Po 1989 roku pojawiło się w polskiej szkole dużo więcej entuzjastów. Pogląd ludzi z mojego pokolenia o „selekcji negatywnej” do tego zawodu stawał się anachronizmem. Inną bzdurą było przekonanie, że nauczyciele to lenie – z osiemnastogodzinnym tygodniem pracy i długimi wakacjami. Żeby ten zawód wykonywać dobrze, poświęca mu się dużo więcej czasu niż osiemnaście godzin zajęć. A stres, napięcie przy pracy z kilkudziesięcioma osobami równocześnie da się porównać z niewieloma innymi zajęciami.
Żeby selekcja była jeszcze mniej negatywna, trzeba więcej płacić, to oczywiste. Wiele powodów składa się na to, że nie płacono, ale jest coś takiego jak poczucie wyższości klasy średniej wobec ludzi, którzy poświęcają się czemuś „tak absurdalnemu” jak uczenie jej dzieci. W niektórych sferach nauczyciele to nieco lepszy rodzaj służby. Dochodzi klimat współczesnego permisywizmu. Polacy mają wobec szkoły stosunek coraz bardziej roszczeniowy, pomieszany z pretensjami do tych, którzy od ich potomstwa czegokolwiek wymagają. Sam to widzę po znajomych.
Wydawało się, że PiS przełamie tę klątwę. Stało się na odwrót. Głównie z powodów politycznych – wygodniej zasypać pieniędzmi wszystkich emerytów czy wszystkich rodziców niż jedną grupę społeczną, w dodatku częściowo zrewoltowaną. Bo niedogodności szkolnej reformy, bo naturalne lewicowe sympatie… Premier Morawiecki nie rozumie, dlaczego nauczyciele chcą strajkować, dostając niewielkie podwyżki od PiS, a nie chcieli w 2014 r., nie dostając nic od PO. Poza ideowymi odruchami w grę wchodzi swoista klęska urodzaju. Obecny rząd pokazał, że umie zdobywać pieniądze. Więc ustawia się kolejka…
Jest w tym sto paradoksów. Teraz na dokładkę zacznie działać odruch twardego elektoratu PiS. Wspierał on nauczycieli za rządów PO, gotów na nich psioczyć dziś, jak na każdą grupę, która „przeszkadza” ich rządowi. No i jeszcze nauczyciele postanowili „pomóc” sami sobie. Nie wszyscy, ale na pewno ich niefortunna reprezentacja. Od akcji fingowania zwolnień lekarskich do kuriozalnej, samobójczej wypowiedzi szefa ZNP Sławomira Broniarza straszącego niepromowaniem uczniów, sypią się przypadki autokompromitacji zbuntowanego środowiska.
Po cichu sobie powtarzam, że ja bym się tak przed laty nie zachowywał, bo najważniejsi byli dla mnie uczniowie, a tę pracę odbierałem jako życiową przygodę. Ale czy mam nie rozumieć ludzi, którzy nie są młodzi i samotni jak ja wtedy, którzy szukają życiowej stabilizacji? Którzy walczą o to, żeby ich szanowano. Pamiętam też choćby o okupujących małopolskie kuratorium działaczy nauczycielskiej „Solidarności”. Oni mówią i zachowują się inaczej niż Broniarz i jego koledzy.
Jakaś granica już została przekroczona. Ale złamanie tego strajku nie będzie lekcją pożyteczną. Przeciwnie, to kolejny krok do podeptania resztek inteligenckiego etosu. Że pan Broniarz w tym pomaga? Nie o niego toczy się ta gra.