Filip Bajon nakręcił kaszubską sagę. Ale zanim reżyser zawiąże akcję, przedstawia scenę, na której rzecz się rozegra. To zupełnie jak w Panu Tadeuszu, gdzie pierwszeństwo przez osobami dramatu mają „pagórki leśne i łąki zielone”. Albo w Chłopach, gdzie rozpalone wiejskie emocje pisarz rzuca na „szare pola niby olbrzymia misa o modrych wrębach lasów”. Kaszubi też zatopieni są we własnym niepowtarzalnym pejzażu. W tych otchłannych borach, w łagodnych wzgórzach, we mgle, która świtem podnosi się znad jezior i łąk. W rybackich sieciach rozpiętych nad jeziorami i na bałtyckiej plaży. W drobnej, codziennej, zaradnej krzątaninie wokół obejść, które są tu murowane, a nie kryte strzechą jak na pobliskim Mazowszu. Te „opisy przyrody”, które niecierpliwa młodzież tak łatwo kartkuje w lekturach szkolnych, mają swoją wagę. Ustanawiają proporcje dla ludzkich spraw. Majestatyczny pejzaż kaszubski, pozbawiony nagłych wypiętrzeń, pomaga miejscowym zachować spokój, harmonię i swego rodzaju dostojeństwo. Na Kaszubach ludzkie sprawy mielą się powoli, z przynależną im uwagą i pieczołowitością.
Pan graf a kaszubski król
Historia ma tu dwa skrzydła: pałac i wieś. I tu, i tam pokolenia zmieniają się niespiesznie, zawsze w perspektywie długiego trwania. Graf Hermann von Krauss (Adam Woronowicz), pan na setkach hektarów, przestrzega dwóch zasad: nie mieszać się do odległej polityki i dobrze żyć z tymi, którzy są blisko. Dlatego w I wojnę nie angażuje się więcej, niż musi. I stara się dobrze żyć z włościanami. A zwłaszcza z Bazylim Miotke (Janusz Gajos), nieformalnym „kaszubskim królem”. Żyjącym skromnie, z naprawiania maszyn do szycia Singera. Tych dwóch mężczyzn o silnych osobowościach traktuje się wzajemnie z odruchowym respektem. Nie zmieni go i to, że historia postawi obu po dziwnych stronach barykady. Graf von Krauss musi się pogodzić z tym, że powstanie Polski w wyniku I wojny podzieli jego dobra na część niemiecką i polską. A Bazyli będzie musiał przystać na nową ojczyznę, którą nie całkiem tak sobie wyobrażał i w walce o którą omal nie postradał życia.
Chwalebny Polak z pogranicza
Bazyli wraz z gronem myślących podobnie jak on Kaszubów jeszcze głęboko w czasach pruskich agitował za polskością tych ziem. Trudno nawet dociec dlaczego. Na dworskie grunta przecież nie ma chrapki, „pan graf” zapraszał na pogawędkę, na szachy. Kto wie, może nie odpowiadał mu ten pruski dryl, może czuł instynktownie, że duszy kaszubskiej bliżej do tej słowiańskiej? Bazyli to zresztą najciekawsza postać filmu. Łączy cechy naturalnego przywódcy: władczego, rozumiejącego i dobrotliwego. Kiedy trzeba rubaszny, gdy sytuacja tego wymaga – odważny. Staje przeciw Prusakom, ale i przeciw własnej gromadzie. Bazyli mieni się odcieniami, ale to nie jest sztuczny ulepek. Jest w tym Kaszubie naturalna, przyrodzona godność, świadomość własnych celów i godziwych metod, które ku nim prowadzą. Niewiele mamy w naszej kulturze takich wspaniałych „Polaków z pogranicza”. Może stary Tag z Austerii Juliana Stryjkowskiego i z filmu Jerzego Kawalerowicza…?
W każdym razie Bazyli nie jest w tę nową Polskę zapatrzony ślepo. Kiedy zjawia się na tych terenach polski cwaniak gotów za bezcen wykupić „niemiecką”, dobrze utrzymaną ziemię tylko po to, by ją odsprzedać z zyskiem, zostaje pogoniony. I wycieranie sobie gęby Polską nic nie pomaga. Teraz Bazyli za biurkiem, nad którym wisi polski orzeł i portrety warszawskich dygnitarzy, buduje tu z trudem nowe państwo.
Jestem historią tego domu
To bardzo trudne, zważywszy, że Polska tworzy się właściwie z niczego. A tuż obok pyszni się wiekowa, kulturowo i technicznie wysoce zaawansowana cywilizacja pruska. Przekonują o tym liczne pałacowe sekwencje filmu. Tu oglądamy wszystko, czego nie mają Kaszubi, o Polakach nie wspominając. Nobliwe wnętrza pokryte patyną czasu, stojące zegary, które służba nakręca codziennie o tej samej porze. Biblioteki wypełnione tomami po sufit. Kuchnia, w której pysznią się różności, by dogodzić podniebieniu na wszelkie możliwe sposoby. Z okien pałacu rozciąga się widok na ogród doglądany troskliwie przez gorliwych ogrodników. Podobnie jak dom utrzymywany w niespiesznym, choć dokładnym rytmie życia przez starannie dobraną, umiejętną i dyskretną służbę. „Ja jestem historią tego domu” – powie o sobie stary kamerdyner. A nie wątpimy, że jest to historia długa i czcigodna.
Nawiasem mówiąc, w filmie, który przykłada taką wagę do wierności realiom, Kaszubi mówią po kaszubsku, ale dwór powinien używać niemczyzny. Trochę to dziwacznie brzmi, gdy grafowie, którzy czują się organicznie wtopieni w pruską macierz, wysławiają się po polsku. Choć rozumiemy tę licentiam poeticam.
Pięć minut przed apokalipsą
I na tym rozdrożu kaszubsko-prusko-polskim rozgrywa się miłość niemożliwa. Chłopaka ze wsi, wziętego na wychowanie przez dwór i dziedziczki rodu. W sytuacji gdy wiele wskazuje, że mają tego samego ojca, który wobec żeńskiej służby pozwalał sobie zdecydowanie za wiele. Ich uczucie rozwieje się w romantycznych dekoracjach, bo inaczej musiałoby sprowokować zupełnie inny film.
I cała historia – wielka i prywatna – dopełnia się na pięć minut przed apokalipsą. Z Niemiec i z Austrii dochodzą złowrogie pomruki. Hitler już rozprawił się z wewnętrzną konkurencją, jaką była formacja SA. Po Kaszubach zaczyna krążyć hołota ubrana w hitlerowskie mundury. Kompletują listy proskrypcyjne najbardziej wartościowych ludzi tej ziemi. Na użytek brunatnej władzy, która zjawi się lada dzień, by „zrobić porządek”. Odtąd na Kaszubach spokojna będzie tylko toń jezior.
Wiesław Kot
Dr nauk humanistycznych z zakresu literatury współczesnej, wykładowca akademicki, w latach 2007–2008 zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Wprost”. Zajmuje się publicystyką związaną z filmem, literaturą i innymi obszarami kultury. Autor licznych publikacji, m.in. Sto najważniejszych scen filmu polskiego, Dzieje filmu polskiego
Polski „kocioł etniczny”. Najważniejsze filmy
Sąsiedzi (1969), reż. A. Ścibor-Rylski
Lata 30. XX w. W Bydgoszczy między żyjącymi tu od wieków dość zgodnie Polakami i Niemcami zaczynają narastać uprzedzenia, wrogość, rodzi się nienawiść podszyta nacjonalizmem. Odbija się to fatalnie na miłości Piotra i młodej Niemki Anny-Marii. Obojgu własne rodziny zarzucają brak lojalności, patriotyzmu, zdradę. Kiedy we wrześniu 1939 r. Bydgoszcz zajmują oddziały niemieckie, hitlerowcy organizują swoim „sąsiadom” na rynku miasta pokazową masakrę. Do historii przeszła ona jako „krwawa niedziela”.
Na straży swej stać będę (1984), reż. K. Kutz
Śląsk po klęsce wrześniowej. Ślązacy i miejscowi Polacy nakłaniani są szantażem i groźbą do podpisywania folkslisty. Jedni podpisują – nawet jeżeli ich ojcowie walczyli w powstaniach śląskich – inni się wzbraniają. Między sąsiadami, którzy dotąd uważali się po prostu za „tutejszych” ujawnia się podejrzliwość. Janek powrócił na Śląsk po klęsce kampanii wrześniowej, odmówił podpisania folkslisty i założył organizację podziemną. Zajęty romantyczną działalnością konspiracyjną odrzuca awanse zakochanej w nim Ślązaczki Majki. Odtrącona dziewczyna wydaje całą organizację Gestapo.
Magnat (1987), reż. F. Bajon
Saga osnuta na dziejach rodu von Pless z Pszczyny zwanej Perłą Górnego Śląska. Patriarcha rodu wprawdzie piastował tytuł Wielkiego Łowczego cesarza Wilhelma II, ale gdy jego pałac odwiedzają powstańcy śląscy, przekazuje im swoją wizytówkę w języku polskim. Jeden z jego synów pracuje dla magnata węglowego w Westfalii, z czasem nabywa przekonań narodowosocjalistycznych. Drugi syn czuje się Polakiem, nawraca się na katolicyzm i decyduje przekazać kopalnie rodziny pod nadzór polski. A wszystko tuż przed zawieruchą II wojny, która zmiecie ród z areny dziejów.
Róża (2012), reż. W. Smarzowski
Tadeusz, były żołnierz AK, po śmierci żony bestialsko zamordowanej w powstaniu warszawskim wyrusza na Mazury. Osiada w domostwie Niemki (Prusaczki? Autochtonki?) – był świadkiem śmierci jej męża w Warszawie. Po Mazurach harcują szabrownicy i pospolici bandyci: rabują, gwałcą, zabijają. Uważają, że mają prawo do odwetu na „Niemcach”. Wspomagają ich w tym procederze osadnicy zza Buga, chciwi niemieckiego dobra, i zapijaczone żołdactwo Armii Czerwonej. Na byłych akowców poluje UB. W takiej sytuacji miłość Polaka i „Niemki” nie może przetrwać.
Wołyń (2016), reż. W. Smarzowski
Życie małej wioski na Wołyniu, gdzie w jakiej takiej zgodzie wspólnie bytowali Polacy, Ukraińcy i Żydzi, stopniowo niszczą ideologie totalitarne i nacjonalistyczne. Wybucha II wojna. Najpierw „internacjonalizm” próbuje tu zaprowadzić Związek Radziecki. Kiedy wkraczają Niemcy, zaczyna się zagłada miejscowych Żydów. Z kolei Ukraińcy aspirujący do własnego państwa pod patronatem III Rzeszy mordują polskich sąsiadów pod hasłem: „Rizat polskich paniw!”. Polacy nie pozostają dłużni. Wołyń spływa krwią…