Jarosław Gowin twierdzi, że nastąpiło tak sztuczne ich zawężenie, że należy teraz uogólnić działalność naukową. Nie będę się mądrzyć, ale coś mi tu nie gra. Przemawia do mnie jedynie argument o stworzeniu pola do poszerzenia możliwości interdyscyplinarnych studiów naukowych. Jednak wrzucenie kulturoznawstwa, antropologii, etnologii i religioznawstwa do jednego wora „nauk o kulturze i religii” to tak, jakby zaprzeczyć osiągnięciom polskich naukowców tych dziedzin. A teraz jeszcze czytam, że pan minister w jednym z wywiadów określił kulturoznawstwo „efektem lobbingu grupy profesorów”.
Jestem absolwentką poznańskiego kulturoznawstwa i pamiętam, jak w latach 80. spotykałam się z żartami wypowiadanymi z lekką pogardą, że te studia są przeznaczone dla żon dyplomatów: żeby miały o czym rozmawiać na przyjęciach i bankietach. Horyzonty owych żon miały być szerokie: od pogawędki na temat tabliczek sumeryjskich po francuskie kino noir, od herezji katarów w Langwedocji po realizację postmodernistycznej myśli we współczesnej architekturze, od analizy choreografii Niżyńskiego po amerykańskie symbole popkultury. Czy przypadkiem teraz nie jest trochę podobnie? Zdaje się, że pan minister widzi w kulturoznawstwie niepotrzebne pole badań, tym bardziej że krytyczne spojrzenie na kulturę dotyczy także zjawisk kontrowersyjnych (co przecież nie oznacza, że w kulturze nieobecnych). W liście protestacyjnym Polskiej Akademii Nauk czytam, że „skreślenie kulturoznawstwa to w istocie także przekreślenie całego bogactwa tradycji polskiej myśli o kulturze, to zatem cios nie tylko w badania nad kulturą, ale i w samą kulturę polską”.
Na całym świecie nie ma dyscypliny, którą utworzył minister, a która nazywa się „nauki o kulturze i religii”. Nie ma ośrodków badawczych, nie ma takich kierunków uniwersyteckich, nie ma czasopism naukowych i nie ma tradycji takiej dziedziny.
Smutno się mi robi, kiedy czytam o „lobby” profesorów, których miałam jeszcze szansę poznać – tych, którzy tworzyli poznańskie kulturoznawstwo. Byli to ludzie głęboko i szczerze zainteresowani badaniami nad kulturą i rozwojem polskiej myśli kulturoznawczej. A tymczasem okazuje się, że reforma dosięgnęła także historię sztuki, którą będzie się teraz uprawiać w ramach szeroko pojętej „nauki o sztuce”. Myślę o młodym pokoleniu. Na szczęście wychodzą całkiem fajne książki o sztuce przeznaczone dla dzieciaków, w tym świetna Historia obrazów dla dzieci, którego współautorem jest David Hockney.