Logo Przewdonik Katolicki

Niemieckie słowa

Tomasz Królak
fot. Magdalena Książek

W związku z 80. rocznicą wybuchu wojny w wypowiedziach czołowych niemieckich polityków pojawiły się słowa ekspiacji. 1 września prezydent Frank-Walter Steinmeier zapewniał, że trudno mu przemawiać w Polsce w swoim języku i prosił o przebaczenie za niemiecką zbrodnię (to ważne, bo część polityków, nie tylko niemieckich, woli używać słowa naziści) oraz że rozpętana przez jego rodaków tragedia kosztowała życie 50 milionów ludzi. Nieco wcześniej w podobnym duchu mówił w Polsce szef niemieckiego MSZ Heiko Maas.

Być może uznają Państwo, że to z mojej strony niezrozumiałe lub małostkowe, ale przyznaję, że wypowiedzi te przyjąłem nieufnie. Jest coś, co uniemożliwia mi potraktowanie takich deklaracji z otwartym sercem i wiarą, że czas na pewno ukoi rany. Otóż, obawiam się, że długo jeszcze nie ukoi. A być może, nie stanie się to nigdy. Tym czymś wcale nie jest (dotąd nierozwiązana w sposób właściwy) kwestia reparacji za niewyobrażalne straty w ludziach, infrastrukturze, dziedzictwie kultury. Chodzi natomiast o podejście państwa niemieckiego do niemieckich zbrodniarzy wojennych, a zwłaszcza bezpośrednio zaangażowanych w diabelski system obozów koncentracyjnych. Zasadniczym celem tych machin było zaś, przypomnijmy, unicestwianie ludzi w okolicznościach, które przydawałyby im maksimum cierpień.

Ostatnio powróciłem do lektury wspomnień z Auschwitz, m.in. Wiesława Kielara, jednego z pierwszych więźniów obozu, który trafił tam jako zwykły chłopak z transportem tarnowskim, czy zachodnich intelektualistów, takich jak Primo Levi czy Jean Améry. Wszyscy oni przeżyli obóz, ale dwaj ostatni nie wytrzymali życia z piętnem obozowych przejść i kilkadziesiąt lat potem popełnili samobójstwo.

Od lat było dla mnie czymś niepojętym – i takim wciąż pozostaje – że zarówno „teoretycy”, jak i sprawcy niewyobrażalnych tortur i masakr, opisywanych w tych i wielu innych wspomnieniach, nie zostali przez państwo niemieckie pociągnięci do odpowiedzialności. Tak to można określić, bo dwa zorganizowane we Frankfurcie tzw. procesy oświęcimskie potraktowały większość skandalicznie łagodnie, co odzwierciedla podejście całego niemieckiego systemu prawnego i politycznego do tych zbrodni.

Dlaczego państwo niemieckie przez dziesięciolecia pozwalało spokojnie żyć całym koloniom zbrodniarzy, dożywającym swych dni w pięknych miasteczkach Argentyny czy Brazylii? Dlaczego Niemcy nie zdecydowały się na to, by po wojnie, nawet bardzo długo po niej, osądzić odpowiedzialnych za ludobójstwo byłych oficerów SS, zażywających dostatku w swej ojczyźnie? Dlaczego, jak przyznaje prezydent Steinmeier, o strasznym losie ofiar wojny do dzisiaj wie tak niewielu jego rodaków?
Jakoś nie słyszę, by państwo niemieckie stawiało sobie takie pytania, by wprowadzało je do dzisiejszej debaty społecznej, ani też, by próbowało wyjaśnić te kwestie nam, Polakom. Nie proponują tego nawet wspomniani autorzy patetycznych rocznicowych deklaracji. I właśnie dlatego trudno mi przyjąć z ufnością niemieckie prośby o przebaczenie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki