Logo Przewdonik Katolicki

System szkolnictwa na L4

Weronika Frąckiewicz
fot. Shangarey Adobe Stock

Jak pokazują badania, dzieci uczą się najwięcej przez naśladownictwo. To, jak dorośli radzą sobie w czasach epidemii, może być dla nich wyjątkowo ważną lekcją wychowawczą.

Kwiecień 2019. Jestem nauczycielką w jednej z wielkopolskich szkół specjalnych. Od kilku dni trwa strajk, w którym biorę czynny udział wraz z większością moich współpracowników i współpracowniczek. Emocje towarzyszące tym dniom zmieniają się sinusoidalnie. Z jednej strony czuję lęk o jutro i smutek z powodu nieprowadzenia zajęć, a z drugiej poczucie solidarności i świadomość zajęcia stanowiska w słusznej sprawie. Napięcie rośnie zwłaszcza w momentach spotykania na korytarzu uczniów, którzy są pod opieką niestrajkujących nauczycieli. Bolą gorzkie słowa ministra edukacji narodowej, szczególnie te podważające nasze intencje. Niezrozumiały jest także brak wsparcia ze strony związków nauczycielskich i traktowanie nas jako elementu gry politycznej. Kwiecień poprzedniego roku był, zapewne nie tylko dla mnie, wyczerpujący emocjonalnie. Finansowe konsekwencje odczuwałam przez następne kilka miesięcy. Moja decyzja o przystąpieniu do strajku, mimo iż bardzo trudna moralnie, była przemyślana i rozważona w sumieniu. Nie była to także próba ataku na kogokolwiek czy ślepe podążenie za tłumem. Od września nie pracuję jako nauczyciel, mimo to wypowiedź ministra edukacji narodowej Dariusza Piontkowskiego dla TVP z dnia 17 marca mocno mnie dotknęła: ,,To jest szansa na to, aby nauczyciele pokazali, że nie tylko potrafią strajkować i ubiegać się o wyższe wynagrodzenia, ale są dobrymi wychowawcami i nauczycielami”. Czas epidemii na pewno jest szansą dla edukacji. Przede wszystkim jednak na to, aby dokładnie się przyjrzeć funkcjonowaniu polskiego systemu szkolnictwa i zadać sobie nawzajem pytania o poziom jego funkcjonowania. Uratują nas tylko szczere odpowiedzi.
 
Rok w dwa dni
Wśród ofert wielu polskich uczelni natrafić można na studia podyplomowe na kierunku: kształcenie zdalne w edukacji. Zajęcia trwają cały rok i kosztują około 4 tys. za dwa semestry. Według zapewnień ministra Piontkowskiego, wypowiedzianych podczas wspomnianego przeze mnie wywiadu, „wystarczy kilka dni, aby nauczyciele zorganizowali system nauczania zdalnego”. Tymczasem w rzeczywistości sprawa wydaje się zdecydowanie bardziej skomplikowana. Od kilku dni śledzę fora internetowe, na których nauczyciele wymieniają się wątpliwościami związanymi z zaistniałą sytuacją. Rozmawiam telefonicznie ze znajomymi nauczycielami. We wszystkich rozmowach przejawia się jedno: dezinformacja, która dotyka nie tylko najbliższej przyszłości, ale przede wszystkim teraźniejszości. Tak naprawdę trudno o konkrety. Cała odpowiedzialność za organizację zdalnego nauczania spadła na dyrektorów, którzy jak informuje część nauczycieli, sami nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji, bo albo podchodzą do tematu zbyt ambicjonalnie, chcąc zorganizować w ciągu jednego dnia świetnie działający system, albo przenoszą wszelką odpowiedzialność na nauczycieli.
 
Wielka niewiadoma
Ola uczy języka polskiego w zespole szkół średnich w małej miejscowości na obrzeżach ziemi lubuskiej. Jest tam także wychowawczynią drugiej klasy. W tygodniu, w którym podjęto decyzję o zamknięciu szkół, miała omawiać z maturalną klasą „Dżumę” Camusa, nie zdążyli. Początkowo zadawała uczniom po kilka zadań co trzy dni. Buntowali się, pisali do niej, że za dużo, że w domu nie będą robić. Gdy ogłoszono decyzję o przedłużeniu zamknięcia szkół, dyrektorka placówki, w której pracuje Ola, napisała, że nauczyciele muszą jej przysłać pomysły na monitorowanie postępów oraz sposoby weryfikacji wiedzy i umiejętności uczniów. – Zaproponowałam, żeby ocenianie było kształtujące, czyli zawarte w komentarzu, a nie w ocenie cyfrowej – opowiada. Dyrektorka nie odpowiedziała, mimo że przepisy regulujące nauczanie w warunkach epidemii miały wchodzić za dwa dni. Ola nie ma pojęcia, jak będzie to wszystko wyglądało. – Przeraża mnie to, panuje jeden wielki chaos. Nie jesteśmy absolutnie do tego przygotowani systemowo. W większości szkół nawet nie ma sprzętu do prowadzenia zajęć online – uważa nauczycielka.
 
