Logo Przewdonik Katolicki

Bursa

Natalia Budzyńska
FOT. ZBIGNIEW KRESOWATY/WIKIPEDIA

Pojawiło się nowe wydanie poezji i prozy Andrzeja Bursy, co wywołało we mnie falę wspomnień.

Przeglądam je i co rusz wpada mi w oko wiersz, który – jak się okazuje – wciąż znam na pamięć. Jak wszyscy wiemy, w liceum Bursy się nie przerabia, tak było też, gdy ja byłam licealistką. Więc skąd Bursę znałam, kto mi go podrzucił, jak weszłam w posiadanie zbioru jego poezji (Wydawnictwo Literackie 1969, na okładce jego zdjęcie, włosy potargane, ucho odstające)? Nie wiem, nic mi nie przychodzi do głowy. Wiersze były takie inne, zaczepne, a jednocześnie smutne i trochę romantyczne takim romantyzmem brudnawym, szorstkim. Zmarł młodo, legenda mówiła, że samobójczo (nieprawda, chorował na nieuleczalną wówczas chorobę serca), należał do tak zwanych „wyklętych”. Dla mnie, zmęczonej już aurą Stachury i Wojaczka, Bursa był idealnym bohaterem młodzieńczej niezgody na hipokryzję świata dorosłych. I wydawało mi się, że jestem wybrana, ponieważ go znam, a inni nie. Więc pewnego dnia, dość zaczepnie, z wyższością, zadałam podczas lekcji pytanie polonistce (a była to wspaniała nauczycielka, świetny pedagog, również pisarka, w Poznaniu później bardzo znana i szanowana, kochała młodzież i literaturę): a zna Pani Bursę? Na wspomnienie mojej siedemnastoletniej pychy mam ochotę zapaść się pod ziemię, choć coraz częściej po prostu uśmiechnąć się z politowaniem. Mojej polonistce na szczęście to politowanie udało się ukryć i okazała jedynie zrozumienie wobec mojej egzaltacji. Na odbywającej się miesiąc później studniówce towarzyszył mi kolega koleżanki, którego osobiście poznałam pół godziny przed imprezą. Miał na imię Zbyszko (nie Zbyszek!), był szarmancki, świetnie tańczył, dobrze nam się rozmawiało. Aż tu nagle, być może nawet w trakcie walca, a może przy Beatlesach, okazało się, że również zna Bursę! Czy można sobie wyobrazić większą egzaltację? Cytowaliśmy z pamięci wiersze między kolejnymi tańcami, czy to nie scena rodem z pierwszych książek Małgorzaty Musierowicz? Z kolegą Zbyszkiem zaprzyjaźniliśmy się na krótki czas, dopóki nie podzieliły nas środowiska studenckie i nowe przyjaźnie i zajęcia. Bursę dzisiaj czytam trochę inaczej. Miał 25 lat, kiedy umarł, parzył na świat cynicznie, ale mimo to z jakimś rodzajem smutnego uroku. Cynizmu nie znoszę w żadnej postaci, mimo że zdaję sobie sprawę, że to forma jakiejś ucieczki i niezgody, a nawet cierpienia. Ale znajduję też wiersze bardzo dojrzałe, refleksyjne i dojrzałe w formie. W każdym razie teraz, kiedy o Bursie już dawno zapomniałam, mogę go odkrywać na nowo. I to nie deszczową i listopadową jesienią, ale w dojrzałości późnoletnich, a wciąż słonecznych dni.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki