Polskę opanowały podziały i konflikty, rywalizacja polityczna dawno przekroczyła granice demokratycznych polemik, polityka przestaje być troską o dobro wspólne, a staje się pełną emocji grą o władzę. Takiego ponurego, ale przecież prawdziwego obrazu Polski mają świadomość biskupi i do niego odwołują się w Liście społecznym „O ład społeczny dla wspólnego dobra”. Właśnie dlatego podkreślają, że w tej sytuacji konieczne są: dialog, wybaczenie, nawrócenie i refleksja nad językiem.
To naprawdę dobry dokument, bo zarówno diagnoza, jak i perspektywy wyjścia brzmią bardzo sensownie. Nie sposób przeoczyć wyraźnego starania biskupów o to, aby ich głos nie został odebrany jako „mieszanie się” do polityki. Widać, że chcą wzbudzić zainteresowanie także niewierzących i uniknąć zarzutu, że List pisany jest wyłącznie z jednej, katolickiej perspektywy.
Uprzedzając ewentualną krytykę środowisk lewicowych, autorzy Listu zapewniają, iż są świadomi, że rolą Kościoła nie jest angażowanie się w życie polityczne. Przypominają zarazem, że jego misją jest troska o „integralną promocję każdego człowieka” (to za papieżem Franciszkiem).
Podziały trwałe i bolesne
Ważne jest określenie powodu, dla którego w ogóle biskupi zabierają głos na temat sytuacji w Polsce. Otóż, jak twierdzą, „rywalizacja polityczna dawno przekroczyła granicę demokratycznych polemik”, a atmosfera ta „dotyka i niepokoi wielu naszych rodaków, zarówno wierzących, jak i niewierzących (...)”. Następnie przypomina się, że „spór polityczny powinien być zmaganiem się o coś”, podczas gdy jest on traktowany raczej jako „specyficzny polityczny spektakl”, co wywołuje „trwałe, bolesne podziały”. Dlatego, zdaniem biskupów, niezbędne jest podjęcie działań naprawczych: dialog, odkrycie doświadczeń społecznej solidarności (która to postawa przyniosła Polsce tak wiele dobra), wybaczenie, nawrócenie oraz refleksja nad językiem, którym posługujemy się w życiu publicznym.
Jest także ważne napomnienie, że „żadna partia polityczna, niezależnie od swego społecznego poparcia nie ma monopolu ani na rozwiązania, które skutecznie mogłyby odpowiedzieć na wszystkie potrzeby społeczeństwa, ani cudownej recepty na jego niedomagania”.
Istotnym fragmentem Listu jest przypomnienie, czym jest polityka, i apel o respektowanie jej istoty, którą jest praca dla bliźniego tak, by „mógł jak najpełniej i jak najszybciej rozwijać się ku dobru, w szacunku dla godności, praw i obowiązków innych ludzi”. Ech, łza się w oku kręci...
W sumie jest to, jak spuentowała jedna z wybitnych znawczyń katolickiej nauki społecznej, „głos rozsądku w sytuacji polskiego piekiełka”.
Świetny moment, ale...
Wartością tego tekstu jest pokazanie polskiemu społeczeństwu, jak bardzo jest podzielone, jak daleko odeszło od „etyki solidarności”, od chrześcijańskiego stylu debatowania o sprawach publicznych. Nie chodzi o to, by wzdychać do jakiejś utopii, bo wiadomo, że życie polityczne i publiczne nawet nie jest wolne od emocji, polemik, ostrych starć racji. A jednak powszechne jest u nas przekonanie, że nawet przyjąwszy te prawdy, jakość polskiego życia publicznego przekroczyła stan alarmowy. Tymczasem nadchodzą wybory, które są zazwyczaj okresem wzmożonej walki politycznej, w której nie przebiera się w środkach, a pociski inwektyw odpalane są z politycznych okopów wszystkich partii, zarówno tych od Kościoła odległych, jak i tych, które ochoczo dzwonią na Msze, mój Boże.
Można by powiedzieć, że biorąc to wszystko pod uwagę – narastający od lat klimat walki, jak i perspektywę serii wyborów (europejskich, parlamentarnych, prezydenckich) – List przychodzi w świetnym momencie. Bo jest lustrem, które pokazuje naszą niepiękną dziś twarz, a jednocześnie podpowiada, jak można byłoby ten obraz poprawić. Ale czy będziemy tego chcieli? Czy List Episkopatu przyniesie jakiś, jakikolwiek skutek? Mam wątpliwości.
Trudna droga do odbiorców
Po pierwsze, obawiam się, że w tym traktowaniu polityki jako „specyficznego politycznego spektaklu”, w którym tak bardzo liczą się umiejętnie wywoływane emocje, zapętliliśmy się już tak bardzo, że żadna ze stron nie będzie zainteresowana w powrocie do pierwotnych zasad polityki, przypomnianych – jakże słusznie – przez biskupów. Po drugie, List społeczny nie jest przeznaczony do czytania w kościołach. Z jednej strony trudno się dziwić, opracowanie ma kilkanaście stron, więc jego odczytanie zajęłoby pewnie ponad 40 minut. Rodzi się pytanie: w jaki sposób ważne treści zawarte w dokumencie mają trafić do społeczeństwa? Jedna konferencja prasowa na pewno tego nie „załatwi”. Brak jakiejkolwiek wzmianki o Liście w głównych telewizyjnych programach informacyjnych w dniu jego ogłoszenia dowodzi, że przez wiele mediów List został kompletnie zignorowany. Może, na podstawie obszernego dokumentu, należało przygotować trzystronicowy list do czytania w kościołach? List społeczny to kolejny ważny głos KEP – po świetnym jesiennym stanowisku ws. pedofilii – który nie zyskuje szerszego społecznego rezonansu z woli... samych autorów. Trudno to zrozumieć, w każdym razie – wielka szkoda.
Zaczyn?
Trzeci powód, dla którego jestem sceptyczny co do wiary w skuteczność najnowszego dokumentu KEP, wynika tym razem z treści jednego z fragmentów. Oczywiste jest bowiem, że niezbędnym elementem przejęcia się wiernych w Polsce listami Episkopatu musi być ich poczucie, że zawarte w listach zasady chcemy wszyscy stosować, i to konsekwentnie. Obawiam się, że dla części odbiorców (bo ufam, że do jakiejś grupy Polaków List jednak trafi) niezbyt wiarygodnie zabrzmi kapitalna skądinąd przestroga przed próbami politycznego instrumentalizowania Kościoła, poprzez przemilczanie niektórych aspektów nauczania Chrystusa lub też wyrywanie z kontekstu fragmentów nauczania Kościoła. No bo czymże, jak nie próbą instrumentalizowania Kościoła, są partyjne mowy wygłaszane przez polityków od ołtarzy, czasem jeszcze przed zakończeniem Eucharystii? Ten wątek jest naprawdę ważny, zwłaszcza dla młodego pokolenia, które – jestem pewien – chciałoby widzieć w Kościele głos z innego świata; głos Kościoła, który nie podpiera się w swojej misji głosami polityków, jakże bardzo pragnących uchodzić za przez ten Kościół namaszczonych.
Coś mi się wydaje, że życie coraz bardziej toczy się obok tego, na co zwracają uwagę biskupi, o co apelują, o czym przypominają. Trzeba na nowo przemyśleć, jak ten głos wzmocnić, jak wprowadzić go do publicznego krwiobiegu, tak by stawał się zaczynem do powszechnej dyskusji, „bez gniewu i uprzedzenia”, o tym, co dziś ważne dla nas wszystkich. Sam tytuł najnowszego dokumentu „O ład społeczny dla wspólnego dobra” powinien do tego zachęcać – partie polityczne, uczelnie, media, ruchy i stowarzyszenia katolickie itp., itd. Czy coś takiego nastąpi? Bardzo chciałbym w to wierzyć.