Rodzic niezbędny
Marta jest wychowawczynią drugoklasistów w jednej z dolnośląskich podstawówek. W zawodzie pracuje 20 lat, a o nauczaniu zdalnym myślała tylko w kontekście edukacji przyszłościowej. Wśród uczniów ma dzieci z różnorodnych rodzin, w całej rozpiętości statusów społeczno-ekonomicznych. Zamieszanie edukacyjne związane ze stanem epidemii koronawirusa jest dla niej wyzwaniem zarówno zawodowym, jak i emocjonalnym. – Czuję się niezręcznie, wysyłając moim uczniom zadania. Cały czas mam świadomość, że oni nie są w stanie wypełniać proponowanych przeze mnie zadań sami. Obowiązkowa jest obecność rodzica. Mam świadomość, że to właśnie rodziców obarczam dodatkową pracą – przyznaje Marta. Mimo iż wie, że to w obecnym stanie na dłuższą metę mało realne, stara się odciążyć ich maksymalnie. – Codziennie wysyłam dzieciom przez e-dziennik, krótki list motywacyjno-wspierający. Piszę, że na pewno sobie dadzą radę i że w nich wierzę. Dodatkowo umieszczam wskazówki techniczne, które mogą im pomóc: jak dobrze zorganizować sobie pracę, aby wybrały samodzielnie godzinę, o której zaczną, aby uporządkowały biurko itp. Wszystko piszę „po dziecięcemu”, aby zrozumiały – opowiada – ale tu kończy się zakres, w którym mogą działać same. Do wszystkich innych zajęć potrzebują rodzica. Dodatkowo Marta ma świadomość, że zamknięcie w domu to dla dzieci trudna sytuacja psychologicznie. Mają swoje własne dziecięce lęki. Jest przekonana, że im więcej czasu w zamknięciu spędzają, tym mniej chętnie siadają do lekcji.
 
Jeden na wszystkich
Ile rodzin, tyle sytuacji życiowych. Przypominają mi się znajomi, którzy od lat nauczają dzieci w edukacji domowej i świetnie sobie radzą. Większość z nich uważa, że edukacja domowa to najlepsza odpowiedź, jaką rodzic może dać dzisiejszemu systemowi edukacji. Niewątpliwie, tylko aby odpowiedzieć, zostawiając swoje dziecko w domu, należy się do tego odpowiednio przygotować. Większość z nich, podejmując decyzję o zabraniu dziecka ze szkoły masowej, ma przygotowany misterny plan, przynajmniej na nadchodzące miesiące. Rodziny na co dzień uczące dzieci w domu mają także zupełnie inny system pracy. Często jeden z rodziców rezygnuje z pracy na etat, aby poświęcić swój czas dzieciom. W czasie epidemii nierzadko dwoje rodziców pozostaje cały dzień w domu, ale zazwyczaj jednak po to, aby pracować zdalnie. W kontekście rozmów o kształceniu na odległość pojawia się jeszcze jeden poważny problem: brak dostępu do narzędzi pracy. Sytuacja materialna polskich rodzin ciągle jeszcze odbiega od zachodnich standardów, stąd trudno wymagać, aby każdy członek rodziny miał swojego laptopa. Zazwyczaj wygląda to tak, że z tego samego komputera korzysta cała rodzina.
 
