Logo Przewdonik Katolicki

Trybik w maszynie śmierci

Łukasz Kaźmierczak
Żadna zbrodnia nie może pozostać bez kary. Choćby symbolicznej / fot. PAP

Gdyby nie proces „Księgowego z Auschwitz”, zapewne nigdy nie bylibyśmy świadkami niezwykłego gestu przebaczenia, jaki wykonała była więźniarka obozu Eva Kor.

„Na tym etapie sprawiedliwość to niezbyt piękny widok” – stwierdził kilka lat temu Efraim Zuroff, główny „łowca nazistów” z izraelskiego Centrum Szymona Wiesenthala. I trudno nie przyznać mu racji, patrząc na schorowanego, poruszającego się z trudem 93-letniego Otto Groeninga, byłego esesmana z Auschwitz, który staje dziś przed sądem w niemieckim Lueneburgu, oskarżony o pomoc w zamordowaniu przynajmniej 300 tys. osób. Ale ten proces – jeden z ostatnich w ogóle procesów żyjących zbrodniarzy hitlerowskich – jest mimo to niezwykle potrzebny. Pokazuje on, że ludobójstwo nie ulega przedawnieniu, a sprawiedliwość „jest cierpliwa” – jak ujął to wiceprezydent Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego Christoph Heubner. Najbardziej jednak w całej tej sprawie przemawiają do wyobraźni słowa, cytowanej przez „Fakt”, byłej więźniarki Auschwitz Evy Pusztai-Fahidi: Nie ważny jest wymiar kary, lecz sam wyrok. Ci, co zaprzeczają Holokaustowi, mogą zawsze powiedzieć, że mała żydowska kobieta kłamie. Lecz nie będą mogli zaprzeczyć słowom pojedynczego esesmana, który przyznaje, że tam był”.
 
Zwykli ludzie
Przed wieloma laty wpadła w moje ręce autobiografia byłego komendanta obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau Rudolfa Hoessa, napisana przez niego w trakcie procesu i pobytu w więzieniu (został powieszony w 1947 r. na terenie obozu Auschwitz). To był dla mnie prawdziwy wstrząs. Zamiast „bestii w ludzkiej skórze” zobaczyłem bowiem człowieka w typie najbardziej uśrednionym z możliwych, takiego „pana nikt”, zwykłego szaraka, niewyróżniającego się ani szczególnym sadyzmem, ani wybitnym intelektem. Ot, takiego typowego przeciętnego, statystycznego obywatela. Człowieka, który został zarządcą największej w historii „fabryki śmierci” niejako przypadkiem. I tak jak mógłby okazać się sumiennym i skrupulatnym kierownikiem poczty w jakimś schludnym niemieckim miasteczku, tak stał się gorliwym wykonawcą „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Wychowany od wczesnego dzieciństwa w duchu bezwzględnego posłuszeństwa, wyłączył myślenie i odczuwanie, przekształcając się we wzorowego, pedantycznego „urzędnika śmierci”. Tłumaczył to później w typowy sposób: wykonywałem jedynie rozkazy i byłem maleńkim trybikiem machiny zagłady.
Dlaczego o tym piszę? Bo ten syndrom zwykłości, normalności i zarazem bezdusznego posłuszeństwa dotyczył zdecydowanej większości funkcjonariuszy obozów koncentracyjnych. Problem w tym, że Holokaust i masowe mordy na przedstawicielach wszystkich ras i narodów uznawanych przez III Rzeszę za „podludzi” realizowali właśnie ci, którzy byli jedynie owymi małymi trybikami obozowej maszynerii śmierci. Setki, tysiące posłusznych, skrupulatnych „wykonawców rozkazów”. Nie inaczej jest w przypadku sądzonego obecnie Otto Groeninga. Ten były esesman z Auschwitz, w 2005 r. w wywiadzie dla niemieckiego „Der Spiegel” powiedział, że jego rola jako strażnika nie była przestępstwem. „Jeśli mogę opisać to jako poczucie winy, to jestem winny, ale nie z własnej woli. Z prawnego punktu widzenia, jestem niewinny” – stwierdził Groening, tłumacząc, że wiedział co prawda o okrucieństwach innych esesmanów, ale był tylko księgowym, nikogo nie mordował i nie uczestniczył w obozowych selekcjach.
Czym więc zajmował się „Buchalter Auschwitz”? Otóż przez dwa lata, od 1942 do 1944 r., będąc członkiem Waffen-SS zabezpieczał majątek ofiar, który pozostał na rampie, po tym gdy jego właściciele w zdecydowanej większości zaraz po selekcji poszli do gazu”. Ponadto przeszukiwał ubrania i rzeczy zamordowanych, zabierając i rejestrując ukryte przez nich pieniądze i kosztowności, które następnie wysyłał do Berlina.
W ocenie niemieckiej prokuratury przyczynił się jednak swoją działalnością do sprawnego funkcjonowania systemu masowego zabijania więźniów. „Otto Groening pomagał reżimowi nazistowskiemu czerpać korzyści finansowe i wspierał systematyczne mordowanie” – stwierdzili prokuratorzy, wskazując na jego współudział w uśmierceniu co najmniej 300 tys. osób. Jeżeli 93-latek zostanie uznany za winnego, grozi mu kara od trzech do piętnastu lat pozbawienia wolności.
 
Przebaczenie bez uniewinnienia
Pod pewnymi względami proces Groeninga jest jednak szczególny. On sam, zeznając pierwszego dnia procesu, przyznał, że ponosi moralną winę za zbrodnie i poprosił o przebaczenie. Stwierdził także, że ma poczucie winy wobec narodu żydowskiego.
To jeden z pierwszych byłych esesmanów, który zdobył się na takie słowa. „Oskarżony przynajmniej uznał «z pokorą i skruchą» swoją moralną współwinę za masowe mordy w Auschwitz. To nowy akcent w niedobrej historii prawnych rozliczeń z nazistowskimi zbrodniami” – napisał niemiecki „Sueddeutsche Zeitung”. Groening, tak jak żaden nazista przed nim, nie przyznał się natomiast do indywidualnej winy i współodpowiedzialności za Holokaust. Stwierdził, że o tym „w sensie karnoprawnym” zadecyduje sąd. A z tym może być problem, mimo że sam „Księgowy z Auschwitz” wyznał, że wiedział o tym, iż Żydzi po selekcji trafią do komór gazowych.
Niezwykły jest jednak przede wszystkim inny aspekt procesu. Od początku bierze w nim udział ponad 60 oskarżycieli posiłkowych – wśród nich są byli więźniowie Auschwitz oraz krewni osób zamordowanych w obozie. Jedna z nich, 81-letnia Eva Kor, podała w trakcie procesu rękę Groeningowi. „Przebaczyłam nazistom” – powiedziała, dodając jednak, że jej „przebaczenie nie oznacza uniewinnienia sprawców”. Była więźniarka Auschwitz, która wraz ze swoją siostrą bliźniaczką była poddawana w obozie pseudomedycznym eksperymentom, a jej pozostała rodzina została zamordowana w Birkenau, wytłumaczyła, że traktuje swój gest jako „akt samouzdrowienia i wyzwolenia”. Zastrzegła natomiast wyraźnie, że postąpiła tak tylko we własnym imieniu.
 
Wyścig z czasem
Najwięcej emocji wzbudza dziś jednak pytanie: jak w ogóle mogło do tego dojść, że Groening pozostał nieosądzony przez tak wiele lat? On sam, odkąd w 1948 r. powrócił do Niemiec z niewoli brytyjskiej, pracował w hucie szkła, piastował kierownicze stanowiska i hobbystycznie zajmował się filatelistyką. Prowadził spokojny, stateczny żywot, nie wchodząc w żadne kolizje z prawem. Takich jak on było tysiące. Było to możliwe ze względu na wyjątkową opieszałość, by nie powiedzieć wręcz niechęć, powojennego niemieckiego wymiaru sprawiedliwości, który nie kwapił się do rozliczania nazistowskiej przeszłości obywateli RFN. Pierwszym wyłomem w tej swoistej zmowie milczenia była seria frankfurckich „procesów oświęcimskich” z grudnia 1963 r., kiedy po raz pierwszy głośno zaczęto mówić w powojennych Niemczech o zbrodniach wojennych „zwykłych” Niemców już nie tylko w wymiarze ogólnym, ale także indywidulanym. Problem w tym, że przez wiele lat niemieckie sądownictwo stało na stanowisku, że warunkiem skazania za pomoc w morderstwach nazistowskich jest udowodnienie indywidualnej winy oskarżonego. A przecież w zdecydowanej większości przypadków jedyni świadkowie zbrodni zginęli wkrótce później.
Sam Groening już w 1980 r. został oskarżony o współudział w Holokauście, jednak postępowanie umorzono z braku dowodów jego osobistego zaangażowania w zbrodnię.
Przełomowy okazał się dopiero proces Johna Demjaniuka, byłego strażnika w obozie w Sobiborze. Sąd w Monachium uznał go w 2011 r. za winnego współuczestnictwa w zamordowaniu ponad 28 tys. więźniów, mimo że oskarżenie nie dysponowało na to bezpośrednimi dowodami. Sędziowie uznali jednak, że wystarczający do skazania jest sam fakt służby w obozie. 
Dzięki temu możliwe stało się wznowienie spraw okolo 30 byłych strażników obozowych, w tym właśnie m.in. Otto Groeninga. Część z nich już zmarła, część spraw został odroczona, ale wyścig z czasem trwa. Na liście dziesięciu najbardziej poszukiwanych byłych zbrodniarzy hitlerowskich, aktualizowanej co roku przez Centrum Szymona Wiesenthala, figuruje bowiem tylko dwóch podejrzanych, którzy nie skończyli jeszcze 90 lat. Po co więc ich ścigać? Ponieważ – jak zawsze powtarzał sam Wiesenthal, słynny „łowca nazistów” – żadna zbrodnia nie może pozostać bez kary. Choćby symbolicznej. A już na pewno nie zbrodnia ludobójstwa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki