Za – bo nauczycielom należą się godne wynagrodzenie, warunki pracy, społeczny szacunek. Każdy rodzic chciałby przecież, by jego dzieci trafiały w ręce mądrych, kompetentnych, mających poczucie sensu swojej pracy pedagogów. I bardzo często tak się dzieje. Przeciw – bo w sytuacji niesatysfakcjonujących rozmów nauczycieli z rządem konsekwencje ponoszą uczniowie. „Zawód nauczyciela nie jest zawodem ratującym życie. Jeżeli przez tydzień ucznia czegoś nie pouczymy, to on się jeszcze tego później może zdąży nauczyć” – mówiła niedawno była minister edukacji Katarzyna Hall w rozmowie dla TOK FM. Ale bardziej może niż przerwa w nauczaniu wątpliwość budzi termin możliwego rozpoczęcia strajku 8 kwietnia, gdy dwa dni później mają zacząć się egzaminy gimnazjalne, a zaraz potem ósmoklasisty i matury. W obecnej sytuacji deklaracja przewodniczącego Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomira Broniarza: „Nie chcemy brać dzieci jako zakładników, nie chcemy tej rozgrywki prowadzić przy pomocy uczniów” brzmi trochę jak kiepski żart. Owszem, nauczyciele stanęli pod ścianą, ale zabrali też pod nią swoich wychowanków.
Czy strajk można rozpatrywać jako sytuację losową? Czy – jeśli jednak nastąpi – szkoły mogą zostać zamknięte? Czy uczniowie ze szkół niestrajkujących i strajkujących będą mieli równe szanse w rekrutacji do szkół średnich i na studia? Polecam lekturę tekstów Magdaleny Urlich, które mogą rozwiać wiele rodzicielskich wątpliwości (s. 20). A także reportaż Weroniki Frąckiewicz, w którym sami nauczyciele mówią o radościach i bolączkach swojej pracy (s. 24). Wielu z nich nadal widzi jej sens i wysoko stawia dobro uczniów.