(Nie)specjalne potrzeby
System edukacji to nie tylko przedszkola i masowe szkoły podstawowe i średnie. To także szkoły specjalne, w których uczą się dzieci z niepełnosprawnościami, a których sytuacja w związku z epidemią wcale nie jest prostsza. Ministerstwo edukacji pozostawiło decyzję o zamknięciu ośrodków rehabilitacyjno-wychowawczych dyrektorom placówek. Większość z nich została zamknięta. Szkoły specjalne zostały potraktowane jak wszystkie szkoły masowe, zatem i w nich obowiązuje kształcenie na odległość, według wytycznych Ministerstwa Edukacji Narodowej: „Zmieniliśmy przepisy, dzięki którym możliwe jest prowadzenie kształcenia na odległość w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania szkół i placówek oświatowych w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19. Określiliśmy zasady prowadzenia nauczania na odległość i stworzyliśmy możliwość oceniania i klasyfikowania uczniów. Nowe przepisy będą obowiązywały od 25 marca 2020 r. do 10 kwietnia 2020 r.”.
Ada uczy w szkole specjalnej. Ma w swojej klasie dwóch uczniów, z których każdy potrzebuje indywidualnego podejścia. Chłopcy mają autyzm. W ich przypadku zajęcia czysto edukacyjne to jedna kwestia, a druga to wszelkie działania terapeutyczne podejmowane na co dzień w szkole i poza nią. Czas epidemii odciął rodziców dzieci niepełnosprawnych od jakichkolwiek form wsparcia. Najbezpieczniej jest pozostać w domu, gdyż nawet zajęcia terapeutyczne popołudniowe mogą wygenerować ryzyko zakażenia. Dyrektorka szkoły poleciła nauczycielom, aby codziennie wysyłali rodzicom pliki z propozycjami zajęć możliwych do przeprowadzenia w domu. – Proponuję rodzicom takie formy aktywności dla dzieci, które sama bym poprowadziła podczas zajęć w klasie – opowiada Ada. – Na co dzień pracuję metodą ośrodków pracy. Polega ona na tym, że do każdego tygodnia przypisany jest konkretny temat. Powiedzmy, w tym tygodniu tematem wiodącym jest zaczynająca się wiosna. Jeżeli w planie był WF, to proponuję, aby poszli na spacer, oczywiście z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. W ramach zajęć komunikacyjnych wysyłam obrazki, które mogą pomóc w zadawaniu dziecku pytań, być pretekstem do kontaktu, o który nie tak łatwo u dzieci z autyzmem. W ramach zajęć muzycznych rodzice mogą słuchać z dzieckiem piosenek o wiośnie albo śpiewu ptaków. I tak staram się wysyłać zalecenia do poszczególnych zajęć– tłumaczy nauczycielka.
 
Sztuka dla sztuki
Szkoła, w której uczy Ada, ma niespełna 30 uczniów. To 30 rodzin z przeróżną sytuacją życiową: część mam samotnie wychowuje dzieci, część sama boryka się z niskim poziomem inteligencji, a jeszcze inna część ma drastycznie trudną sytuacje finansową. Nauczycielka ma świadomość, że z proponowanych przez nią i innych nauczycieli zajęć skorzystają nieliczni. Nie zmienia to faktu, że jako grono pedagogiczne muszą raportować przebieg podejmowanych w tym czasie działań, aby w tabelkach kuratorium oświaty wszystko było w jak najlepszym porządku, a nauczyciele mieli potwierdzenie, że nie uchylali się od pracy.
 
***
System edukacji to nie metapojęcie albo sztuczny twór, ale żywi ludzie, którzy go tworzą. To także nie piramida potrzeb Maslowa, w której coś jest ważniejsze od czegoś, tu każdy ma określoną i tak samo ważną rolę. Niewątpliwie olbrzymie zadanie spoczęło na nauczycielach, ale w równie trudnej sytuacji są rodzice i uczniowie. Daleka jestem od katastroficznych wizji i odpuszczania sobie ,,bo i tak się nie uda”. Uważam, że warto szukać dobrych dróg wyjścia z kryzysu obronną ręką i w każdej nawet najtrudniejszej sytuacji dostrzegać szansę rozwoju. Poziom wiedzy nie jest jednak jedyną składową rozwoju człowieka. Podstawą każdego kroku ku wzrostowi jest danie dziecku poczucia bezpieczeństwa, a to jest największą inwestycją w jego przyszłość. Obraz dorosłych, którzy ze spokojem reagują na ogarniający nas kryzys, pomoże mu w przyszłości podchodzić racjonalnie do wyzwań. Może warto w tym czasie dokonać przedefiniowania naszego postrzegania zadań i celów edukacji, a tym samym roli systemu edukacji, w którym tkwimy od dziesiątków lat. Ostatecznie edukacja to pojęcie znacznie wykraczające poza nauczanie przedmiotów.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki