciwieństwo przedmiotowości – bycia opisywanym, nauczanym, zarządzanym. Z badań wynika, że wielu świeckich stało się tzw. konsumentami usług religijnych.
– W Kościele każdy jest zarówno podmiotem, jak i przedmiotem, co nie znaczy, że jest rzeczą. Każdy jest zaproszony do tego, by być aktywnie zaangażowanym w rozwój Kościoła, o czym mówiliśmy przed chwilą, ale jednocześnie jest odbiorcą przesłania Kościoła. Gdy – mniejsza o sposób – składamy świadectwo o Chrystusie, jesteśmy podmiotem; gdy jesteśmy pociągnięci czyimś świadectwem – jesteśmy przedmiotem. Podmiotowość i przedmiotowość w Kościele nie jest więc tożsama z podziałem na ludzi świeckich i duchownych.
Pewien hierarcha powiedział kiedyś, że mamy w Kościele tendencję do mylenia opisu tego, jak jest, z tym, jak być powinno. Gdyby świeccy rzeczywiście mieli taki wpływ na kształt i rozwiązywanie problemów wspólnoty jak księża, temat ich miejsca, podmiotowości nie stanowiłby obecnie tematu licznych dyskusji. Czy nie po to, aby coś zmienić w tej sferze, papież Franciszek zainicjował synod?
– Dla mnie podział na duchownych i świeckich nie jest zasadniczy ani nawet jakoś bardzo ważny. Pewnie oboje znamy mnóstwo ludzi świeckich, którzy są bardzo aktywnie i odpowiedzialnie zaangażowani w życie Kościoła i nie mają żadnego problemu z brakiem poczucia własnej podmiotowości, bo go po prostu nie doświadczają. Robią swoje! A jeśli idzie o synod, to papież zwołał go po to, byśmy się wszyscy przyjrzeli, jak w praktyce i na co dzień działa Kościół, który na Soborze – otworzywszy się na Ducha Świętego – sam siebie opisał jako Lud Boży, pielgrzymujący wspólnie przez tę ziemię i te czasy do Królestwa Bożego. Co w tej wędrówce idzie, a co nie idzie? Co trzeba zmienić, a co zachować? Ważne, aby widzieć oba wymiary. Całość. Nie koncentrować się tylko na tym, czego brakuje. Jeśli na rzeczywistość Kościoła będziemy patrzeć tylko przez pryzmat braków, niedoskonałości, szybko utkwimy w marazmie, narzekaniu i beznadziei.
Zgoda. Celowo na początku odwróciłam perspektywę w jednym celu. Chodziło mi o to, żeby spróbować określić, do czego kapłani potrzebują ludzi świeckich, bo sami sobie z czymś nie poradzą lub zrobią to gorzej. Świecki potrzebuje księży do uczestniczenia w Eucharystii, przyjęcia sakramentów itd. Ksiądz może zamówić u świeckiego obraz sakralny do świątyni, bo nie ma talentu do malowania – ale do czego jeszcze są mu niezbędni?
– Do bycia chrześcijaninem. Świadectwo życia moich sióstr i braci, ludzi świeckich, jest mi potrzebne do tego, bym sam żył jak chrześcijanin. Podczas niedawnej wizytacji w jednej z biedniejszych parafii naszej archidiecezji poznałem panią Usię, która od jesieni do wiosny chodzi po familokowych piwnicach, gdzie mieszkają bezdomni. Przynosi im koce, kołdry, bieliznę, ubrania, jedzenie. Pewnie niejeden bez jej pomocy by nie przeżył. Opowiadała o tym (zachęcana usilnie przez innych) tak nieśmiało, prosto i zwyczajnie, jakby to, co robi, było czymś najoczywistszym pod słońcem. Byłem jej opowieścią urzeczony i jednocześnie zawstydzony. Pomogła mi! Świeccy są mi niezbędni także do rozeznania wielu spraw w Kościele. Dając swoje doświadczenie, wiedzę, kompetencje, w tym, o czym ja nie mam bladego pojęcia, a oni są ekspertami. Są także potrzebni do tego, by podejmować te odpowiedzialności, które nie wymagają święceń. Bardzo niektórych oburzyło mianowanie świeckiego człowieka dyrektorem Caritas w Łodzi. Ale czemu nie może nim być? Biurko dyrektora Caritas to przecież nie ołtarz. Księdza za nim nie trzeba.
Czy Ksiądz Arcybiskup dostrzega problem klerykalizmu?
– Dostrzegam.
Na czym on polega?
– Na przekonaniu, że fundamentem relacji w Kościele nie jest chrzest tylko sakrament święceń. Mówię więc sobie: jestem lepszy! Lepszy od Pani – osoby świeckiej, lepszy od księży, lepszy od diakonów. Owszem, oni też mają święcenia, ale niższe, w domyśle: gorsze. To jest nie tylko smutne, ale niebezpieczne. Franciszek bez przerwy tę postawę piętnuje. Mówi, że to nowotwór. Ale pocieszające, że idzie tu ku lepszemu. Byłem parę dni temu na ingresie nowego biskupa w Płocku, który całą homilię poświęcił tej sprawie, choć chyba ani razu nie użył słowa klerykalizm. Mówił po prostu o chrzcie i o wspólnocie, którą chrzest w nas tworzy. Byłem tym bardzo zbudowany.
Jednym z czynników zmian w Kościele w Polsce może być nowa inicjatywa – Forum Świeckich w Kościele „Impuls”. W dniach 18–20 listopada, w sanktuarium na Jasnej Górze w Częstochowie, odbyło się niezwykle interesujące spotkanie. Organizatorem jest Rada ds. Apostolstwa Świeckich. Proszę Księdza Arcybiskupa, jako przewodniczącego Rady, o krótkie podsumowanie owoców projektu, który łączy świeckich i księży.
– O treściach nie będę mówił, bo są do obejrzenia w sieci. Cieszę się, że Pani mówi, że było to wydarzenie „niezwykle interesujące”. Takich głosów słyszałem już wiele. To znaczy, że jest potrzeba podejmowania takich tematów – i w taki sposób. Dla mnie „Impuls” to jest właśnie przykład współpracy ze świeckimi. Bez świeckich to bym sobie mógł o tym pomarzyć albo ponarzekać, że czegoś takiego nie ma. Wspólny pomysł, wspólna realizacja, wspólne szukanie środków. Teraz wspólnie patrzymy na to, co było dobre, a co musimy za rok poprawić. Szukamy tematu. Wszystko jest robione razem.
Kościół się zmienia w dobrym kierunku. Mam jednak poważne obawy, że dzieje się to – jak zwykle – dość wolno, zgodnie z kościelną tradycją. Świat wokół nas ma tak ogromne tempo zmian, że według mnie wymaga to zdecydowanie szybszych reakcji. Choćby dlatego, żeby umieć sprostać wyzwaniom, jakie niosą ze sobą pytania i dylematy młodych pokoleń. A może to błąd? A Kościół powinien dojrzewać powoli jak wino? Rozpoznawać znaki czasu, szukać rozwiązań.
– Czasem pewnie można byłoby działać szybciej, lepiej i bardziej adekwatnie do sytuacji, chociaż papież Franciszek dokonał już wielkiego przyspieszenia w różnych kwestiach. Z drugiej strony trzeba uważać, by nie wpaść w jakieś malkontenctwo. Kościół mógłby to i tamto. Tu powinien szybciej, tu jeszcze szybciej. Zawsze dobrze zacząć od pytania: a ja? Czy ja mógłbym w Kościele być bardziej, lepiej, wierniej? Takie pytanie rekomenduję też Pani (śmiech)…
Szybko zrobiłam rachunek sumienia (śmiech). Mówi mi, że przez ostatnie 20 lat zrobiłam wszystko, co mogłam, aby Kościół bardziej kompetentnie reagował na działania ruchów społecznych, w tym ruchu gender. Stawiał fachowe diagnozy przyczyn problemów i kryzysów. Zajął się etycznym sprzeciwem wobec przemocy w relacjach, bo to kluczowy dla rozstrzygnięcia konfliktu kulturowego znak czasu (według lewicy – norma w tradycji patriarchalnej). Efekty mizerne, a ja mam symptomy wypalenia…
– Mam nadzieję, że uda się je powstrzymać. Pani zaangażowanie na pewno nie jest bezowocne. Krytyczny głos osób świeckich, będących w środku Kościoła, jest bardzo potrzebny. On mocno wybrzmiał także w krajowej syntezie synodalnej. Tam jest wiele krytyki działań i postaw duchownych, także biskupów, ale – choć jest to głos trudny i bolesny – nie odbieram go jako atakujący. Chcę go usłyszeć. I inni biskupi pewnie też. Szkoda, że czasem, a nawet często, duchowni i świeccy nawzajem podchodzimy do siebie bardzo klerykalistycznie w kluczu: my–oni. Soborowa nauka o Kościele zbyt często jest jeszcze teorią…
Funkcjonuje bardzo mocno przedsoborowy podział na księży, którzy z racji powołania, sakramentu święceń, mają dostęp do Boga, i na tzw. owce. Niedawno na łamach „Przewodnika” rozmawiałam o spadku powołań kapłańskich z bp. Andrzejem Przybylskim i padło stwierdzenie: „Brak księży oznacza przede wszystkim mniejszą obecność Boga pośród nas, bo kapłani są narzędziami przekazywania Bożej łaski, głoszenia Słowa, udzielania sakramentów. Są też znakiem łączności z Kościołem i stróżami zdrowej nauki wiary. Bez nich owce mogą się rozproszyć". Czy owca wnosi do wspólnoty obecność Boga?
– Ksiądz Biskup powiedział jasno, że brak księży to brak możliwości sprawowania sakramentów, które są dla życia Kościoła niezbędne. Katechizm mówi jasno, że przez sakramenty „jest nam udzielane życie Boże”. Gdy więc nie mamy sakramentów, życie Boże jest nam udzielane mniej obficie. Ale to nie znaczy, że ludzie świeccy, którzy większości sakramentów nie mogą udzielać, są przez to gorsi. Mogą wnosić w ten świat obecność Boga poprzez swoje życie – z Nim połączone.
Rozmawiamy już w Adwencie. Kocham to zdanie z Soboru, że Chrystus „przez swoje wcielenie zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. Każdy może więc jakoś ukazać Jego obecność.