Kryzys spowodowany epidemią koronawirusa nasilił krytykę działań Komisji Europejskiej. Najmocniej dotknięte przez epidemię kraje południa Europy apelują o unijną solidarność w obliczu kryzysu zdrowia publicznego oraz trudnych do przewidzenia negatywnych konsekwencji społeczno-ekonomicznych.
Brak reakcji Wspólnoty na kryzys chętnie zestawiano też z realną pomocą płynącą z Rosji, Chin czy Kuby. Ta okazała się jednak często albo komercyjną transakcją (transporty masek i innego wyposażenia ochronnego z Chin), albo bardziej zagrywką propagandową niż realną pomocą (konwoje rosyjskie we Włoszech).
Pojawiają się też głosy wyrażające wątpliwości co do istnienia samej Unii Europejskiej i sensu kontynuowania integracji. Rzekomej bierności Brukseli przeciwstawia się zdecydowane działania rządów państw członkowskich, które mają potwierdzać tezę, że to właśnie państwa narodowe lepiej sobie radzą w takiej nadzwyczajnej sytuacji.
Jak jest naprawdę? Czy rzeczywiście instytucje unijne zareagowały zbyt późno? Czy też sama konstrukcja instytucjonalna Unii nie pozwoliła na szybszą i o większej skali reakcję?
Unia – czyli kto?
Historia europejskiej integracji gospodarczej i politycznej sięga lat 50. XX wieku. Od tego czasu proces objął 27 państw Starego Kontynentu (28, jeśli liczyć Wielką Brytanię będącą członkiem najpierw Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, a później UE przez 47 lat). Państw o różnych tradycjach ustrojowych i prawnych, a także o różnych systemach gospodarczych i społecznych. Taka różnorodność nie mogła pozostać bez wpływu na instytucjonalny kształt Unii, który jest dość złożony.
W mediach, zwłaszcza społecznościowych, pełno jest doniesień i memów o mitycznej brukselskiej biurokracji, oderwanej od realnych problemów Europy i jej mieszkańców, za to wciąż wymyślającej nowe regulacje. Zawrotną karierę zrobiły krzywe (lub proste) banany, ogórki i marchewki będące owocami czy ślimaki, które nagle stały się rybami. Europejskie regulacje prawne to temat na osobny artykuł (a nawet książkę); w obecnej sytuacji istotne jest, kto tak naprawdę te regulacje tworzy.
Machina urzędnicza UE to przede wszystkim tysiące urzędników Komisji Europejskiej, pracujących dla kolegium 27 komisarzy, na których czele od niedawna stoi Niemka Ursula von der Leyen. Komisja stoi na straży europejskich traktatów (zwłaszcza Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej) i jako taka nie podejmuje decyzji wiążących obywateli UE i działające na jej terenie przedsiębiorstwa. Dysponuje natomiast – podobnie jak rząd w Polsce – inicjatywą ustawodawczą. Same akty prawne (dyrektywy, które zawierają przepisy wymagające wdrożenia w państwach członkowskich lub rozporządzenia, które obowiązują bezpośrednio) uchwalane są natomiast przez Radę Unii Europejskiej, składającą się z ministrów odpowiednich resortów z państw członkowskich, pod półrocznym rotacyjnym przewodnictwem któregoś z nich. Rada UE uchwala te akty wraz z Parlamentem Europejskim, wybieranym w ogólnoeuropejskich, powszechnych wyborach. Obrazu instytucjonalnego skomplikowania dopełnia Rada Europejska (której do niedawna przewodniczył Donald Tusk), grupująca szefów państw lub rządów i podejmująca decyzje o strategicznym i długofalowym charakterze, oraz Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Ten ostatni rozstrzyga – wynikające ze stosowania unijnego prawa – spory pomiędzy organami UE, pomiędzy tymi organami a państwami członkowskimi oraz pomiędzy organami UE a osobami fizycznymi i prawnymi. Trybunał dokonuje też wykładni prawa europejskiego. Skomplikowane, prawda?
Złożoność tej konstrukcji powoduje, że łatwo zarzucić Unii to i owo. Tymczasem zawsze trzeba uściślić – Unii, czyli komu?
Giuseppe Conte, premier Włoch, swe zarzuty dotyczące braku europejskiej solidarności kierował wobec niektórych państw członkowskich UE – zwłaszcza Niemiec i innych państw z „bogatej północy”. Według włoskiego premiera, pokazały one egoistyczną twarz państw narodowych, które w sytuacji dotykającej całej Europy pandemii zamknęły się w swych granicach i każde na własną rękę podjęło mniej lub bardziej udaną walkę z koronawirusem. Nie były to decyzje podjęte w ramach wyżej wspomnianej Rady UE. Trudno zatem mówić w tym przypadku o działaniu – lub jego braku – Unii jako takiej.
Co w takim razie zrobiła sama Unia? Czy słowa Mateusza Morawieckiego były uzasadnione?
Hojność Brukseli
W odróżnieniu od Rady UE, która jest polem starcia narodowych interesów, czy Parlamentu Europejskiego, będącego mozaiką odzwierciedlającą polityczne i światopoglądowe przekonania europejskich wyborców, Komisja Europejska jawi się jako jedyny prawdziwie unijny organ, niezależny ani od interesów poszczególnych członków UE, ani od politycznej koniunktury, kierującej działaniami eurodeputowanych. Stąd to właśnie w Komisję utkwione były spojrzenia w początkach pandemii koronawirusa i to od niej właśnie oczekiwano szybkich i zdecydowanych działań.
Komisja, jak na siebie, zareagowała błyskawicznie. W trudnych warunkach wprowadzonej w Belgii kwarantanny (prawie wszyscy pracownicy Komisji pracują zdalnie), przygotowano nowelizacje odpowiednich rozporządzeń uwalniających środki finansowe na walkę ze skutkami pandemii. Komisja wprowadziła kategorię „zagrożenia zdrowia publicznego” jako okoliczność umożliwiającą łatwiejsze wykorzystanie środków z funduszy strukturalnych. Poluzowano dyscyplinę finansową, co zapobiegnie utracie przez państwa członkowskie niewykorzystanych w ramach funduszy pieniędzy (będą one mogły być wykorzystane jako wkład własny państw członkowskich w realizacji konkretnych projektów). W normalnych warunkach o takim rozwiązaniu nie mogłoby być mowy. Komisja zaproponowała także przeznaczenie wszystkich dostępnych środków w ramach funduszy strukturalnych na walkę z koronawirusem oraz zapowiedziała elastyczne podejście do wydatkowania tych środków. Ponadto 3 mld euro przeznaczono na zakup sprzętu medycznego w trybie pilnym.
W dalszej perspektywie mówi się też o utworzeniu oddzielnego instrumentu finansowego wartego 100 mld euro, który ma przyczynić się do ochrony pracowników przed zwolnieniami w związku z zastojem europejskiej gospodarki. Z tych środków państwa członkowskie mogłyby pokrywać pensje pracowników zagrożonych zwolnieniem. Instrument ma być dobrowolny, a wsparcie przewidziano także dla pracowników sektorów rolnictwa oraz rybołówstwa. Wszystkie te środki opierają się na obecnym budżecie UE.
Nowy plan Marshalla
W czwartek 2 kwietnia przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała zmobilizowanie kolejnych środków na walkę z koronawirusem. – Wieloletni budżet UE powinien być nowym planem Marshalla dla Wspólnoty. Chcielibyśmy tak ukształtować wieloletni budżet UE na lata 2021–2027, by był kluczową częścią odpowiedzi na kryzys wywołany pandemią – oznajmiła przewodnicząca Komisji Europejskiej.
Państwa Unii Europejskiej są w trakcie – wstrzymanych na czas pandemii koronawirusa – negocjacji dotyczących nowej perspektywy finansowej UE. Nadchodzące wielkimi krokami – a dodatkowo przyspieszone przez pandemię – spowolnienie gospodarcze oraz nieobecność we Wspólnocie Wielkiej Brytanii, jednego z dotychczasowych płatników netto do unijnego budżetu, spowoduje, że pieniędzy w unijnej kasie będzie najprawdopodobniej mniej niż w obecnej perspektywie na lata 2014–2020.
Nową unijną inicjatywę określono mianem „Wsparcia w celu zmniejszenia ryzyka bezrobocia w sytuacji awaryjnej”, bardziej znanej pod swoim angielskim akronimem SURE (w wolnym tłumaczeniu „pewność”). Jej celem będzie złagodzenie skutków nieuchronnego kryzysu gospodarczego. Ursula von der Leyen przekonuje, że kluczowe w kolejnych miesiącach będzie utrzymanie zatrudnienia oraz umożliwienie działania przedsiębiorstw. W ramach instrumentu SURE każde państwo członkowskie będzie mogło zwrócić się o pożyczkę do Komisji z przeznaczeniem na pensje dla pracowników. SURE ma też służyć wsparciu dla programów pracy krótkoterminowej oraz innych inicjatyw prowadzących do ochrony miejsc pracy.
Po chaotycznej i nieskoordynowanej początkowej reakcji państw europejskich również one włączają się do wspólnej walki z nieznającym granic zagrożeniem. Polscy lekarze udali się do Włoch wspomóc najbardziej obłożone szpitale w Lombardii i zdobyć doświadczenie do zmierzenia się z zagrożeniem nad Wisłą. Czechy i Austria wysłały maski i inny sprzęt medyczny do Hiszpanii. Niemieckie szpitale przyjmują pacjentów z zapełnionych do granic możliwości szpitali we Francji i Włoszech, a chorych przewożą specjalnie dostosowane samoloty niemieckich sił powietrznych. Europejska solidarność wydaje się zwyciężać nad izolacją i narodowym egoizmem. Czy to jednak wystarczy, aby skutecznie poradzić sobie z pandemią i kryzysem gospodarczym? Czy uda się obronić ideę europejskiej integracji w obliczu wznoszącej się fali eurosceptycyzmu i nawoływań do powrotu do „Europy ojczyzn”?
„Jesteśmy z wami”
Sporym problemem pierwszych tygodni walki z koronawirusem na ogólnoeuropejskim froncie była też kiepska polityka informacyjna i komunikacyjna organów Unii Europejskiej. Pomimo już podejmowanych działań, bardziej do społecznej świadomości przebijały się wspomniane wyżej akcje Chin czy Rosji. W tych warunkach trzeba zawiesić stosowanie się do Chrystusowych słów o anonimowości jałmużny. Milczenie zostanie wykorzystane przez wewnętrznych i zewnętrznych przeciwników jedności europejskiej jako argument za spowolnieniem integracji i powrotem do realizacji interesów narodowych w drodze dwustronnych relacji. Nie trzeba dodawać, jak zgubne może się to okazać w dobie nieuniknionego starcia – na razie gospodarczego i politycznego – Chin i Stanów Zjednoczonych. W tej układance tylko Unia Europejska jako całość może się liczyć. Jest to jednak temat na zupełnie inne i znacznie dłuższe rozważanie.
Instytucje Unii powoli starają się naprawiać popełnione kilka tygodni wcześniej błędy w komunikacji. W wydaniu włoskiego dziennika „La Repubblica” z 1 kwietnia, Ursula von der Leyen zwróciła się do Włochów ze słowami przeprosin i wsparcia. „Przepraszam was, jesteśmy z wami” – zatytułowała swoje przesłanie do Włochów szefowa Komisji, dodając, że „tylko solidarność może sprawić, że podniesiemy się z tego kryzysu, solidarność między osobami i między państwami”.