Czuję napięcie w całym ciele. Nerwowo obracam głowę w prawo i w lewo, jednocześnie kręcąc się wokół własnej osi. Przeprowadzam natychmiastową analizę każdego śmiechu, kwęknięcia, głośniejszego tonu, czy oby na pewno nic nie zwiastuje kryzysu. Szczególnie nerwowo robi się na placu zabaw, gdy co jakiś czas podbiega do mnie zapłakany maluch, informując o zagubionej zabawce lub rozbitym kolanie. W międzyczasie rodzice przychodzą odebrać swoje dzieci do domu. Nadmiar bodźców i wrażeń sprawia, że po kilku godzinach pracy czuję się zmęczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie… Tak mniej więcej wspominam mój pierwszy dzień pracy. Kilka lat temu przez osiem miesięcy pracowałam w przedszkolnej świetlicy, nie pełniąc roli nauczyciela tylko opiekuna. Trzy razy w tygodniu o godzinie 15.00 odbierałam dwie grupy dzieci od nauczycielek, które przez ostatnie kilka godzin uczyły, pilnowały, zabawiały i wychowały ponad dwudziestkę dzieci. Choć po pewnym czasie przywykłam i codzienna rzeczywistość zawodowa nie była aż takim wyzwaniem, to doświadczenie na zawsze zmieniło moje patrzenie na nauczycieli przedszkoli. Dzisiaj informacje prasowe podają, że w samej tylko Warszawie brakuje 4 tysięcy nauczycieli wychowania przedszkolnego. Parę miesięcy temu, na początku września, od znajomych dostawałam SMS-y z pytaniem, czy nie znam kogoś, kto chciałby pracować w przedszkolu. Sytuacja polskiej kadry oświatowej nie przedstawia się najlepiej, ale największe wakaty są zdecydowanie wśród nauczycieli przedszkolnych. Czynników zapewne jest wiele.
Nauczyciel diagnosta
Ola podczas codziennych zajęć obserwowała u Filipa niepokojące objawy. Podejrzewała, że dziecko ma epilepsję. Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z mamą chłopca, sugerując konsultację specjalistyczną. Nie spotkała się jednak ze zrozumieniem. Kobieta zarzuciła jej niekompetencje i nieumiejętne odczytywanie zachowań dzieci. Nauczycielka nie poddała się, postanowiła dla dobra chłopca monitorować sprawę dalej. Wprowadziła zeszyt, w którym notowała codziennie jego alarmujące zachowania. Po miesiącu przedstawiła matce zapiski, które ewidentnie wskazywały, że coś jest nie tak. Mama chłopca w końcu dała się przekonać i poszła z synem do lekarza. Wstępna diagnoza nauczycielki potwierdziła się: chłopiec cierpiał na epilepsję. Ola od sześciu lat uczy w integracyjnym przedszkolu publicznym w jednym z większych miast w Polsce. Relacje z rodzicami to największe wyzwanie w jej pracy. Działa tu swoisty paradoks: rodzice oddają dzieci na wiele godzin pod opiekę komuś, kogo kompetencje często podważają. – Nie chcę powiedzieć, że z wszystkimi rodzicami trudno mi się porozumieć. W mojej grupie mam wielu takich, z którymi świetnie się kooperuje. Są jednak też tacy, których postawa roszczeniowa nie pozwala na konstruktywną współpracę. Raczej to nieustanne udowadnianie, że rodzic ma rację, a zadaniem nauczyciela jest tylko dbanie o bezpieczeństwo dziecka. Najtrudniejsze jest jednak to, że za wszystkie negatywne zachowania dzieci tacy rodzice obarczają winą przedszkole – opowiada.
Stygmatyzujące określenie
Podczas ogólnopolskiego strajku nauczycieli wraz z całą kadrą przedszkola Ola strajkowała. Między innymi dlatego, by dać wyraz temu, że nauczyciel przedszkola ma takie samo miejsce w szeregach oświaty jak każdy inny pedagog. – W mentalności wielu osób pokutuje obraz przedszkolanki z dawnych lat, której głównym celem i zadaniem była rola opiekuńcza. Dziś jest zupełnie inaczej. Nauczyciele przedszkoli mają skończone studia, a także nierzadko wiele kursów i szkoleń. Znaczna część naszej kadry nieustannie podnosi swoje kompetencje. Pracujemy z dziećmi nowatorskimi metodami, które kształtują ich rozwój nie tylko poznawczy, ale także społeczny i emocjonalny. Uważam, że samo słowo „przedszkolanka” jest stygmatyzujące, ma negatywne konotacje. Powinno się mówić o nas: nauczyciele przedszkola, być może to choć w części wpłynie na nasz obraz – uważa Ola. Przyczyną włączenia się w strajk były też niskie zarobki. – Starsze koleżanki wspominają, że zawsze zarabiały mało. Nigdy jednak, w porównaniu do innych grup zawodowych, zarobki nie były tak marne. Dziś stażysta dostaje 1840 zł netto. Więcej zarobi w Lidlu na kasie. Jeszcze trochę i kadra przedszkolna będzie świeciła pustkami – uważa Ola. Satysfakcja, którą czerpie z bycia z dziećmi, jest jak na razie znacznie większa od trudności, których doświadcza. Jej praca to przenikanie się uczenia dzieci z nauką, którą czerpie od swoich uczniów. – Dzieci mnie zachwycają. Ich zauroczenie życiem fascynuje mnie i sprawia, że naprawdę chce mi się chodzić do pracy. One nigdy nie rodzą się złe, na starcie nie mają negatywnego nastawienia. To my dorośli nadajemy postrzeganiu przez nich świata konkretne znaczenia. Uwielbiam patrzeć na ich szczere relacje, ich bezkompromisowość, a zarazem otwartość w przyjmowaniu tego, czego doświadczają i co ich otacza – dodaje.
Wypalenie
Jej życie zawodowe składa się z paradoksów. Mimo że w kontaktach z rodzicami nie ma problemów, dużo satysfakcji czerpie z pracy z dziećmi, a relacje ze współpracownikami układają się dobrze, Marta od jakiegoś czasu myśli o zmianie pracy. Decyzja nie jest łatwa, ale składa się na nią tyle czynników, że prędzej czy później będzie musiała ją podjąć. Impulsem do refleksji stał się, niestety, syndrom wypalenia zawodowego, którego niektóre objawy zaczęła u siebie dostrzegać. – Od pięciu lat pracuję po osiem godzin dziennie. Czuję się maksymalnie przemęczona. Śmieję się, że zaczęłam się chyba starzeć, ale prawdą jest, że bycie z szesnaściorgiem dzieci non stop przez osiem godzin jest dużym obciążeniem niezależnie od wieku – mówi. W grupie jest zupełnie sama. Od czasu do czasu przychodzi pani, która pełni rolę pomocy w przedszkolu, ale są to sytuacje wyjątkowe. Przedszkolaki w ciągu dnia mają również zajęcia dodatkowe: rytmikę, angielski, kółko teatralne. Teoretycznie dla wychowawczyni jest to czas wolny, w praktyce jednak często musi pomagać nauczycielkom w ogarnięciu wszystkich dzieci.
Zdarza się, że Marta zostaje w pracy po godzinach, na przykład wtedy, gdy odbywają się imprezy okolicznościowe lub zebrania rady pedagogicznej. W związku z tym, że musi być cały czas z dziećmi, nie ma czasu przygotowywać się do zajęć w pracy. Wracając do domu około godziny 17.00, wymyśla zajęcia na następny dzień. – Ostatnio mieliśmy temat kreskówek. Niby nic skomplikowanego, znaleźć parę bajek, kilka postaci. Jak zaczęłam w domu przygotowywać to wszystko, szukać fragmentów, które pokażę dzieciom, drukować obrazki, zastał mnie późny wieczór. Praca w przedszkolu to trudna sztuka podziału życia między obowiązki zawodowe a życie rodzinne – uważa Marta.
Zmiana
Zanim zaczęła pracę w przedszkolu prywatnym, pracowała w państwowej szkole jako pedagog. – Zmęczenie psychiczne było większe, ale nie miało nic wspólnego z przemęczeniem fizycznym, którego doświadczam teraz – mówi Marta. Po latach pracy w placówce publicznej widzi również drastyczne różnice pomiędzy funkcjonowaniem tych dwóch różnych form oświaty. –W ciągu pięciu lat mieliśmy tylko jedną kontrolę z zewnątrz, na początku naszej działalności. Mam wrażenie, że przedszkola prywatne są zostawione same sobie. Dzisiaj, w dobie walki pomiędzy rodzicami o miejsca w placówkach, mało kto stawia sobie pytania o jakość funkcjonowania tych obiektów. Ważne, że w ogóle istnieją i rozwiązują problem gminy z nadmiarem dzieci nieulokowanych w przedszkolach – twierdzi Marta. Jako nauczyciel dyplomowany nie może liczyć na większe zarobki. Zatrudniona jest na umowie o pracę, więc karta nauczyciela ją nie obowiązuje. – Lata mojego awansu zawodowego tak naprawdę dziś nie mają znaczenia. Również wakacje mnie nie obowiązują. Mam 26 dni urlopu, z czego 20 muszę wykorzystać wtedy, gdy placówka jest zamknięta w wakacje – tłumaczy.
Marta nie chce już szukać pracy w przedszkolu, ani w prywatnym, ani w państwowym. Ponieważ ma kwalifikacje do pracy w klasach I–III, tam chce rozpocząć następny etap swojego życia zawodowego.
Największy autorytet
Pewnej niedzieli do Michała zadzwonił zrozpaczony ojciec. Prosił chłopaka, aby wytłumaczył jego synowi, że pan z przedszkola też może się pomylić, że nie zawsze ma rację. Kilka dni wcześniej mieli zajęcia, na których Michał powiedział dzieciom, że najlepiej rzeźbi się w sośnie. Ojciec, który był technologiem drewna, starał się odkręcić błąd, mówiąc, że najlepiej na rzeźbę nadaje się drewno lipowe. Maluch wpadł w histerię, nie dał się przekonać tacie, tłumacząc, że pan z przedszkola zawsze mówi prawdę i na pewno się nie pomylił. Potrzebna była interwencja nauczyciela i przyznanie się do błędu. Ojców nietrudno było mu przekonać, że potrafi pracować z dziećmi, gorzej z mamami. Trudno było im zaakceptować mężczyznę na tym stanowisku. W pierwszych dniach pracy Michała pozostawały nieufne, wysyłając mężów na zwiady i wybadanie sytuacji, a kiedy pojawiały się w przedszkolu same, śledziły każdy jego ruch. Powoli jednak zaczęły go akceptować. – Dostrzegałem różne szczegóły w zachowaniu dzieci i wymyślałem sposoby, jak można im pomagać, co zrobić, aby lepiej funkcjonowały w grupie. U jednego z dzieciaków zauważyłem, że będzie chory, jeszcze zanim zaczął chorować. Zgłosiłem to mamie. Nie chciała uwierzyć aż do rana, kiedy to malec obudził się z wysoką gorączką Ostatecznie udało mi się wkupić w ich łaski – śmieje się Michał.
Hobby miliardera
Pięć lat pracy w przedszkolu to dla niego czas rozwoju kreatywności. Wymyślanie zajęć i aktywności dla dzieci stały się jego konikiem. – Podczas mistrzostw świata w skokach narciarskich zrobiliśmy z przedszkolakami, z różnych materiałów, naturalnej wielkości figurę skoczka narciarskiego. Przez parę tygodni wisiał później w naszej klasie pod sufitem – opowiada Michał. Mimo że od kilku miesięcy nie pracuje już w przedszkolu, lubi oglądać zdjęcia z inicjatyw, w które włączał przedszkolaki. – W pewnym momencie zostałem postawiony pod ścianą. W planach miałem ślub, wiedziałem, że z zarobionych pieniędzy nie utrzymam rodziny. Musiałem się przebranżowić. Dziś pracuję w organizacji związanej z kulturą – mówi. Przedszkole, w którym pracował pięć lat, było placówką niepubliczną, rodzice płacili czesne. Mimo to wszystkie pomoce musiał kupować ze swoich pieniędzy. – Wstyd mi było prosić rodziców o zakup różnych rzeczy. Właściwie wszystko organizowałem sam. W krótkim czasie stałem się mistrzem recyklingu – śmieje się Michał – a to poszedłem po kartony do Biedronki, innym razem pozbierałem wszystkie gazetki w sklepach, żeby zrobić papier maché, prosiłem znajomych o rolki po papierze toaletowym. Mój dom stał się prawdziwym składowiskiem odpadów – dodaje. Oprócz wspomnień po pracy w przedszkolu pozostały mu kontakty z rodzicami. – Od czasu do czasu wyskoczę na piwo z którymś z ojców. Gdy pytają mnie, kiedy wrócę do przedszkola, odpowiadam, że jak zostanę miliarderem i będę chciał poświęcić się hobby – uśmiecha się Michał.
Od przedszkola do…
Zapytany o najbardziej prestiżowe licea w swoim mieście, przeciętny Polak nie ma problemów z ich wymienieniem. Rankingi podbijają olimpiady, konkursy, projekty. Nauczyciele szkół średnich mogą pochwalić się realnymi osiągnięciami, które widać. Również podstawówki uczestniczą w wyścigach o uznanie na arenie sukcesów edukacyjnych. Wiadomo, im lepsze szkoła podstawowa, tym większe szanse na lepsze liceum, a stamtąd już prosta droga na wymarzone studia. Większość licealistów była jednak kiedyś w przedszkolu. Można zbagatelizować ten pierwszy etap edukacji, pomijając go w rozmowach o oświacie. Można także spolegliwie traktować nauczycieli przedszkoli, wpisując ich rolę gdzieś pomiędzy pedagoga a opiekuna. Nie można jednak pominąć faktu, że początek edukacji odbija się echem na jej dalszych etapach, a nauczyciel przedszkola jest tym, od którego w dużej mierze zależy, z jakim nastawieniem do nauki i szkoły pójdzie dziecko w świat. Przez niskie zarobki, brak prestiżu, większą liczbę godzin pracy niż w szkołach i trudne warunki pracy z zawodu odchodzi coraz więcej nauczycieli. W przyszłości może to oznaczać, że znacznie obniżą się standardy wymagań na stanowisko nauczyciela przedszkola. Nasze dzieci będzie mógł uczyć każdy.
Imiona zostały zmienione.