Czy biskupi powinni zaangażować się w zbieranie podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą „Stop LGBT”? Dla pomysłodawców zakazu marszów równości sprawa jest prosta: oczywiście tak. Ale dla samych biskupów, których Fundacja Życie i Rodzina poprosiła o wsparcie, takie oczywiste to już nie jest. W każdym razie, nie wszyscy są za.
Fakt, że niektórzy nie poparli pomysłu Kai Godek, wywołał konsternację i zawód części mediów, które uznały taką rezerwę za niezrozumiałą. Cała ta sprawa jest okazją do tego, by raz jeszcze przypomnieć, że Kościół, stojąc na straży nauczania moralnego i oczekując od wiernych roztropnego działania w sferze publicznej i politycznej, sam w działalność polityczną wchodzić nie może. Owszem, to bardzo delikatna materia, określić tę granicę nie jest łatwo, ale ona istnieje.
Części z nas wydaje się więc naturalne, że skoro Kościół głosi naukę o małżeństwie jako związku kobiety i mężczyzny (w dodatku tak właśnie definiowane małżeństwo objęte jest gwarancją „ochrony i opieki” przez Konstytucję RP); skoro jest przeciwny „małżeństwom” jednopłciowym oraz adopcji dzieci przez takie pary – to ochoczo użyczy swoich struktur, by zadekretować ustawą manifestowanie poglądów przeciwnych. Wedle takiej logiki jest oczywiste, że każdy biskup powinien polecić swoim proboszczom zwarcie szeregów i „zorganizowanie” w parafii, najlepiej po każdej Mszy św., zbierania podpisów pod nowelizacją prawa tak, by marsze środowisk LGBT zostały zakazane. Ale to jest droga na skróty. Nie można traktować Kościoła jako sojusznika w doraźnych bojach politycznych. On sam zaś nie może narażać się na zarzut sprzymierzenia z władzą (która, na marginesie, ostatnimi czasy jedno z głównych zagrożeń dla Polski upatruje w środowiskach LGBT). Tym bardziej że w tym względzie jego reputacja jest mocno nadwerężona.
Stanowisko części biskupów wywołało szok i niedowierzanie, ale głównie wśród tych, którzy chcieliby zaprząc Kościół do walki o swoją wizję politycznego tu i teraz. Ale nie od tego jest Kościół. Jego rolą jest formowanie wiernych tak, by w życiu publicznym i politycznym kierowali się właściwie ukształtowanym sumieniem. Nie może zaś uprawiać takiej działalności, która naruszałaby istotę jego misji, która to misja „nie jest z tego świata”. Warto przypominać takie właśnie przesłanki biskupiej rezerwy, by nikomu nie przyszła do głowy myśl, że oto Kościół wypiera się swojego nauczania. Byłaby to konstatacja równie bezsensowna co niebezpieczna.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego katolicy w Polsce powinni poważnie zastanowić się nad tym, czy warto poprzeć ustawę zakazującą marszów równości. Nie chodzi tylko o to, że wolność manifestowania poglądów i przekonań jest fundamentem demokracji, której, co do zasad, Kościół nie kwestionuje. Chodzi o to, że przecież nie sposób wykluczyć, iż po zmianie sceny politycznej ktoś, w ramach „rewanżu”, wpadnie na pomysł ustawowego zakazu procesji Bożego Ciała, orszaków Trzech Króli albo pielgrzymek. I co wtedy? Nie wolno ryzykować.