Logo Przewdonik Katolicki

Im więcej dajecie…

Katarzyna Jarzembowska
Ks. Sławek Bar z młodymi | fot. Marcin Jarzembowski

W Bydgoszczy rusza Wincentyński Dom Miłosierdzia im. św. Małgorzaty Alacoque. Znajdą w nim swoje miejsce „na trudny czas” ofiary przemocy domowej, poszkodowani w pożarze czy powodzi, a także bezdomni. Nikt nie odejdzie z kwitkiem.

Idoli można mieć różnych. Dla ks. Sławomira Bara CM od lat wzorzec jest ten sam – św. Wincenty à Paulo. Idol w habicie. „Kochajmy Boga – ale niech to będzie poprzez trud naszych rąk i w pocie czoła” – powiedział kiedyś ten „przyjaciel ulicy”. I ks. Sławek realizuje jego testament z wielkim zapałem. Bezkompromisowo.
 
Serce Wincentego
– Pamiętam taką historię z wykładów – wspomina. – Na schodach przed kościołem zostawiono bezdomne dziecko. Po zakończonym nabożeństwie św. Wincenty zabrał niewielkie zawiniątko i przyniósł do Pań Miłosierdzia. Powiedział, że trzeba się nim zająć. Na co one – nie kryjąc oburzenia – zapytały: „My? Bękartem? Przecież to grzech dotykać takie dziecko…”. „Jeśli wy się nim nie zajmiecie, ja to zrobię”. Czasy, w których przyszło nam żyć, wymagają, byśmy mieli serce Wincentego – otwarte na drugiego człowieka. Trzeba nieść miłość niezależnie od koloru skóry, wyznania czy poglądów – podkreśla.
Święta Małgorzata została patronką domu z dwóch powodów. – Po pierwsze, dostałem go w spadku, ale budynek był tak zniszczony, że zacząłem się zastanawiać, co z nim zrobić. Pomyślałem: sprzedam, a pieniądze pójdą na pomoc biednym. No i wtedy pojawiła się pani Małgorzata. Ona mi dała siłę, odwagę i taką chęć do tego, żebym ten dom wyremontował. I nie szedł na łatwiznę. Włożyliśmy w to ponad 180 tys. – to wszystko ofiary parafian i sympatyków bazyliki. Po drugie – ten powód jest już bardziej świątobliwy – przez 40 lat ojcem duchowym św. Małgorzaty, francuskiej wizytki, był św. Wincenty à Paulo. Jest ona patronką od Serca Jezusowego – pełnego miłości i miłosierdzia, a taki właśnie ma być ten dom – tłumaczy ks. Bar.
W lipcu 2019 r. zakończyła się „część papierkowa” – podpisano wszystkie potrzebne dokumenty spadkowe, a od września rozpoczęto prace remontowe. – Musieliśmy wymienić podłogi, całą instalację grzewczą, elektryczną, kanalizacyjną, przebudowaliśmy ściany, zrobiliśmy dodatkowe łazienki. Tak, żeby zmieściło się tutaj kilka rodzin – które, na przykład, straciły dom w pożarze czy musiały uciekać przed powodzią. Chcieliśmy też odciążyć siostry albertynki, które na ul. Koronowskiej prowadzą jadłodajnię i ogrzewalnię. Będzie tu miejsce dla bezdomnych, którzy zimą nie mają gdzie się podziać. Jedno z pomieszczeń przeznaczone jest dla bezdomnych, którzy po wyjściu ze szpitala trafiają prosto na ulicę. A jeszcze potrzebują czasu na rekonwalescencję. Przyjeżdża też do miasta wiele rodzin z dziećmi, które muszą być hospitalizowane – rodzice często nie mają gdzie przenocować, bo ich nie stać na hotel. Oni też będą mogli do nas zapukać. To ma być enklawa bezpieczeństwa – tłumaczy proboszcz. Tutaj żadna z instytucji miejskich nie będzie decydować, kogo przyjąć, a kogo nie. Bo liczy się człowiek.
Piętro, parter, piwnica. Na dwóch kondygnacjach – po trzy pokoje, łazienka i aneks kuchenny. W piwnicy – pomieszczenia biurowe i oratorium. – Miejsce, gdzie człowiek może nabrać sił i na nowo się zaprzyjaźnić z Panem Bogiem, ale… to nie jest przymusowe – podkreśla ks. Bar.
Księdza Sławka wszędzie pełno. Nie boi się żadnego wyzwania – staje przy garnkach (a właściwie wielolitrowych garach, w których warzy zupę), wydaje posiłki ubogim, skręca szafki, nosi materace. – Jestem mocno zaangażowany w tradycyjne duszpasterstwo, ale tak sobie myślę, że nie można się skupiać tylko na jednym. Musimy przyciągać ludzi do Kościoła – oni powinni chcieć przebywać z nami, a nie wstydzić się naszej obecności. Idę po śladach św. Wincentego – mówi.
Proces „przylgnięcia” do ubogich ciągle trwa. – Kiedy pracowałem jeszcze w Krakowie, ktoś ze wspólnoty młodzieżowej mądrze powiedział, że każdy ma w sobie coś z anioła. Każdy z natury jest dobry. Tylko że nieraz tę dobroć mamy zagruzowaną. Trzeba się na nowo do niej dokopać…
 
Bydgoszcz-dom-pomocy-fot-Marcin-Jarzembowski-3.jpg

Interesuje nas człowiek
Grafik dyżurów w domu interwencyjnym jest już gotowy. Będą je pełnić księża misjonarze. Nad całością będzie czuwał br. Piotr Ziomber CM – duszpasterz Bydgoskiego Stowarzyszenia Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, współtwórca świetlicy socjoterapeutycznej dla trudnej młodzieży „Siemacha” w Żmigrodzie. Studiował resocjalizację. – Bardzo chciałem pomagać ludziom ubogim, dlatego wybrałem Zgromadzenie Księży Misjonarzy św. Wincentego à Paulo, a nie saletynów. Zadziałał „duch wincetyński”. Wychowałem się w parafii i przy klasztorze prowadzonym przez saletynów w Dębowcu, w polskim La Salette, nawet złożyłem tam dokumenty, ale kiedy przeczytałem o zgromadzeniu wincetyńskim – zmieniłem zdanie. Dlaczego resocjalizacja? Pewnie dlatego, że dzięki niej mam większy wgląd w człowieka. Studia na tej specjalności to „poznawanie zła” – zajęcia z psychopatologii, zgłębianie umysłów morderców, praktyki w zakładach karnych… Kierunek pomógł mi zrozumieć zachowania osób, które krzywdzą innych – socjopatów i psychopatów – wyjaśnia.
Dom św. Małgorzaty mieści się przy ul. Nasypowej. – To ma być miejsce, w którym chcemy pracować z potrzebującymi, aby dać im narzędzia skutecznego powrotu do życia. Ma to być dom przyjazny, w którym ludzie będą pozbywali się swoich zranień – zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Nie będziemy pytali o przekonania, wiarę czy status społeczny. Interesuje nas człowiek. Dajemy dobro, a tylko od drugiej osoby zależy, czy będzie w stanie to przyjąć. Z doświadczenia wiem, że z tym bywa różnie. Czasem ten, któremu pomagam, pyta mnie, dlaczego to robię, skoro on jest nikim. A to błąd. Uwierzył w to, co mówił świat i został wyrzucony na margines. Naszym zadaniem jest pomoc w powrocie do miejsca, w którym ci ludzie będą czuli się pełnowartościowi. Spróbujmy zauważyć Jezusa w ubogich, a wtedy będzie nam łatwiej ich zrozumieć i zaakceptować – mówi.
Marzeniem brata Piotra, co sam podkreśla, jest zebranie specjalistów – wolontariuszy w różnych dziedzinach terapii i psychoterapii oraz lekarza psychiatry. Wielu podopiecznych cierpi na zaburzenia, które wymagają wsparcia farmakologicznego. To osoby z głęboką depresją, fobiami czy też chorobą dwubiegunową afektywną, które często nie przyjmują leków. – Niestety, nie są też zainteresowane pomocą na gruncie terapeutycznym, ale to się powoli zmienia. Zaufanie buduje się latami, a kiedy ktoś wmawia im, że są nikim, w końcu w to wierzą. Osoby wykluczone społecznie myślą i czują inaczej, są niezwykle wrażliwe i wyczulone. Często jest to dodatkowo spowodowane chorobą alkoholową lub narkomanią. Niestety, im dłużej tkwią w bezdomności, tym trudniej jest ich z tego wyciągnąć. Sami twierdzą, że tak jest im dobrze i nie chcą zmian. Kiedy słucham historii ich życia, zauważam pewne prawidłowości: rozpad związku, rozwód, alkoholizm, ulica. Nam nigdy nie wolno rezygnować. Walczymy o każdego człowieka, nikogo nie skreślamy i nie odrzucamy. Oczywiście, każdy również musi zaakceptować regulamin wewnętrzny domu, co jest podstawą przyjęcia. Typowych terapii nie będziemy przeprowadzać z kilku powodów. Po pierwsze, trwają one niekiedy latami, a po drugie – tacy ludzie stawiają opór, co nie jest aż tak zaskakujące – tłumaczy.
W Kujawsko-Pomorskiem w roku 2019 odnotowano ponad półtora tysiąca osób bezdomnych. Na przestrzeni lat 2017–2019 ta liczba spadła o 258. Mężczyźni nadal stanowią zdecydowaną większość (85 proc.) wśród ogółu populacji osób bezdomnych na terenie województwa. – U nas każdego dnia pojawia się od kilkudziesięciu do kilkuset osób, które otrzymują ciepły posiłek i inną pomoc. Są to nie tylko nasi rodacy, ale również Ukraińcy. Problemem jest wyjście ze szpitala, kiedy pacjent wraca na ulicę, lub kiedy następuje koniec pobytu w zakładzie karnym. Większość pracodawców wymaga zaświadczenia o niekaralności. Nie zawsze po wyjściu z więzienia skazani mogą powrócić do rodzin. Często trafiają na ulicę. Nie zapominajmy, że wielu potrzebujących nie zgłasza się po pomoc z różnych przyczyn. Najczęściej wstydzą się swojego losu, a sami są niezaradni życiowo. Stygmatyzacja społeczna dotyczy nie tylko osób bezdomnych czy ubogich. Pewne stereotypy i błędy atrybucji społecznej sprawiają, że często traktujemy ich niesprawiedliwie i krzywdząco. Naprawdę warto pomagać. Jeżeli widzimy człowieka leżącego na ulicy, nie skreślajmy go. Nie oceniajmy. Pomóżmy, podajmy dłoń i powiedzmy coś dobrego. Pozwólmy mu na chwilę poczuć się człowiekiem – kończy brat Piotr.
 
Głos młodych
Nie byłoby wielu dzieł miłosierdzia, gdyby nie wolontariusze. Przyciąga ich do bazyliki autentyzm tego miejsca – tu misjonarze nie tylko mówią o miłosierdziu, ale sami zakasują rękawy i sięgają po najuboższych. Nie wstydzą się być blisko ludzkiej biedy. Najlepiej czują to młodzi – bo młodzi, czego by o nich nie mówić, szukają ideałów. – Kiedyś grałem w różnych kapelach heavymetalowych i Pan Bóg był lata świetlne ode mnie – wspomina ks. Sławek Bar. – Ale pamiętam mój czas nawracania się. Szukałem wtedy człowieka. Takiego, który pokaże mi prawdę. Młodzi oczekują od nas, dorosłych, przejrzystości poglądów, nie takiego szatkowania – że raz mówimy jedno, a kiedy indziej – drugie. Oczekują konkretów – mówi ks. Sławek. Młodzi też zadecydowali o przeznaczeniu tego miejsca – mieli swój głos. – Zaczęło się od rozmów z księdzem – tłumaczy Daria Zakrzewska, która od 10 lat działa przy bazylice. – Pytał, co tu można zrobić… Podczas burzy mózgów pojawiły się różne pomysły. Zostaliśmy jednak przy tym, że ma to być dom interwencyjny dla osób, które potrzebują natychmiastowej pomocy. Mogą tu przyjść nawet na jedną noc i się przespać. Ksiądz Sławek słucha nas i liczy się z naszym zdaniem. To taki człowiek, dla którego drugi jest naprawdę ważny. Będąc wśród ubogich, poznałam historie ich życia i nauczyłam się patrzeć na każdego jak na równego sobie – dodaje. Mikołaj Ratajczak, animator Młodzieży Misjonarskiej, dzięki służbie ubogim czuje się potrzebny. – Święty Wincenty powiedział, że czasem trzeba opuścić Boga dla Boga. Czyli pomóc potrzebującym – głodnym, chorym, bez dachu nad głową. Co mnie dziś najbardziej porusza – to bieda ludzkiej duszy. To, że człowiek żyje z dnia na dzień. Poznałem wielu ludzi z olbrzymią wiedzą i talentem, emerytowanych wojskowych, muzyków, budowlańców, którzy stracili pracę, żyją na ulicy i starają się przetrwać kolejny dzień. To przykre. Dla nich i dla nas jest to szansa, by się czegoś nowego nauczyć. O współczuciu i byciu człowiekiem. Bo dla ludzi trzeba być człowiekiem, nie tylko okładką…
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki