A na pewno nie skończy się dobrze. Przy tym nie jest to wojenka, którą obejrzelibyśmy sobie dla relaksu w kinie w sobotni wieczór. Ona rozgrywa się bliżej, niż nam się wydaje, na wschodniej Ukrainie. A może przypełznąć także do nas.
Tu wojna się zasiedziała
Na ekranie rozwija się kilka etiud, jedna po drugiej. Surowych, filmowanych na jednym długim ujęciu, niemal bez cięć montażowych. Rzeczy drastyczne: strzały, bomby, wybuchy trafiają się z rzadka i od przypadku. Częściej widzimy nudną, powszednią gehennę, do której wszyscy tu przywykli i w której próbują się jakoś urządzić, bo spodziewają się, że potrwa dłużej.
Wojna w Donbasie sfilmowana została tak, jakby reżysera nie było przy tym wcale. Jakby operator włączył kamerę, zapomniał o tym i poszedł sobie. Albo jakby materiał kręcił początkujący reporter telewizyjny, który słabo się orientuje, co jest ważne, i na wszelki wypadek filmuje wszystko, jak leci.
Tu wojna się zasiedziała. Życie w strefie przyfrontowej przenosi się do piwnic, bo tu grubsze ściany, bomba nie zdmuchnie ich tak od razu. Ludzie okutani w grube łachy dojadają jakieś resztki, gorączkują, pokasłują, skarżą się na ciasnotę i grzyb, który oblazł ściany. Ale jakoś tak cicho, bez pasji, w poczuciu śmiertelnego zmęczenia i rezygnacji. Wiadomo: trzeba przeczekać, inni mają gorzej.
Obok chałup krytych strzechą, papą, eternitem na stałe wrastają zasieki, zapory przeciwczołgowe, bunkry, posterunki strażnicze. Z daleka niesie się kanonada. Miejscowi przemykają z tymi pasiastymi torbami z juty, które i my pamiętamy z bazarków, gdzie Ukraińcy uprawiali drobny handel. Jak który z nich lepiej wyposażony, to wiezie taką torbę na rowerze marki „Ukraina”. Pieniądz nie znaczy wiele, chyba że euro albo dolary. W cenie jest wszystko, co ma wartość wymienną: słonina, pampersy, lekarstwa, nawet papier toaletowy. A że wojna kosztuje, w „Noworosji” – na obszarach kontrolowanych przez separatystów – trwa polowanie na tych, którzy mają cokolwiek. Lepszy samochód, komputer, telefon. Rekwiruje się go na potrzeby armii. Właściciel dostaje do podpisania jakiś nic nieznaczący świstek, że się „dobrowolnie zrzeka”. A jak się przy okazji wyda, że prowadzi własny interes, to się go obłoży nieformalną kontrybucją – w dolarach! Gdyby próbował się nie wypłacić, to „oddziały specjalne” zainteresują się jego rodziną.
Zwyczajna rzecz – ofiara
Widz wreszcie chciałby dociec, jaki wyższy sens, jakie racje stają za tą powszechną niedolą. Chciałby zrozumieć, że ta wojna jest „po coś”, że są wartości, dla których ludzie skłonni są poświęcić się, cierpieć i ginąć. Ale niczego podobnego nie dostrzega. Za tą wojną nie stoi nic – poza chęcią grabieży i rządzą mordu. Zamiast „wyższych racji” miejscowi mają w głowach kompletną sieczkę. Do separatystycznego dygnitarza, który na ścianie gabinetu ma portret Stalina, trafiają przedstawiciele komitetu społecznego. W ramach poparcia dla naszej „świętej sprawy” gotowi są dostarczyć bojownikom relikwie prawosławnych świętych. Ktoś inny pisze dla tej „Noworosji” hymn państwowy, w którym też śpiewa się o ojczyźnie, która jest w potrzebie i wzywa. Tylko nie bardzo wiadomo, do czego. W każdym razie hymn rozlega się w przyfrontowym „pałacu ślubów”. Na zewnątrz posterunki, patrole, a para młoda stawia się na ceremonię w białej limuzynie, jakiej nie powstydziłby się i Elvis. Z gratulacjami zjawia się dowódca lokalnej formacji paramilitarnej, bo to najważniejsza szycha w okolicy, bez niego nic ważnego nie ma prawa się odbyć. Tyle że mu spieszno na pole walki. To znaczy musi zaparkować wyrzutnię rakiet pod jakąś chałupą i ostrzelać na chybił trafił ukraiński posterunek graniczny. Akurat trafił w autobus pełen cywili. Wszyscy zginęli. Ale trudno – trwa wojna, muszą być ofiary.
Na linię frontu trafia niemiecki dziennikarz z nowoczesnym aparatem fotograficznym i rzeczowymi pytaniami: o racje, o motywy, o idee. W odpowiedzi słyszy jakieś antyhitlerowskie frazesy i pogadankę, jakby powtórzoną żywcem za oficerem propagandowym z roku 1943. Zresztą nie zdąży jej nawet dosłuchać, bo w połowie zdania zdmuchnie go wybuch zabłąkanej rakiety. Był człowiek, nie ma człowieka. Na wojnie to zwyczajna rzecz. Kto by się przejmował…
------------
Współczesna Rosja w oku kamery. Najważniejsze świadectwa
Lewiatan (2014), reż. A. Zwiagincew
Wielka Rosja na drobnym przykładzie. Wielki sukces w Cannes, blisko Oscara dla filmu nieanglojęzycznego. Kola to mechanik samochodowy, który prowadzi skromny warsztat na syberyjskiej prowincji. Lokalny urzędnik z dnia na dzień pozbawia go ziemi i warsztatu pracy, bo ten teren przeznaczono pod inwestycje. Kola kołacze do kolejnych drzwi, ale wobec machiny państwowej – nieczułej, skorumpowanej, bezwładnej – pozostaje bezradny. Państwo-potwór takich jak on miele na miazgę.
Niemiłość (2017), reż. A. Zwiagincew
Rosja jako kraj ludzi duchowo wydrążonych, zapatrzonych w zachodnią tandetę, w ślepej pogoni za bodaj namiastką luksusu. Moskiewskie małżeństwo z (wyższej) klasy średniej w trakcie rozwodu. Pobrali się, bo ona była w ciąży, a teraz synek im obojgu tylko zawadza. Bo kariera, bo klub fitness… Chłopiec – załamany – pewnego dnia po prostu znika. Poszukiwania nie dają nic. wykazują tylko, jak niewydolna jest współczesna rosyjska administracja i jaką sieczkę umysłową odziedziczyli Rosjanie po poprzednim systemie.
Szron (2017), reż. S. Bartas
Koprodukcja międzynarodowa, także polska (m.in. Andrzej Chyra i Weronika Rosati). Paradokument opowiada o międzynarodowym gronie wolontariuszy, którzy zgłosili się do pomocy ludności cywilnej Ukrainy dotkniętej konfliktem w Donbasie. Na miejscu okazuje się, że to pogranicze ukraińsko-rosyjskie nie wydźwignęło się jeszcze z mentalności radzieckiej, a miejscami nawet carskiej. Od świata pojęć i norm Zachodu miejscowych dzielą lata świetlne.
Łagodna (2017), reż. S. Łoźnica
Żona wysyła mężowi skazanemu na długoletnie więzienie paczki żywnościowe. Wracają z adnotacją „adresat nieznany”. Rusza więc w podróż na odległą prowincję, by zorientować się, co się z nim dzieje. Stuka do kolejnych drzwi, ale najpierw dyrekcja poczty, potem lokalni dygnitarze, wreszcie aktywiści podejmujący beznadziejną walkę o prawa człowieka bezradnie rozkładają ręce. Imperium jest ogromne, kto by się tam przejmował jednym obywatelem, który wpadł w jego czeluść.
Lato (2018), reż. K. Sieriebriennikow
Historia autentyczna z przesłaniem współczesnym. Rosja radziecka, lata 80. i pierwsze nieśmiałe podmuchy pierestrojki. Na tej fali w Leningradzie próbuje koncertować punkowy zespół Kino. Władza traktuje muzyków jak wichrzycieli, zachodnie miazmaty i zarzewie buntu. Oskarża o homoseksualizm, zsyła do „psychuszki”, wreszcie na siłę wciela do armii. Kiryłł Sieriebriennikow w trakcie kręcenia filmu został nieformalnie uznany w Rosji za wroga publicznego, pod byle pretekstem aresztowany, co wywołało protesty na całym świecie