Logo Przewdonik Katolicki

Złość – twoja dobra przyjaciółka

Katarzyna Frużyńska, psycholog
il. Lidia Piasecka

Jeśli myślisz „złość”, to czy widzisz coś pozytywnego, czy raczej Cruellę de Mon z filmu 101 Dalmatyńczyków? Może ktoś w twoim dzieciństwie wyrażał złość, której się boisz?

Często wyrażając złość, wpadamy w jedną z dwóch pułapek: stajemy się wredni albo zbyt mili. W opcji wrednej łatwo wybuchamy złością, narzekamy, mamy tzw. krótki lont, często się wykłócamy, jednocześnie z naszych starć niewiele wynika i zniechęcamy innych do współpracy, bo przy wyrażaniu złości krytykujemy innych i pokazujemy, co oni robią źle. Albo wyrażamy złość bez jasności, czego tak naprawdę chcemy, bez celu i kontroli. A potem czujemy wyrzuty sumienia.
Opcji miłej używamy, gdy unikamy złości, bo boimy się, że ktoś się obrazi, nie zaakceptuje nas. Często też przepraszamy, dbamy o innych bardziej niż o siebie. Bycie miłym jest nagradzane przez społeczeństwo: pracuj ciężko i nie narzekaj.

Złość to sygnał
Unikamy złości, bo „nie opłaca się zaczynać” albo „trzeba zacisnąć zęby i iść dalej”. Ale nie da się tak robić cały czas. W końcu dopada nas zmęczenie, nie mamy energii, wybuchamy i ta reakcja wydaje się rzeczywiście irracjonalna i znienacka. Mamy wtedy dowód, że złość jest zła, nadchodzi poczucie winy i zwątpienie.
Może masz przekonanie, że trzeba być miłym, żeby ludzie cię lubili, żeby znaleźć szczęście w związku. Że lepiej nie  mówić w pracy o tym, co nie działa, bo tacy ludzie nie dostają awansu.
Złość to nic innego jak sygnał naszych niezaspokojonych potrzeb: odpoczynku, wsparcia od innych, poczucia sensu, którego nam brakuje.
Czy masz prawo być głodny? Pewnie nie przyszłoby ci do głowy takie pytanie. A czy masz prawo do złości? Takie pytanie zadajemy sobie o wiele za często. Złość to taka sama emocja jak każda inna. Masz prawo się złościć.
Warto się sobie przyglądać: w jakiej porze dnia najbardziej się złoszczę? Może najtrudniej mi rano albo po całym dniu pracy? Co lub kto często wyzwala moją złość? Złość ma często związek ze stopniem, w jaki się poświęcamy i rezygnujemy z siebie. Wyrzuty sumienia, które często czujemy po wybuchach złości, nie są związane z samą emocją, ale z naszą reakcją. Bo nakrzyczeliśmy na kogoś albo zgodziliśmy się, że coś zrobimy, chociaż tak naprawdę nie mieliśmy na to ochoty ani czasu i złościmy się na siebie.

Trzy błędy w wyrażaniu złości
Złe i nieproduktywne jest plotkowanie o kimś, na kogo się złościmy, przedrzeźnianie go, krzyk, złośliwości i cały arsenał sposobów, których używamy, bo nie umiemy radzić sobie ze swoją złością. A tylko na siebie mamy największy wpływ i siebie możemy zmieniać.
Porada „wyrzuć to z siebie, emocje muszą mieć swoje ujście” nie zawsze działa, a może wręcz pogłębić problem. „Wyrzuć to z siebie” znaczy często: obrzuć tym kogoś. I niestety ci, którzy wykrzykują złość, mogą cierpieć tak samo jak ci, którzy nic nie mówią. Często w wyrażaniu złości popełniamy trzy błędy. Po pierwsze, komunikując złość, krytykujemy drugą osobę i szukamy winnych, trochę jakbyśmy mówili „powiem ci, co jest z tobą nie tak”, np. „nic nie robisz w domu, wszystko robię sama!”. I to nie buduje zrozumienia, odbywa się często bez kontroli, bo wtedy już zalewają nas emocje i nie przynosi to efektu. Wtedy mamy najlepszy dowód na to, że „histeryzujemy” i „przesadzamy”! Po drugie, walczymy o fałszywy problem, np. żona mówi, że teściowa traktuje męża jak dziecko, a tak naprawdę chce, aby mąż był bardziej asertywny w stosunku do mamy, by ona sama – żona miała poczucie, że jest dla niego najważniejsza. Po trzecie, chcemy zmienić drugą osobę, np. chcemy, żeby chętnie pomagała w domu i jeszcze to lubiła, robiła to sama z siebie, lub by tak samo jak ja chciała spędzać wolny czas. Mylimy wtedy bliskość i zrozumienie z jednakowością. Ludzie nie są tacy sami jak my, lubią inne rzeczy, mają inne emocje i pomysły.

Czy jesteś emocjonalnym prześladowcą?
Często w związkach mamy też do czynienia z dwoma typami osób: są osoby nadreaktywne emocjonalnie i niereaktywne emocjonalnie, czyli innymi słowy dający i biorący. Często to kobieta jest „istotą dającą”, wyrażającą emocje za mężczyznę, np. złoszcząc się na jego pracę lub rodzinę, w której go nie szanują. Kobiety są tego uczone poprzez wychowanie, bo mają lepszy dostęp do swoich emocji, mężczyźni rzadziej uczeni są wyrażania swoich emocji. W pewnym sensie wykonujemy za nich tę pracę, która mogłaby ich „osłabić”, chronimy ich przed trudnymi uczuciami. Pokazujemy słabość, żeby oni mogli być mocni, ale wtedy rezygnujemy ze wzmacniania swojej siły.
Może czasem słyszysz komentarz w stosunku do kobiet: „Ona jest taka emocjonalna” (czy wręcz „histeryczna”), często dzieje się tak dlatego, że kobieta wyraża emocje za innych. Jak na huśtawce równoważni – ktoś jest na dole, a ktoś na górze, ktoś daje, a ktoś korzysta. W zdrowym związku obie strony umieją sobie dawać i korzystać z pomocy, niedobrze dzieje się, jeśli tylko jedna strona jest „czująca”. Jeśli próbujemy wtedy odzyskać równowagę i przestajemy wyrażać cudze emocje, to czasem mężczyzna popada w depresję, bo docierają do niego jego własne emocje. Czasem to też kobiety chcą widzieć swojego partnera jako zimnego i dzielnego. Dlatego my krytykujemy jego rodzinę „za niego”, widzimy, „co mu robią”, a on może pozostać dzielny i niewzruszony.
Osoba nadmiernie zaangażowana emocjonalnie będzie np. krzyczeć na innych, że nie dzielą się uczuciami i są zdystansowani (staje się wtedy emocjonalnym prześladowcą). Chce zmniejszać napięcie emocjonalne i lęk przez dzielenie się swoimi emocjami, szukanie kontaktu. Jeśli to nie działa, sama może też wprowadzić dystans i zamknąć się na kontakt. Osoby niezaangażowane emocjonalnie robią oczywiście odwrotnie: zmniejszają lęk przez tłumaczenie, intelektualizowanie i wprowadzanie dystansu. I to do pewnego stopnia działa w czasach pokoju: ona jest spontaniczna i otwarta, on żartuje, ironizuje, zachowuje spokój. Gorzej, jeśli spotka nas duży stres lub problem, bo każda z osób nasila wtedy swój styl działania. Czasem role się odwracają, jedna osoba szuka kontaktu, a druga już teraz nie chce, często za karę „gdy ja chciałam, to ty nie mogłeś, teraz już mi nie zależy”. To często forma złości, foch za karę. Trochę jak uczenie empatii na opak: „teraz ty też zobaczysz, jak beznadziejnie się czułam, gdy mnie odtrąciłeś”.
Podobnym przykładem jest wzorzec: nadmiernie zaangażowana w życie domowe czy opiekę nad dziećmi żona vs. niezaangażowany mąż. Ona ogarnia wszystko i na to narzeka, ale gdy mąż chce się angażować, ona go poprawia, bo „źle robi”. W efekcie mąż ucieka w pracę, bo tam dobrze się realizuje, tam go chwalą, a żona króluje w domu (często też oprócz pracy zawodowej), bo tylko ona wie, jak zrobić dobry schab i jak prać kolory. Tymczasem możemy tego uniknąć: jasny wybór i świadomość, za co my jesteśmy odpowiedzialni – to nasza główna siła i możliwość. Osoby nadmiernie zaangażowane muszą nauczyć się dbać o swoją energię bez wrogości, wtedy drugiej osobie łatwiej rozpoznać swoje potrzeby i uczy się o nie dbać. Na przykład jeśli mąż narzeka, że się nie wyspał, bo praca, bo dzieci, a ty się wkurzasz, bo wiesz, że siedział w internecie do późna, nie próbujesz rozwiązywać jego problemu i pouczać go, co „powinien zrobić”, ale dbasz o swoje wysypianie się, jesz zdrowe rzeczy, dając w pewien sposób przykład, od czasu do czasu wspierająco mówisz, co tobie pomaga, a jednocześnie dbasz o kontakt z mężem albo zadajesz mu pytania „to co chcesz zmienić?” „na pewno coś wymyślisz”. Nikt za niego nie zadba o jego potrzeby.

Najważniejsze pytania w złości
To ważne rozróżnienie w złości: wina to coś innego niż odpowiedzialność. Czasem mylimy odpowiedzialność z winą i potem nie wiemy, o co jesteśmy źli, ale też na kogo. Nie jest twoją winą, że masz za dużo pracy, bo dwóch pracowników odeszło z zespołu, ale twoją odpowiedzialnością jest zadbać o swoje zdrowie i porozmawiać z przełożonym, że bierzesz zbyt dużo nadgodzin. I w tej rozmowie warto nie skupiać się też na winie przełożonego, ale na konstruktywnej rozmowie, co można z tym zrobić. Każdy jest odpowiedzialny tylko i aż za swoje uczucia i czyny. Niewiele daje, jeśli mówimy innym, że nie mają racji albo nie mogą się tak czuć. Nie zmusimy ich też do lubienia i zgadzania się z nami, a często tego oczekujemy.
Najważniejsze, by zadać sobie pytanie: O co tak naprawdę się złoszczę? Co jest problemem? Czyj to problem? Czyja to odpowiedzialność? Co ja mogę z tym zrobić i czy w ogóle powinnam?
Powiedzmy, że mam problem z liczbą obowiązków, które spoczywają na mojej głowie w domu. O co tak naprawdę się złoszczę? O brak wsparcia domowników. Czyj to problem? Mój, bo przyzwyczaiłam wszystkich, że robię różne rzeczy w domu, choć przecież naszym wspólnym problemem jest troska o dom. Co mogę z tym zrobić? Powiedzieć o swoich potrzebach, nieoskarżająco, zdecydować, co będę robić, a co nie. Mogę powiedzieć domownikom: „Jestem zmęczona, chciałabym mieć więcej czasu dla siebie. Spisałam listę obowiązków i chciałabym, żebyśmy się nią podzielili”. Albo „Mam za dużo na głowie. Od dzisiaj proszę was, żebyście sami robili pranie, zmywali, będę gotować na zapas kilka dni w tygodniu, w pozostałe dni musicie sobie jakoś radzić albo będziemy zamawiać na wynos lub robić kanapki na obiad (nikt jeszcze nie umarł z braku obiadu). I potem, co najważniejsze, stosujemy się do swoich ustaleń. Jednocześnie nie stosujemy focha, nie tłuczemy naczyniami, żeby pokazać, jak dużo robimy, nie krytykujemy, nie oczekujemy, że inni pokochają naszą decyzję, szukamy kontaktu z domownikami, a może nawet zamiast sprzątania całą sobotę zrobimy coś przyjemnego razem? Może dowiemy się, co lubią robić w wolnym czasie, który my zajmujemy sobie sprzątaniem? Oczywiście, kiedy sięgamy do nowego poziomu asertywności i dbania o siebie, nasi bliscy mogą stosować różne sposoby, by wróciła poprzednia sytuacja. Mąż może mówić np. „no wiesz, inne kobiety jakoś sobie radzą”, na co najlepszą znaną odpowiedzą jest: „nie jestem innymi kobietami, jestem sobą”. Nastolatek może jęczeć, że każesz mu chodzić w brudnych ubraniach (których on nie ma ochoty sam prać), może się też zdarzyć wpędzanie w poczucie winy „no pewnie, mogę nie jeść obiadu, zjem byle co”. Ale mimo to robimy swoje, stosujemy się do wcześniejszych ustaleń.
Emocja złości jest dobra. Jest naszą najlepszą koleżanką, która szepcze do ucha: „Zwolnij, sprawdź, co się dzieje, nie wyrabiam, zaraz wybuchnę. Zjedz śniadanie, zdrzemnij się, dawno nie ćwiczyłeś i boli cię kręgosłup”.
Złość to narzędzie, które zachęca nas, by stać się bardziej ekspertem siebie niż innych. By zadbać o siebie i dać sobie czas na odpoczynek, przyjrzeć się swoim potrzebom. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki