Logo Przewdonik Katolicki

Święta zapałka

Szymon Żyśko
fot. Wikipedia

Paulina Jaricot nie chciała być zakonnicą. Świadomie nie założyła jednak rodziny. Całe życie oddała się ubogim. Sama w końcu stając się radykalnie ubogą, gdy odsuwano ją nawet od dzieł, które sama stworzyła.

Styczność z dziełami, które zapoczątkowała, mają miliony katolików na całym świecie. Mało kto jednak łączy je z postacią ubogiej Francuzki. Paulina Jaricot odchodziła z tego świata w ubóstwie i zapomnieniu. Takie życie wybrała. Gdy jako nastolatka złożyła Bogu osobiste śluby czystości i pomocy ubogim, wiedziała, że to na serio i na całe życie. Sama więc stała się uboga. Jej postawa budziła podziw nawet papieży. Ona jednak odeszła w ciszy, nie trzaskając za sobą drzwiami. 

Narastające pragnienie
Paulina Jaricot urodziła się w 1799 r. w Lyonie w rodzinie francuskiego przedsiębiorcy. Miała szóstkę rodzeństwa, sama była najmłodszym dzieckiem właściciela fabryki jedwabiu. Jej rodzina była pobożna, co w czasach po rewolucji francuskiej wcale nie było takie oczywiste ani proste. Rodzice nauczyli ją więc nie tylko pacierza, ale wpoili jej również ewangeliczne wartości, które wcześnie zaowocowały w jej życiu. Po wypadku w wieku 17 lat Paulina przeszła mocne przewartościowanie, a wiara stała się dla niej czymś więcej niż nauką wyniesioną z domu. Podjęła wtedy decyzję, że zamiast wyjść za mąż za chłopaka, którego bardzo lubiła, złoży przed Bogiem osobiste śluby i poświęci się Kościołowi. Co ciekawe, dziewczyna nie czuła powołania zakonnego. Nosiła w sobie za to ogromne pragnienie służby jako osoba świecka. 
Paulina dorastała w środowisku lyońskich przedsiębiorców, więc od podszewki znała system wyzysku pracowniczego. Doskonale wiedziała, jakim kosztem powiększają się fortuny producentów jedwabiu. Dlatego szczególnie poruszał ją los robotników, zwłaszcza pracownic, które zarabiały grosze za wielogodzinną ciężką pracę, jednocześnie prowadząc domy i posiadając wielodzietne rodziny. W tamtych czasach nie istniało coś takiego jak prawa pracownika, urlop, chorobowe. Na miejsce niewydajnej jednostki przyjmowano wydajniejszą, a kobiety z dnia na dzień traciły źródło dochodów. 

Zacząć od zaraz
Pewnego dnia Paulina Jaricot udała się na Mszę do pobliskiego kościoła. Homilię głosił tam zaproszony jezuita. Młoda dziewczyna usłyszała o próżności i bogaceniu się kosztem cierpienia innych i to była odpowiedź na to, co nosiła w sercu. A że była dziewczyną z temperamentem, poruszona jego słowami od razu udała się do zakrystii, aby porozmawiać z kaznodzieją i powiedzieć mu, co ona myśli o tym wszystkim. Odbyli tam długą rozmowę, po której dziewczyna zdecydowała się na spowiedź generalną i porzucenie obecnego stylu życia. 
Panna Jaricot zdawała sobie jednak sprawę, że aby udźwignąć swoje powołanie potrzebuje formacji i zakorzenienia w Kościele. Dlatego dołączyła do świeckiego zakonu dominikańskiego. To pozwalało jej realizować charyzmat ślubów, jakie złożyła, będąc osobą świecką. Wybrała taką drogę, bo jak mało kto zdawała sobie sprawę, że obecność zaangażowanych świeckich jest potrzebna we Francji po rewolucji. Jeśli chciała dotrzeć do ubogich, musiała stać się uboga niczym robotnicy. Nie myśląc wiele, Paulina podwinęła rękawy, aby poznać wartość pracy.

Pokora, która nie ogranicza
Pierwszą formacją, jaką założyła, było Stowarzyszenie Wynagrodzicielek Najświętszego Serca Pana Jezusa. Swoją pasją Paulina potrafiła zarażać bardzo szybko innych, więc dołączyły do niej licznie inne kobiety. Szczególną relację Paulina miała z jednym ze swoich braci, który wstąpił do francuskiego seminarium. To od niego dowiedziała się o sytuacji chrześcijan objętych misjami w Chinach. Świadomość tego, że Kościół obecny jest na całym świecie i wspiera potrzebujących, była dla niej szokująca. Zdała sobie sprawę z wielkości świata, a w związku z tym i z ogromu potrzeb. Wtedy też wyklarował się charyzmat Wynagrodzicielek, które Paulina czym prędzej zaangażowała w edukowanie wiernych na temat misji i wspieranie ich poprzez choćby drobne wpłaty. Co ciekawe, nowe koła zaczęły tworzyć się najchętniej wśród robotnic w fabrykach. I to one, mimo słabych zarobków, jako pierwsze były skłonne oddawać nawet małe ilości pieniędzy, aby wspierać misje. Widziały w tym pomoc dla kobiet całego świata i ich rodzin, które doświadczają podobnego losu. 
Małe koła przerodziły się w Związek Lyoński, a to w końcu zwróciło uwagę Kościoła, który obawiał się, że wspólnota przekształci się w tajną organizację. Niektórzy nie byli w stanie znieść tego, że Paulina prowadzi go jako samotna kobieta, nie będąc zakonnicą, więc złośliwym plotkom ukazującym ją jako wyzwoloną demokratkę nie było końca. Wkrótce Związek przeszedł pod specjalny zarząd, a Paulinę odsunięto. Dla dobra dzieła, w które do końca wierzyła, zdecydowała się odejść. Było to dla niej bardzo bolesne. Nie pozostała jednak w swoim żalu i szybko wpadła na pomysł, że choć nie może wspierać misji finansowo, to przecież nikt nie zabroni jej modlić się za misje. Tak powstało pierwsze koło Żywego Różańca, które cieszyło się jeszcze większą popularnością. 

Tracenie…
Lata trzydzieste XIX w. były wciąż bardzo niespokojne. Wśród robotników dochodziło do protestów, które były krwawo tłumione. Domagali się oni uznania ich praw i godnych warunków pracy. Paulina widząc cierpienie robotniczych rodzin, wpadła na genialny pomysł. Postanowiła stworzyć własną fabrykę, zarządzaną przez samorząd robotników. Wychodziła z założenia, że ktoś musi być pierwszym impulsem do zmian, dlatego sama chciała dać przykład innym przedsiębiorcom, że jest to możliwe. Idea fabryki miała opierać się na uczciwych warunkach pracy i zaproszeniu robotników do współwłasności. Zainwestowała w swój pomysł cały majątek, jaki jej pozostał. Niestety bankierzy, którzy obiecywali jej wsparcie, okazali się oszustami. Nie tylko utraciła pieniądze, ale również zaciągnęła na siebie gigantyczne kredyty i popadła w długi.
Swoją trudną sytuację znosiła zupełnie sama. O pomoc dla siebie nie poprosiła ani majętnych znajomych, ani kół Żywego Różańca, ani znajomych ze Związku Lyońskiego. Nikt nawet nie domyślał się, w jakim ubóstwie żyje Paulina. To wszystko sprawiło, że zachorowała i już do końca życia mierzyła się z ciężkimi powikłaniami. Na swój los i to, jak była traktowana, nie poskarżyła się nawet papieżowi, którego poznała podczas pielgrzymki do Rzymu. Ojciec Święty poprosił ją wtedy o modlitwę, nie zdając sobie sprawy z tego, jakim ciężarem jest obarczone jej życie. Paulina obiecała mu ją i poprosiła o błogosławieństwo dla siebie i wszystkich swoich dzieł, które utraciła. Ale o tym też nie wspomniała.

Dzieła kwitnące dzięki cierpieniu
Paulina Jaricot zmarła 9 stycznia 1862 r. Samotna, opuszczona, doświadczająca ogromnego ubóstwa kobieta wyszeptała przed śmiercią swoje ostatnie słowa: „Boże mój, wybacz im i obdarz błogosławieństwem, na miarę cierpień, jakie mi zadali…”. Nie nosiła w sobie goryczy, nie miała żalu – chciała tylko, aby dzieła, które zapoczątkowała przetrwały. Zdawała sobie bowiem sprawę z ich wartości. Tam, gdzie cierpią ludzie, nie ma miejsca na ego. Potrafiła je oddać, dlatego nigdy nie żyła poczuciem, że je utraciła.
Związek Lyoński został wkrótce przemianowany na Dzieło Rozkrzewiania Wiary i przeniesiony do Rzymu, a w 1922 r. Pius XI uczynił je oficjalnie Dziełem Papieskim, polecając wszystkim wiernym, księżom i biskupom zaangażowanie w nie. Tak czynili również kolejni papieże, przywołując w swoich rozważaniach postać Pauliny Jaricot, która choć umarła w zapomnieniu, wciąż żyje w pamięci Kościoła. 
Miliony katolików na całym świecie, w prawie wszystkich krajach, modlą się w kołach Żywego Różańca, wspierając misje. Mało kto pamięta jednak o kobiecie nazywanej przez wielu „świętą zapałką”. Paulina była świeckim prorokiem tamtym czasów. Potrafiła czytać znaki czasu i Ducha. Sama pierwsza dawała przykład temu, do czego chciała zachęcić innych. Potrafiła też w odpowiednim momencie przestać być pierwszą, odsuwając się w cień. Nie skupiała na sobie uwagi, ale na Bożym świetle, którym jak pryzmatem rozpalała serca i umysły innych. To kolejna postać szczególnie potrzebna współczesnemu Kościołowi, tak często rozpiętemu pomiędzy aktywizmem a samouwielbieniem duchowych liderów. Paulina Jaricot zawsze była zdania, że Boże dzieło powinno przerosnąć swojego założyciela. Nigdy odwrotnie. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki